Podobno nadszedł czas na czytanie. Przynajmniej w deklaracjach. A niektóre książki kojarzą się nam bardziej. „Dżuma” Camusa, a może „Czarodziejska góra” Manna? Lektury na czas pandemii można też wybierać według innego klucza. Kinga Dunin czyta „Zapiski dla zabicia czasu” Kenkō i „O tym się nie mówi” Emilie Pine i ogląda serial „Zero zero zero”.
Podobno nadszedł czas na czytanie. Przynajmniej w deklaracjach. A niektóre książki kojarzą się nam bardziej. Dżuma Camusa, a może Czarodziejska góra Manna? Choroba jako metafora Sontag? To, można powiedzieć, jedna szkoła. Dla lewicy taką powieścią powinno chyba być Palę Paryż Brunona Jasieńskiego. Na wszelki wypadek przypomnę: robotnik zwolniony z pracy zatruwa wodę zarazkami dżumy. Po pewnym czasie i rozmaitych wydarzeniach wszyscy w Paryżu umierają, poza więźniami. A więzienie akurat było pełne proletariuszy zamkniętych za udział w demonstracjach. Na koniec, przy dźwiękach Międzynarodówki, nadciąga światowa rewolucja proletariacka.
Druga szkoła, może mi bliższa, optuje za Dekameronem. Czyli opcja ucieczkowa – zamykamy się gdzieś na odludziu i zabawiamy rozmaitymi historyjkami – o figlowaniu w łożnicy, niezwykłych przypadkach, pouczających przygodach.
Idąc tym tropem, chociażby ze względu na tytuł, zacznę od pozycji zaskakującej.
*
Kenkō, Zapiski dla zabicia czasu, przeł. Henryk Lipszyc, Karakter 2020
Kiedy uświadamiam sobie, że całymi dniami przesiaduję z naczyniem na tusz przed sobą i dla zabicia czasu przelewam na papier pierwszą lepszą myśl, jaka przyjdzie mi do głowy, wydaje mi się to dziwne, a nawet szalone
Kenkō żył w Japonii na przełomie XIII i XIV wieku, pochodził z rodu kapłanów shinto, był związany z cesarskim dworem, ale potem został buddyjskim mnichem i zamieszkał w pustelni. I tam około roku 1330 powstały jego zapiski, 243, na oddzielnych kartach, które wieszał na ścianie. Zostały uporządkowane po jego śmierci.
Zapiski to literatura konfesyjna. Trochę mądrości, trochę anegdot z dworu, życiowych spostrzeżeń. Sporo o poezji, bo był jej znawcą. Przypowieści i porady. Na przykład takie:
Nie powinno się wdychać nosem proszku z rogu jelenia. Podobno są w nim jakieś małe owady, które mogą pożreć mózg.
Kenkō miał też poczucie humoru, takie, jakie lubię. Nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem jeszcze jednej historii:
W pałacu Gojō ukazywał się podobno duch. Radca Fujiwara opowiadał, że pewnego razu, kiedy dworzanie grali w Czarnej Komnacie w go, któryś z nich odwrócił się za siebie, uniósł bambusową zasłonę i coś zobaczył. „Kto to?” – krzyknęli i rzucili się zobaczyć, a tam lis, zupełnie jak człowiek, klęczy i im się przypatruje. Ktoś krzyknął: „Ojej, to lis”, na co spłoszony zwierzak uciekł. Najwidoczniej stworzenie nie nauczyło się przybierać innych postaci.
Z przypisu dowiemy się, że w Japonii rozpowszechniony był przesąd, jakoby lisy niekiedy przybierały ludzką postać i płatały ludziom złośliwe figle.
Oczywiście sporo jest tu fragmentów, które naprawdę docenią znawcy kultury japońskiej, ale te zapiski i tak są urocze. I książka ta świetnie nadaje się do trzymania na nocnym stoliku i zaglądania od czasu do czasu, to tu, to tam.
A czy to może być aktualne? Wróćcie do pierwszego zapisku, zamieńcie „naczynie z tuszem” na klawiaturę, a „papier” na Facebook. Pasuje?
czytaj także
*
Emilie Pine, O tym się nie mówi, przeł. Joanna Figiel, Cyranka 2020
Zanim go znalazłyśmy, leżał w swoich fekaliach przez kilka godzin.
Szpital na Korfu wprawia w oszołomienie. Poczekalnia zatłoczona palącymi pacjentami, nie ma śladu rejestracji czy informacji.
Emilie i jej siostra jadą na Korfu, żeby ratować ojca, który zapił się tam prawie na śmierć.
Nie jest to powieść, tylko eseje, w których dużo miejsca zajmują osobiste wyznania i historia życia autorki.
Emilie Pine jest profesorką na uniwersytecie w Dublinie, zajmuje się teatrem. Jej rodzice rozstali się, kiedy miała pięć lat, a siostra dopiero co się urodziła. Ojciec, co prawda pisarz, ale poza tym alkoholik, egoista i narcyz, zawsze zaniedbywał dzieci, jednak siostry pojechały go ratować.
