Tak jak nie jest poglądem wiara w czarownice. Antysemityzm jest mitem wygenerowanym przez chrześcijaństwo.
Tomasz Stawiszyński: Niedawno ukazała się pani książka Antysemityzm. Niezamknięta historia. To rodzaj podręcznika dla ludzi młodych – licealistów, studentów, ale też nauczycieli. Myśli pani, że taka książka jest potrzebna?
Bożena Keff: Nie jestem do końca pewna, czy jest to „rodzaj podręcznika”, chociaż faktycznie ma edukacyjne nachylenie. Książkę zamówiło u mnie wydawnictwo Czarna Owca, a ja – jako osoba zajmująca się literaturą – nie mam szczególnie życzliwego stosunku do takiego pisarstwa „edukacyjnego”. Uznałam jednak, że zgromadziłam tyle różnego rodzaju wiadomości, że mogę się tego podjąć. I tak to się zaczęło. Jednocześnie miałam przekonanie, że wprawdzie istnieją książki i podręczniki, ale są one przeznaczone dla tych, którzy już dużo wiedzą – to są opasłe pozycje, jak na przykład trzytomowa Historia antysemityzmu Poliakova przetłumaczona teraz na polski. Są to prace dla historyków, dla humanistów – wprowadzające głęboko w kontekst historyczny. Moja książka jest skierowana przede wszystkim do licealistów ostatnich klas, studentów – a w zasadzie do wszystkich. Może wprawdzie być używana jako podręcznik, ale na pewno nim nie jest.
Szczerze mówiąc, kiedy ją dostałem, zdziwiłem się, że jest tak… niepozorna. Bo wydaje się, że temat jest gigantyczny i że można napisać o nim ogromne tomy. Ale pani chodzi o coś innego. W jakimś sensie jest to praca filozoficzna, która usiłuje uchwycić istotę zjawiska – dlaczego istnieje i dlaczego jest tak trwałe.
Tak, to praca z pogranicza filozofii kultury. Opowiada o tym, co jest immanentnie wbite w kultury świata chrześcijańskiego, w tym polską. Staram się znaleźć coś w rodzaju wzorca reakcji wpisanych w kulturę. Nie jestem historyczką, historię przepisywałam od innych, ale moja uwaga skupia się na wzorcu kulturowym, na pewnym mechanizmie.
Na samym początku definiuje pani to zjawisko jako fantazmat, zaznacza pani, że to nie jest „pogląd” w takim znaczeniu, w jakim zwykle o poglądach mówimy.
Wydaje mi się dość oczywiste, że antysemityzm poglądem nie jest. Tak samo jak nie jest poglądem, dajmy na to, wiara w działalność czarownic. To jest uprzedzenie, przekonanie czy wręcz mit.
Stawia pani wyraźną tezę, że antysemityzm ma rodowód chrześcijański i jest wytworem chrześcijaństwa. Że nie jest czymś, co się pojawia ot tak, ale wynika z samego sedna tego, czym jest chrześcijaństwo.
Dokładnie tak. Rzeczywiście nie sposób sobie wyobrazić, żeby demonizacja tak ogromnej grupy ludzi jak Żydzi nie powstała na gruncie religijnym, tylko zrodziła się z obserwacji czy rzeczywistej wiedzy. W tym drugim przypadku można mieć uprzedzenia, niechęć, ale nie ma nigdy takiej sytuacji jak z Żydami – takiej ogromnej demonizacji.
Antysemityzmu, który znamy, nie można sobie wyobrazić bez chrześcijaństwa. Bez tej pierwotnej sytuacji, która polega na tym, że w obrębie jednej religii – judaizmu, tego pierwotnego monoteizmu, który nie jest monolitem, tam nigdy nie było papieża czy dogmatu o nieomylności – pojawiają się wyznawcy pewnego Jeszui, który jest dla nich mesjaszem, a dla innych wyznawców tej religii nie jest.
