Czy „Głód” to dobra książka? Raczej nie zniechęci nas ona do pomocy humanitarnej i na pewno nie zachęci do seksu z dziećmi. Kinga Dunin czyta „Głód” Jamala Ouariachiego i „Biuro przeczuć” Sama Knighta.
Jamal Ouariachi, Głód, przeł. Alicja Marszał, Iwona Mączka, Wydawnictwo Relacja 2024
Przynajmniej cztery porcje.
Tak właśnie myśli, opróżniając patelnię ryżu nad koszem na śmieci.
Aurelie wyrzuca jedzenie, nie tylko ryż, ale też kurczaka, mąż zawsze gotuje za dużo, a mnie od razu przychodzi do głowy, że przecież mogliby to jutro sobie odgrzać. Po co ta scena na początek? „A ludzie w Afryce głodują”. Bohaterce przychodzi to do głowy. Jest taką holenderską mieszczką, zamężną z solidnym, nieco konserwatywnym panem, nadopiekuńczą wobec dziecka. Spory dom, stabilizacja. Praca w telewizji, gdzie przygotowuje cotygodniowy program publicystyczny: znane osoby dyskutują o problemach. Aż tu niespodziewanie ktoś proponuje, żeby do kolejnego programu zaprosić Alexandra Laszlo. Aurelia będzie musiała się z nim spotkać i to jest dla niej bardzo trudne.
Rodzice Alexandra uciekli z nim, trzyletnim, przez zieloną granicę z Węgier po inwazji sowieckiej w 1956 roku. Przed wojną byli bogaci, konta szwajcarskie, w Holandii też są, a syn otrzymał najlepsze możliwe wykształcenie i też zajmował się robieniem kasy. Jednak w pewnym momencie rzucił wszystko i wyjechał do Etiopii ratować ofiary głodu.
Zaczynał od najprostszych zadań – grzebania ciał zmarłych, z czasem jednak został bardzo ważną postacią, organizatorem i koordynatorem działalności pomocowej, znanym właściwie na całym świecie celebrytą walczącym o fundusze. Przystojny, błyskotliwy, męski, budzący podziw i zaufanie. Stworzył eksperymentalny program Future Leaders of Ethiopia: adoptował ponad dwadzieścioro dzieci z Etiopii, kształcił je, miały potem wrócić do swojego kraju, większość to zrobi, i starać się go reformować.
czytaj także
Karierę Alexandra przerywa proces. Jeden z jego podopiecznych oskarża go o niewłaściwe zachowania seksualne. Laszlo zostaje skazany na dwa lata więzienia, a potem znika. W końcu jednak wypowiada się o pedofilii, a właściwie pedoseksualności, stawiając kontrowersyjne tezy i kończąc zdaniem: „Zdrowa dawka pedofilii przyniosłaby naszemu społeczeństwu więcej pożytku niż szkody”.
A na czym polega problem Aurelii? Miała z Alexandrem wspaniały, wręcz bajkowy romans, związek, chciała być z nim zawsze. Jednak od dziesięciu lat go nie widziała, uznała sprawę za zamkniętą. Spotkali się przed laty w Etiopii, gdzie ona realizowała jakiś studencki projekt badawczy i była ledwo po dwudziestce, on dobiegał pięćdziesiątki. Teraz zapuścił się, utył i ogólnie jest dość odrażający, nadal jednak bogaty. Aurelia decyduje się we współpracy z nim napisać książkę o jego życiu i poglądach.
Część akcji Głodu dzieje się w Etiopii i wygląda na to, że autor ją rzeczywiście zna. Sporo w niej rozważań dotyczących paradoksów związanych z pomocą rozwojową i humanitarną. Znanych nam choćby z książek Adama Leszczyńskiego Eksperymenty na biednych czy Lindy Polman Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej.
Aurelia pozwala też Laszlo wygłosić – bez żadnej kontry – długi wykład o pedoseksualności. Alexander jest erudytą, więc powołuje się na setki przykładów z historii, literatury i innych kultur. Tu pojawia się zdanie, które chyba najlepiej obnaża bezsens tych rozważań, kiedy mówi, że są kultury, gdzie osiemdziesięcioletni starcy sypiają z ośmioletnimi dziewczynkami i nikomu to nie przeszkadza. Jestem pewna, że dziewczynkom jednak przeszkadza. Odróżnia gwałt i nadużycia od dobrego seksu, oskarża współczesne społeczeństwo holenderskie o tabuizację tej sfery. Tu może nawet pojawiają się jakieś wątki do dyskusji. I wreszcie krytykuje panikę moralną rozpętaną wokół pedofilii i to, jak oskarżani o nią stają się kozłami ofiarnymi. Nawet po wyjściu z więzienia pozostają ofiarami dyskryminacji i przemocy.
Czy coś wam to przypomina? No tak, pierwowzorem bohatera Głodu jest Daniel Gajdusek, amerykański noblista, korzenie słowackie, uhonorowany dzięki swoim badaniom na Papui-Nowej Gwinei. On też adoptował dziesiątki dzieci, został oskarżony o pedofilię, odsiedział dwa lata, wyemigrował do Norwegii, gdzie zmarł w 2008 roku. Był również pierwowzorem bohatera w powieści Ludzie drzew Hanyi Yanagihary.
Jej książka wyszła dwa lata wcześniej niż Głód, ale nie sądzę, by autor się nią sugerował. W moim tekście możecie znaleźć więcej informacji o Gajdusku oraz link do filmu dokumentalnego o nim, gdzie wprost wygłasza swoje poglądy w sprawie pedofilii.
czytaj także
Czy jest to dobra książka? Raczej nie zniechęci nas ona do pomocy humanitarnej i na pewno nie zachęci do seksu z dziećmi. Myślę, że mogłaby służyć studentom kreatywnego pisania, żeby pokazać, jak wiele jest chwytów literackich, które można wykorzystać – zmieniający się narrator, gra z planami czasowymi, stylizacje językowe, elementy metafikcji i zabawa konwencją powieści postmodernistycznej. Ale wszystko raczej w popularnej formie, więc dla tych, dla których ważna jest treść, a nie forma, nie będzie to uciążliwe.