Kiedy były małe, matka nie radziła sobie finansowo, w domu brakowało wszystkiego, także jedzenia. Emilie cierpiała na zaburzenia odżywiania, głodziła się, nie potrafiła się odnaleźć w szkole. Kiedy miała trzynaście lat, rozpoczęła, dość brutalnie, współżycie seksualne. Była gwałcona, wykorzystywana. Piła, ćpała…
Można powiedzieć, że to traumatyczne dzieciństwo, ona mówi, że to nie trauma, ale złe wspomnienia. Ma też dobre. I rodzina jakoś jednak przetrwała. Rodzice przez ponad trzydzieści lat nie utrzymywali kontaktów, ale teraz utrzymują i ze sobą, i z córkami. Ojciec przestał pić. Happy end? Pine też tego tak nie nazwała.
Jej kolejne trudne doświadczenia związane są z tym, że nie mogła zajść w ciążę, poroniła. I należy pamiętać, że wszystko to działo się w Irlandii. Mimo że płód był martwy, nikt nie mógł jej o tym poinformować do momentu oficjalnego potwierdzenia tego faktu, bo było to zakazane. Rodzice rozstali się, ale nie mogli się rozwieść. Rozwody w Irlandii zostały zalegalizowane w 1996 roku. Oznaczało to, że nie było też alimentów.
czytaj także
Dużo jest w tej książce o kobiecym ciele. O menstruacji, ale także o owłosieniu. I to chyba jest coś, o czym rzeczywiście mało się mówi. Maja Staśko mogła w internecie pokazać majtki ubrudzone okresem – dla mnie to okej, kobiety menstruują i zwykle kiedyś zdarza się taki moment, kiedy nie sposób tego ukryć. Czy pokazałaby owłosioną pachę? Pine opisuje performans, w którym nagie kobiety żywiołowo tańczą, aby pokazać swoją siłę i niezależność. Wyzwolone z patriarchalnego reżimu. Wszystkie wygolone i z ładnie przysposobionym kroczem.
Z drugiej strony, mniej cielesnej, opowiada o swoich problemach z pracoholizmem i perfekcjonizmem w pracy. O tym, jak kobiety muszą być zawsze profesjonalne i ukrywać swoje problemy z ciałem i emocjonalność.
czytaj także
Jest to oczywiście książka feministyczna, a wszystko, o czym pisze autorka, jest wprost wyprowadzone z jej własnych doświadczeń, I co mnie ujęło, oprócz pisania o seksizmie, którego doświadcza – także na uniwersytecie, chociaż zajmuje tam, jak się wydaje, wysoką pozycję – pisze też o seksizmie uwewnętrznionym. O sytuacjach, kiedy i ona jest seksistką. Wszyscy przecież w końcu działamy do pewnego stopnia według tego samego programu.
Bardzo to ładnie napisane, czasem może trochę za dużo słusznych życiowych mądrości i „w końcu liczy się miłość”. Ale i tak polecam.
*
Zero zero zero, serial HBO, Włochy 2020
Książki książkami, ale kto teraz nie ogląda seriali? Czasami takich, na które w bardziej normalnych czasach nie mielibyśmy czasu. A może nawet ochoty. Dla mnie takim wyborem było Zero zero zero – raczej nie mój ulubiony gatunek. Pewno koneserzy takiego kina potrafią go ocenić na tle innych, podobnych.
Serial powstał na podstawie powieści Roberta Saviano (tego od Gomorry). Rzecz dotyczy ważnej części gospodarki światowej, która jest oparta na produkcji i handlu kokainą. Mamy więc cały łańcuch zależności. W Meksyku produkują, a gangi biją się o to, kto będzie sprzedawał. Najbardziej okrutni są ci z wojskowych oddziałów antyterrorystycznych, którzy przeszli na złą stronę mocy. Kupują Włosi – mafia kalabryjska, ci walczą o to, kto kupi, również w rodzinie, dziadek z wnukiem. Wrogów wrzucają świniom na pożarcie. Między nimi pośrednicy, przedsiębiorstwo przewozowe z Nowego Orleanu. Tata, prawie zaraz trup, i dwoje dzieci. Młoda kobieta, moja ulubiona postać, i jej brat z początkami choroby Parkinsona. Transport nie obędzie się bez przeszkód, bo nadawcy i odbiorcy będą mieszać. A przewoźnicy na swojej drodze spotkają dżihad. Nie mogę zdradzić, kto zginie, a kto przeżyje, ale na końcu wszystko znowu będzie działało – produkcja, brokerzy, odbiorcy… Zero zero zero, tylko po drodze trochę trupów.
czytaj także
Problem z tym serialem – poza tym, że sporo w nim nielogiczności – jest taki, ze wszyscy bohaterowie są źli. Mordują, torturują, są chciwi władzy i pieniędzy. Ale innych bohaterów nie ma, a ci też bywają ludzcy i sympatyczni – dbają o rodzinę, kochają dzieci, modlą się, są lojalni (do czasu) wobec kolegów, przeżywają rożne dylematy. I w końcu zaczynamy im kibicować. Ważne, żeby obstawić właściwych – tych którzy wygrają.
Poza tym jest na bogato. Rożne lokacje, piękne włoskie pejzaże i każdy mówi w swoim języku, co dodaje naturalności.