O wartości literackiej i pozycji pisarzy decydują czynniki „nieliterackie” – rynek, media, władza...
***
Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre’a Bourdieu. Raport z badań. red.: Grzegorz Jankowicz, Piotr Marecki, Alicja Pałęcka, Jan Sowa. Tomasz Warczok, korporacja Ha!art 2014
Każdy może sobie przeczytać ten raport (pobrać darmowy pdf) i dowiedzieć się, co i jak badano, a nawet, że materiały w zespole badawczym przekazywano sobie na Dropboksie. Przejdźmy zatem od razu do wniosków. A są one takie, że literatura polska nie istnieje, przynajmniej w sensie socjologicznym. Spokojnie, to nie Lacan. Chodzi o to, że nie istnieje silne, kierujące się własnymi zasadami, autonomiczne pole literackie. O wartości literackiej i pozycji pisarzy decydują czynniki „nieliterackie” – rynek, media, władza…
Na rynku literatura staje się kontentem, a książka towarem. Przy czym nie jest to żaden wolny rynek, który, jak wiadomo, nie istnieje i jest tylko idealizacją. To rynek, na którym są dominujący i zdominowani. Małe oficyny wydają debiutantów, literaturę eksperymentalną albo trudniejszą, ponosząc związane z tym ryzyko i koszty. Nie dysponując działami marketingu, nie są w stanie wypromować swoich książek. Mają kłopoty z dystrybucją, są źle traktowani i wykorzystywani przez hurtowników, nie mają dostępu do wielkich sieci handlowych… Jeśli jednak trafi im się autor, na którego mimo wszystko zwrócono uwagę, szybko zostanie on przejęty przez większych graczy na rynku.
Media i poważniejsza prasa wysokonakładowa nie poświęcają zbyt wiele uwagi literaturze, a jeśli już to robią, to w specyficzny sposób. Wywiady, biograficzne opowieści, czynienie z pisarzy celebrytów, książki jako pretekst do opowiedzenia „ciekawej historii”, recenzje przypominające teksty promocyjne… Trudno więc się dziwić, że nikt nie ceni tzw. krytyki literackiej, nie liczy się z jej opiniami, ani nie uważa za aktora decydującego o prawdziwej wartości dzieła. Podobnie jest z takimi narzędziami „konsekracji” autorów jak nagrody literackie. Im lepsza, tym bardziej podejrzana.
Oczywiście w tym momencie pojawiają się czytelnicy – prasy, książek, czytelnicy albo konsumenci. A pytanie, czy media dostosowują się do konsumentów, czy konsumenci są przez nie tworzeni, jak zwykle pozostanie bez odpowiedzi. Zresztą akurat tym problemem autorzy raportu się nie zajmują, zwracając jedynie uwagę na niedostatki edukacji szkolnej, nie przygotowującej czytelników na spotkanie ze współczesną literaturą.
Z kolei władza centralna i samorządy są wciąż źródłem grantów, finansowania festiwali i rozmaitych innych inicjatyw, co może nie pozostawać bez wpływu na ich zawartość.
Pisarze w absolutnej większości są „dwuzawodowi”, to znaczy nie mogą utrzymywać się jedynie z pisania książek, pozostają więc pod wpływem pól innych niż to czysto literackie. Nie mają świadomości swoich uwarunkowań ani wspólnych interesów. W raporcie przypomniana jest sprawa Kai Malanowskiej i jej frustracji z powodu niskiego wynagrodzenia za powieść oraz agresywnych reakcji na to innych pisarzy. W opinii autorów raportu to Malanowska słusznie zwraca uwagę na to, że nie ma autonomii bez zabezpieczenia podstawowych potrzeb bytowych, natomiast jej adwersarze uznają ten brak autonomii za całkowicie naturalny, a „autonomicznie” literackie argumenty stosują, aby zdezawuować innych i umocnić własną pozycję. Zresztą, jak wynika z badań, pisarze przeważnie nie lubią innych pisarzy.
Jest też subpole poezji – świat zupełnie inny od reszty literackiego świata, ponieważ poza wyjątkiem klasyków i noblistów nie uczestniczący w rynku. Poeci piszą dla innych poetów i są pogodzeni z tym, że na swoich tomikach nie zarobią. Nie znaczy to, że jest to pole autonomiczne, bo choć gra toczy się głównie o prestiż, to nie bez znaczenia pozostają festiwale, nagrody, dostęp do opłacanych wieczorów poetyckich, środowiskowe układy.