Będzie nawet zaszyfrowany akapit, kto wie, może bardzo ważny, oraz znajdziemy klucz do szyfru – straszne zawracanie głowy, nie chciało mi się rozszyfrowywać. I to chyba coś mówi o moim stosunku do tej powieści – są tacy autorzy, dla których bym to zrobiła. Widać, że to książka przemyślana, dobrze zaplanowana, przeważnie dość potoczysta. Czego autorowi brakuje? Iskry bożej, tego, co sprawia, że mamy do czynienia z czymś więcej niż z popularną powieścią, jedną z wielu. (Przypomnę, że nie mam nic przeciwko popularnym powieściom).
Otrzymał za nią w 2017 roku Nagrodę literacką Unii Europejskiej. Dziwna to nagroda i chyba niespełniająca swoich szczytnych celów.
czytaj także
Sam Knight, Biuro przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość, przeł. Agnieszka Wilga, Czarne 2024
Szkoła muzyczna mieściła się w zwykłym szeregowcu przy jednej z głównych londyńskich tras wylotowych.
Może szkoła to za dużo powiedziane, po prostu panna Middleton prowadziła tam lekcje fortepianu i baletu dla niewielkich grup dzieci i wiele z nich zapamiętało ją jako osobę niezwykłą. Pod wieloma względami, ale ten jeden nas szczególnie interesuje: panna Middleton miewała prorocze wizje, przewidywała rozmaite katastrofy i inne dramatyczne wydarzenia, na przykład zamach na Roberta Kennedy’ego. Była jedną z dwóch osób, na które zwrócono uwagę w Biurze Przeczuć, ponieważ ich przeczucia najczęściej się spełniały.
Biuro Przeczuć, które prosiło o nadsyłanie opisów snów i przeczuć przyszłych wydarzeń i zajmowało się ich analizowaniem, powstało jako inicjatywa dziennika „Evening Standard” między innymi dzięki Robertowi Fairleyowi, dziennikarzowi zajmującemu się nauką. Nazywano go „twarzą kosmosu”, był niezwykle popularny, to on relacjonował w telewizji lądowanie na Księżycu i inne misje NASA.
W tym biograficzno-historycznym reportażu jego nie aż tak ważna w tej historii postać służy zapewne przypomnieniu, jak wiele spektakularnych rzeczy związanych z nauką się wtedy działo i jak bardzo to ludzi fascynowało. (Pamiętam, jak w zatłoczonej stołówce w stanicy wodnej PTTK nad Wigrami oglądałam wtedy „mały krok człowieka i ogromny krok ludzkości” na śnieżącym telewizorze).
Przeczucia, wizje dotyczące przyszłych wydarzeń to coś z zupełnie innej bajki, ale biblijni prorocy, wieszczki, wróżki – od zawsze są z nami. Podobnie jak inne pseudonaukowe koncepty.
czytaj także
Czemu nie zająć się takimi zjawiskami naukowo? Może coś w tym jest? I o takiej próbie opowiada właśnie ta książka. Jak byśmy nie byli racjonalni, to jednak czasem fascynują nas zjawiska, które w ramach oficjalnej nauki się nie mieszczą. Wiele bym dała, żeby, nie polegając na słowach innych, coś takiego zobaczyć na własne oczy albo przeżyć. Niestety, jak dotąd nic.
Początek tej historii to tragiczna katastrofa w walijskiej wiosce Aberfan w 1966 roku. W wyniku osunięcia się hałdy odpadów węglowych zginęło w niej ponad 140 osób, przede wszystkim dzieci w miejscowej szkole. I tu pojawia się główny bohater książki, czterdziestodwuletni psychiatra John Barker. Postanawia dowiedzieć się, czy ktoś przewidywał katastrofę. Znalazł 76 takich przeczuć, z tego w dwóch przypadkach są dowody na to, że zostały opisane, zanim hałda runęła. I to on potem wymyślił Biuro Przeczuć.
Barker był zaangażowanym psychiatrą, próbującym reformować wielki i koszmarny szpital psychiatryczny, w którym pracował, wprowadzać nowoczesne terapie, nie zawsze z dobrym skutkiem. Metodą awersyjną chciał leczyć dosłownie wszystko – od zdrad małżeńskich po przekraczanie prędkości. Poza tym fascynowały go nietypowe choroby, takie jak zespół Munchausena. Napisał książkę o śmierci z przerażenia Scared to Death, o ludziach, których powodu śmierci medycyna nie potrafiła ustalić, a oni mieli przedtem z różnych powodów przeczucie, że umrą. (To się chyba nazywa śmierć voodoo i da się wyjaśnić naukowo). Należał też do Brytyjskiego Towarzystwa Badań Parapsychologicznych.
Nie stronił od rozgłosu, pisząc nie tylko do czasopism medycznych, ale też do popularnej prasy, występował w radio i telewizji. Wierzył, że uda mu się wykryć „ludzkie sensory katastrof”, zostanie stworzona odpowiednia agencja rządowa i system wczesnego ostrzegania. No cóż, nie powstała.
Z czym mogą się kojarzyć lata 60.? W Polsce z Gomułką i małą stabilizacją? Na świecie z kryzysem kubańskim? Dla mnie ta wycieczka w inne regiony tych lat, w parapsychologię, kosmos i do szpitala psychiatrycznego była całkiem ciekawa.