„Lubisz mnie? Proszę, lub mnie”. Depresyjny postmodernizm Wallace'a.
W 2008 roku w wieku 46 lat David Foster Wallace popełnił samobójstwo. Był wykładowcą, uznanym pisarzem uważanym za następcę Bartha i Pynchona, przystojnym mężczyzną od czterech lat żonatym, miłośnikiem psów… Niezwykle inteligentny, świetnie wykształcony, utalentowany, obdarzony ironicznym poczuciem humoru…
Przez dwadzieścia lat chorował na depresję. Nie piszę o tym po to, żeby zacząć od czegoś ciekawszego niż literatura. Jego książka Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi blisko się z tym wiąże. Nie jest to jednak, na szczęście, dobrze znany gatunek konfesyjny, dokumentalna opowieść o cierpieniu i długotrwałej terapii. Jest to zbiór… jak by to powiedzieć? – krótszych lub dłuższych utworów prozatorskich. Zaskakujących opowiadań, o otwartych zakończeniach, dialogów, dramatów, konspektów, prozy poetyckiej i silnie zmetaforyzowanej, a czasem bardzo oszczędnej. Rozsiane po całym zbiorze tytułowe rozmowy z paskudnymi ludźmi nie zawierają pytań, musimy się ich domyślać, podobnie jak okoliczności, w których się one toczą. Długie zdania, maniakalne powtórzenia. Jest tu też metanarracja dotycząca metanarracji oraz ogromne przypisy, często dłuższe od samego tekstu. No tak, postawangarda i postmodernizm, czy już czujecie się lekko przerażeni?
Ja, wiedząc mniej więcej o kogo chodzi, byłam i zwlekałam z lekturą. Chociaż kilkakrotnie się do niej zbierałam, zawsze znajdowało się pod ręką coś, co zapowiadało lekturę bez toru przeszkód. Chociaż pierwszy króciutki utwór był obiecujący, następne wymagały pewnego natężenia uwagi. W końcu, kolejny raz przerzucając tom, trafiłam na opowiadanie Osoba w depresji. Nie wiem, czy komuś udało się lepiej pokazać jałowość i beznadziejność cierpienia i alienacji, jakie towarzyszą tej chorobie. Oddać irytację, jaką wywołuje ona u bliźnich, u których szuka się wsparcia, nie mając im nic do zaoferowania poza uporczywym roztrząsaniem własnych problemów. Zresztą jakich problemów, jak pokazuje przykład autora, życie osoby z depresją na pozór może wyglądać na całkiem normalne i szczęśliwe. To nie rak mózgu z przerzutami ani pobyt w Auschwitz, ani trauma po okrutnym gwałcie. (Motyw gwałtu powraca w Krótkich wywiadach… w różnych kontekstach, by wybrzmieć na końcu w sposób zupełnie nieoczekiwany).
Jednocześnie czytając „Osobę w depresji”, nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Bo jest to też parodia i groteska, w której autor wykpiwa rozmaite dyskursy terapeutyczne i psychiatryczne, doszukiwanie się powodów wszelkich zaburzeń w dzieciństwie, uzależnienie od terapii.
Potem zaczęłam już czytać książkę od początku i nie mogłam przestać. Są tam może dwa, trzy fragmenty, które mnie nie zachwyciły, ale pod koniec do tego stopnia zaufałam autorowi, że jestem gotowa przyjąć, iż znalazły się na swoich miejscach nie bez przyczyny. Bo książka ta ma jednak swoją wyraźną strukturę, jest konstelacją tekstów skupionych wokół utworu Oktet. Oktet okazuje się zresztą raczej kwartetem lub kwintetem. Są to cztery zagadki, które tak naprawdę trudno nazwać zagadkami, oraz metazagadka, która sprowadza się do zadania wstydliwego pytania: czy istnieje między czytelniczką (tak się składa, że zwraca się do czytelniczki) i pisarzem jakieś międzyludzkie porozumienie? Czy odbieramy świat podobnie?
Ostatecznie chodzi zaś o pytanie i prośbę niezwykle trudne do wypowiedzenia: „Czy mnie lubisz? Proszę, polub”. To oczywiście jest żenujące, przekracza granice przyzwoitości i każe obnażyć to, co w nas najbardziej wstydliwe. I wokół tego kręci się właściwie wszystko w Krótkich wywiadach… Bohaterowie są niepewni, co inni o nich myślą i co czują, obsesyjnie się tym zamartwiają albo (to rewers) całe życie ukrywają swoje prawdziwe emocje. Jak na przykład starzec, który dopiero na łożu śmierci postanawia wyznać, że brzydził się, gardził i nienawidził swojego syna od momentu jego narodzin. Wszyscy nieustanie analizują swoje zachowania i uczucia oraz reakcje na nie. Manipulują innymi (głównie mężczyźni kobietami) i w rezultacie nie są w stanie nawiązać prawdziwej relacji. (Okropne słowo, zgadzam się z Wallace’em, ale jak go uniknąć? Jemu też się to nie udaje.)
Jego celem jest przekroczenie granic. Pokazanie ich przepuszczalności. A stawką w tej grze, jakkolwiek źle to brzmi, jest szczerość i międzyludzkie porozumienie.
Pokazuje w końcu, że jest to może (może) możliwe nawet podczas niebezpiecznego spotkania ze zbrodniczym psychopatą. Dzięki natężeniu skoncentrowanej empatii. A jeśli ktoś nie potrafi dopuścić takiej możliwości, jest cipą, szmatą, dziwką, kurwą i pindą.
I postmodernistyczna forma w gruncie rzeczy służy tej „szczerości”. (Wielu recenzentów zapewne skupi się właśnie na tych formalnych cechach utworu, żeby nie dotknąć niczego, co jest bliżej emocji). Dzisiaj trudno już czytać naiwnie, nie zdając sobie sprawy z konwencjonalności i sztuczności powieściowych światów. Tradycyjny kontrakt między pisarzem realistycznym i czytelnikiem, polegający na tym, że czytamy fikcję tak, jakby to była prawda, już nie działa. I dlatego lektura stała się przede wszystkim rozrywką, nie dotyka już głębszej warstwy tożsamości. Trzeba więc przekoziołkować przez kilka poziomów auto- i metarefleksji, jednocześnie ironicznie je podważając, żeby stanąć przed czytelnikiem „nago i z czapką w ręku”. Wierząc, że literackie medium może nas otworzyć na bardziej ludzką, chociaż mniej jednoznaczną rzeczywistość.
W gruncie rzeczy to bardzo depresyjne stany – poczucie nieadekwatności, wyobcowania, niemożności nawiązania kontaktu z innymi ludźmi i światem. Wyidealizowane wyobrażenie prawdziwego życia, które zawsze jest gdzie indziej. Podobnie jak neurotyczne i narcystyczne jest nieustanne analizowanie swoich uczuć i tego, jak się odbijamy w cudzych oczach.
Taka jednak jest dzisiejsza kultura – narcystyczna, neurotyczna, depresyjna. Straszna i śmieszna. Nie chciałabym jednak sprowadzać tego beletrystycznego gestu autora jedynie do „krytyki współczesnej kultury”.
Nie znam innych książek Wallace’a, niestety tylko ta jedna została przetłumaczona i podobno nie jest tą najlepszą i najważniejszą. Mnie wystarczy, że bez patosu i egzaltacji, wymykając się schematom, dotyka czegoś, co jest w nas najbardziej kruche.
**Dziennik Opinii nr 242/2015 (1026)