Kiedy już chrześcijaństwo jest religią oficjalną (mniej więcej IV wiek naszej ery), jest zarazem bardzo młodą religią. Cały chrześcijański świat wówczas jest bardzo młody. To świat po wędrówkach ludów, gdzie te przesunięcia były gigantyczne: ludy, które przywędrowały ze stepów Azji, dochodziły w zasadzie do Afryki Północnej – jak np. Wandalowie, czyli lud germański – i osiadały, jak świeżo osadzające się bagna, które później się utwardzają. A jednym z utwardzaczy jest religia. Co tacy Celtowie, Łużyczanie wiedzieli o Żydach? Nie znali takiego pojęcia. Później w miastach pojawili się kupcy czy rzemieślnicy, ale w momencie, kiedy dowiadywali się o swoim Bogu – który teraz, zgrecyzowany, nazywał się Jezus Chrystus – dowiadywali się przede wszystkim, że ukrzyżowali go Żydzi. To była jakby wiadomość „w pakiecie”. Nie było dobrej nowiny o Jezusie bez „złej nowiny” o Żydach – którzy byli demonami, bo zabili nam Boga. A cóż to za potwory, skoro zabili nieśmiertelnego Boga? Nie ulegało wątpliwości, że muszą to być twory demoniczne. To tak, jakby jakaś kategoria już czekała na ludzi. Jeszcze ich nie było, więc ona czeka – ale wreszcie się wypełnia. W tym sensie chrześcijański Żyd jest tworem mitycznym. Kościół zresztą pilnował tego, aby Żydzi i chrześcijanie nie żyli razem, były przepisy separacyjne.
Mówi pani, że ta kategoria czekała na ludzi. Oni przychodzą – w postaci Żydów – i co się dzieje?
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy prasłowianami w Polsce, w wieku X, czy może nawet IX, i nikt nigdy tutaj nie słyszał o żadnym Chrystusie ani o żadnych Żydach. Może i byli tu jacyś handlarze, i byli Żydami – ale wtedy to byli po prostu kupcy, nic innego nie było istotne. W pewnym momencie pojawia się religia chrześcijańska, a wraz z nią Żydzi. Ta religia nie wchodzi „miękko” – w Polsce w XI wieku (ale też w Czechach) było duże powstanie antychrześcijańskie – jest wprowadzana przymusem. Król – czy raczej „królik”, na takim małym terenie może bardziej superksiążę Mieszko, podjął decyzję polityczną: oficjalnie przyjmujemy jakąś tam wiarę, która jest trochę dziwna – mamy ukrzyżowanego Boga, który mimo to żyje, pojawiają się jacyś Żydzi… Jasne jest, że przez pierwsze 2-3 pokolenia ten Bóg nie jest naszym Bogiem, zaczyna nim być dopiero później. I wtedy jest już gotowa kategoria przygotowana dla tych okropnych Żydów. Zaczynają pojawiać się w Polsce od XI wieku, później falami po wyprawach krzyżowych. Skoro zaś są, robią różne rzeczy, dla których zostali tutaj wpuszczeni, bo je potrafią. Tymczasem ludność miejscowa, niezależnie od tego, czy potrafi, czy nie, nie ma prawa ich wykonywać: nie ma prawa do handlu, nie zajmuje się miastami – bo ludność jest albo szlachecka albo chłopska. Panował taki dwójpodział i potrzebna była jakaś grupa ludności pomiędzy, bo inaczej nie byłoby miast czy handlu, przepływu pieniędzy i towarów.
Pojawiają się więc ci ludzie, na początku są po prostu sąsiadami – ale z czasem okazuje się, że to oni są tymi Żydami, którzy zabili Chrystusa. U Poliakova jest taka piękna anegdota dotycząca Żydów na Półwyspie Iberyjskim – mieszkali tam już od dawna, jeszcze od czasów przed wojnami żydowskimi z Rzymem, czyli przed I w. n.e. I kiedy już do chrześcijańskich mieszkańców półwyspu dotarło, że to są właśnie ci Żydzi, co nam zabili naszego Boga, to ci Żydzi mówili, że może go ktoś zabił, ale nie oni, bo oni tutaj żyli jeszcze przed tym, jak Jezus Chrystus się urodził. A przekonanie było takie, że Chrystusa zabili nie tylko ci, którzy w owym czasie żyli, tylko w jakiś metafizyczny sposób ta wina stała się czymś na kształt grzechu pierworodnego – Boga zabili wszyscy Żydzi, zmarli, żyjący i ci, którzy jeszcze się nie narodzili.