Rzecz jasna, nie istnieje nic takiego jak całkowita autonomia literatury, albo jakiegokolwiek innego pola. Można jednak wyobrazić sobie sytuację, w której pisarze stanowiliby bardziej homogeniczną grupę zawodową, dbającą o wspólne interesy, a hierarchie wartości w większym stopniu kształtowane byłyby przez profesjonalistów, a nie przez rynek i inne heterogeniczne czynniki.
No i tak to mniej więcej wygląda. Większość tych zjawisk opisanych zostało bez teorii Bourdieu w publicystyce odwołującej się do potocznej socjologii. Ale raport ma ten sznyt autonomicznego pola akademickiego, który daje mu większą legitymizację. I w uporządkowany sposób składa cały ten puzzel, tworzy ogólny obraz, opisuje nie zawsze uświadamiane mechanizmy. Nie sięga jednak w nie zbyt głęboko. Np. jak konkretnie wyglądają relacje między wydawcami, agentami literackimi i mediami? Co decyduje o „konsekracji” niektórych autorów? Jak to się dzieje, że niektóre książki budzą żywe zainteresowanie mediów, a inne, nie gorsze, są przemilczane? Czy jest możliwe, żeby recenzenci i redaktorzy ważnych mediów za niektóre swoje działania byli opłacani przez wydawców? I czy przynajmniej istnieją standardy, które uznawałby to za niewłaściwe, a przynajmniej nieeleganckie? Wiadomo, że media są uzależnione od odbiorców, ale także od reklamodawców i innych aktorów – a o tym mówi się zdecydowanie mniej.
Czy jednym z aktorów nie jest tzw. środowisko ludzi związanych z literaturą i w jaki sposób ono funkcjonuje?
„Wartość literacka” to byt dosyć mglisty, brak tutaj obiektywnej miary, ustanawiana jest w wyniku rozmaitych gier i negocjacji. Mimo dominacji mechanizmów rynkowych nie decyduje o niej tylko wysokość sprzedaży, ale również jakaś autonomiczna cecha dzieła i zdolność jej rozpoznawania. Może też inne mechanizmy „ucierania opinii”. Ci, którzy za to wartościowanie odpowiadają, nie są autonomiczni.
Kolejna moja wątpliwość dotyczy prześliźnięcia przez autorów raportu nad problemem globalizacji literatury. Tym trudniej mówić o literaturze polskiej, że to, co naprawdę istnieje, to literatura w Polsce, gdzie każdy autor musi konkurować z literaturą tłumaczoną. I można by się nad regułami tej konkurencji także zastanowić.
I wreszcie budzi moje rozczarowanie to, że pominięto prawie całkowicie w raporcie kwestie genderowe.
Pojawiają się w niektórych wypowiedziach respondentów, autorzy zgodnie z obowiązująca liberalno-lewicową poprawnością polityczną pamiętają, żeby pisać „autorzy i autorki”, ale tak naprawdę zupełnie ich to nie interesuje.
Teksty, które ostatnio ukazały się w Krytyce Politycznej (teksty Mai Staśko, Jasia Kapeli, Przemysława Witkowskiego) dotyczące seksizmu w subpolu poezji, pokazują, że nie jest to czynnik bez znaczenia. Nie mówiąc już o milionie dyskusji o literaturze kobiecej, feministycznej, pisarkach, męskiej krytyce itp. Były badania, były pieniądze można było coś przy okazji sprawdzić, chociaż dostrzec problem. Albo naukowo stwierdzić, że nie istnieje. Był nawet pretekst teoretyczny, bo Bourdieu to przecież autor Męskiej dominacji raz wspomnianej w raporcie. To, co napisał, wciąż pozostaje aktualne – androcentryzm jest nieuświadamianą (nawet przez feministów – podobno i kobiety, które też były badaczkami) osnową naszej kultury. Dystynkcje płciowe wciąż są autonomiczne wobec dystynkcji klasowych. A o istnieniu klas w raporcie jednak pamiętano.
**Dziennik Opinii nr 154/2016 (1304)