To pokazuje absurdalność pojęcia winy zbiorowej. Czyni pani tutaj pewną analogię ze sprawą Sokratesa. Zastanówmy się, pisze pani, co by było, gdyby wszyscy Grecy zostali obarczeni winą za śmierć Sokratesa.
Który jednocześnie stałby się półbogiem dla Rzymian. To faktycznie jest podobna sytuacja. Do tego dochodzi kompletna nieumiejętność historycznego myślenia – mam na myśli to, że historyczne myślenie jest w ogóle późnym nabytkiem europejskiej części świata – bo Żydzi nie krzyżowali. Gdyby kapłani żydowscy, którym mógł się faktycznie nie podobać ten Jeszua, skazali go na śmierć, zostałby ukamienowany, a nie ukrzyżowany. Takie wyroki wydawano: pod rządami Rzymu kapłani mogli skazać na chłostę albo kamienowanie.
Gdyby to była sprawa religijna i dotyczyła herezji.
Tak, gdyby to była religijna sprawa, tak postrzegana, i gdyby nie było tutaj niczego, do czego również Rzymianie „coś mają”. Jeżeli Chrystus został ukrzyżowany – to znaczy, że był to wyrok rzymski. Zadaję też inne, dość bezczelne pytanie: a gdyby kapłani skazali Joszuę na karę śmierci – nie przez ukrzyżowanie, bo tego zwyczajnie nie mogli zrobić – czy byliby w prawie? Przykro mi, ale byliby. W judaizmie też mamy jakieś rozumienie herezji, i wielu nauczycieli – rebe to nauczyciel – rabinów żydowskich, przekraczało tę granicę. Żydzi nigdy nie mieli tak ścisłego pojęcia herezji jak chrześcijanie, ale to nie znaczy, że nie mieli heretyków. Inne źródła historyczne mówią, że prawdopodobnie brat Jezusa, Jakub – który nie wchodzi tutaj w optykę, bo z religijnego punktu widzenia Jezus był jedynakiem, a w każdym razie jedynym synem swego ojca – był przywódcą pierwszego kościoła w Jerozolimie i prawdopodobnie został rzeczywiście skazany przez kapłanów głównego nurtu, tych wówczas najbardziej przy władzy, faryzeuszy.
To przytłaczające i trudne do zrozumienia, że fantazmat, o którym mówimy, trwa przez tyle lat, nawet w momencie kiedy ta kultura się laicyzuje. Wtedy wręcz przychodzi najstraszniejszy moment w historii Żydów – Holokaust. Jak pani tłumaczy tę niezwykłą trwałość czegoś, co jest jednak reliktem bardzo zamierzchłej historii?
Jak byłam dużo młodsza, nie mogłam tego zrozumieć. To jest coś, przy czym trzeba uruchomić wyobraźnię. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy rodziną chłopską, wszystko jedno, czy to będzie Polska czy Francja… i żyjemy gdzieś na ograniczonym terenie, w średniowieczu, od XII wieku powiedzmy. Jedynym źródłem wiedzy o świecie jest Kościół. I to trwa bardzo długo – aż do XVIII wieku, kilkaset lat. Więc wiadomość, że Żydzi zabili Chrystusa i są źródłem wszelkiego zła – to nie jest wiadomość, która się powtarza raz ani nawet dziesięć czy sto. To jest wiadomość ustawicznie powtarzana, to słyszy każdy człowiek chodzący do kościoła latami, to przekazuje się w spadku jako wiedzę nabytą, to jest wiedza utrwalana i przekazywana pokoleniami.
Ale są miejsca, czasy, lata, kiedy trwa koegzystencja Żydów z chrześcijanami. Są pogromy, jest ciągłość prześladowań, ale to się w pewnych momentach kumuluje, a w innych opada…
Tak, ale to jest koegzystencja, o której nie mam dziś dobrego mniemania. Rzeczywiście, w XVIII wieku świat europejski się laicyzuje. Oznacza to, że Kościół przestaje już być bezpośrednim źródłem władzy politycznej. Ale to nie znaczy, że wszystkie ludy europejskie, chrześcijańskie mówią nagle: „Laicyzujemy się, zostawiamy te wszystkie wierzenia za nami; już więcej nie wierzymy, że to Żydzi zabili Chrystusa, nie są jednak tacy okropni”. To, co weszło przez religię do kultury – wciąż krąży, jest w obiegu. Jak się czymś żywimy przez setki lat, to owszem, można zmienić dietę, ale pierwiastek, który odstawiamy, nie znika, nie wyparowuje natychmiast z organizmu, dalej krąży. Wciąż istnieje wyobrażenie nawet nie o człowieku, a o „stworze”, który nazywa się Żyd. I to powoduje, że tego konkretnego Żyda zobaczyć nie można.
Widzimy tylko ten stereotyp, obraz.
Pewną maskę. Sama byłam zaskoczona, jak się dowiedziałam, co dla ludzi średniowiecza – długiego średniowiecza, czyli gdzieś od XI do XVII wieku – było oczywistą prawdą: wszyscy mężczyźni żydowscy mają miesiączkę, tak jak kobiety, w dodatku bardzo obfitą. I w ogóle zapadają na wiele chorób związanych z krwią – dlatego właśnie tak potrzebują krwi chrześcijańskiej. Dziś myślimy sobie: to takie proste, można to sprawdzić empirycznie, ale wtedy nikt się tym nie trudnił. I ludzie żyli w przekonaniu, że Żydzi mają miesiączkę, kopyta, ogony itp. A to tylko jedno setna z tych wyobrażeń. Świat był generalnie podzielony na chrześcijan i tych żyjących obok, ale niebędących chrześcijanami – Żydów. A ponieważ chrześcijaństwo swoją tożsamość formułuje w odniesieniu do judaizmu, chociaż niekoniecznie świadomie – to główną opozycją, nienawistną opozycją są Żydzi. Bo oni przeczą głównej prawdzie chrześcijaństwa, że Jezus Chrystus był mesjaszem. Widzą to inaczej. Ale jakieś poczucie, bardzo mętne, że te religie mają ze sobą coś wspólnego, istniało. Ono staje się wyraźne też dopiero w XVIII wieku. To jest zdumiewająca opowieść o tym, jak ludzie potrafią nie widzieć rzeczy oczywistych.
Mówimy dużo o genezie antysemityzmu, o zamierzchłej już historii, momencie, kiedy antysemityzm się rodzi. Ale podtytuł pani książki – Historia niezamknięta – i fakt, że pisze pani dużo o Polsce po 1989 roku, dowodzi, że to jest w pani przekonaniu zjawisko, które ciągle trwa.
Moje przekonanie jest tutaj dosyć oczywiste i pisało już o tym wiele osób. O tym, że uprzedzenie antysemickie trwa, a w Polsce, choć może nie tylko tutaj, wchodzi także bardzo silnie w sferę polityki.
No właśnie. Pewnym elementem tego fantazmatu jest to, że z jednej strony Żydzi są zabójcami Boga, co ich czyni potężnymi, ofiary pogromów czy stereotypów bywają postrzegane jako nadludzkie, jako istoty mające zdolność do wywoływania niezwykłych zdarzeń, nieszczęść, katastrof. A z drugiej strony są często przez antysemickie koncepcje czy teorie definiowani jako grupa sprawująca jakąś tajną władzę nad pieniędzmi, polityką, ustawiająca całą rzeczywistość zgodnie ze swoimi interesami.
Połączenie Żydów i pieniędzy to odwieczny wątek. Ale jeszcze bardziej powszechny jest średniowieczny demoniczny Żyd, który zabił Boga i czyha, sprzymierzony z antychrystem, na dogodny moment, aby przejąć władzę nad całym uniwersum, którym włada Bóg. On jest naszym wrogiem, naszym – chrześcijan – ale głównie dlatego, że jest wrogiem Boga.
Krótko mówiąc: w tym mitologicznym wizerunku Żydów chodzi o to, że – jak zwykle w przypadku napastników, którzy są w większości – opowiada się historię, że jeżeli nie będziemy się bronić, to wrogowie po prostu nas zgładzą. Trzeba się więc przed nimi bronić, bo są potężni i zawsze czyhają na władzę. Podobno pierwsza koncepcja spisku żydowskiego pochodzi z XI wieku – z czasów wielkich zaraz nawiedzających Europę.
Patrząc na historię wojen, rzadko słyszymy, że strona ofensywna mówi sobie „napadniemy na tych i zabierzemy im wszystko, bo nam się tak chce i jesteśmy silniejsi”. Przeważnie dostajemy jakąś ideologiczną opowieść, w której napaść jest postrzegana jako obrona: musimy się bronić, albo musimy zaatakować, bo oni mają coś, co nam się słusznie należy. De facto – zabrali nasze. Z Żydami jest identycznie. To opowieść religijna, która funkcjonuje już od wielu lat jako opowieść świecka, o tym, że przed Żydami trzeba się bronić, bo oni po pierwsze zawiązują spiski, a po drugie zawsze im chodzi o władzę. Chodzi im o to, żeby mieć wszystko dla siebie, i nas, czyli nie-Żydów, gnębić.
Mamy więc doskonałe wyjaśnienie dla wszystkich negatywnych zjawisk, jakie nas spotykają.
Ależ oczywiście, i to z natury rzeczy. My, ci niewinni, jesteśmy zagrożeni spiskami albo wręcz już jesteśmy ofiarami tych spisków, i nie odpowiadamy za nic. Ta koncepcja antysemityzmu – co było dobrze widać w okresie międzywojennym – głosi, że tak naprawdę w polskim społeczeństwie nie ma żadnych istotnych konfliktów. Nie o to chodzi, że robotnicy organizują strajki albo manifestacje, bo naprawdę im coś dolega. Chodzi o to, że Żydzi podburzają, napuszczają, bo jak zdestabilizują porządek, to oni wyssą szpik i wyjedzą tłuszczyk, Polska będzie po prostu ich. Podziwiam prymitywizm tego przekonania, ale ono faktycznie takie jest.
Antysemickim założeniem numer jeden jest to, że Żydzi sami są winni wszystkim razom, wszystkim klęskom, które na nich spadają. Jeśli się zdarzył pogrom, napad na Żydów, to dlatego, że zrobili to albo tamto.
Prawie jak dzieci ze słynnej wypowiedzi arcybiskupa Michalika.
Tak, to jest ten sam mechanizm. Z Żydami podobnie – zabili Chrystusa, więc jest powód, żeby zrobić im wszystko, co najgorsze. Oprócz tego dodają krew dzieci do macy. Oprócz tego czyhają na hostię, bo uwielbiają powtarzać akt zabójstwa Chrystusa – tutaj już jesteśmy w XVIII wieku. Przenikają na różne stanowiska, gdzie nie powinno ich być – są pisarzami, ministrami, premierami i to już wyraźny znak, że przejmują władzę. Kiedy następują ataki na Żydów, pogromy, część antysemicka mówi: no tak, był pogrom, ale Żydzi byli bolszewikami, albo kapitalistami, albo socjalistami, albo witali Armię Czerwoną, albo to, śmo, owo. Oni sobie po prostu – mówiąc dzisiejszym językiem – nagrabili, poczynając od tego, że zabili nam Boga. Rozumowanie antysemickie można poznać po tym, że zawsze usprawiedliwia napaści na Żydów.
Holokaust i to, co działo się z Żydami w czasie II wojny światowej, też bywa usprawiedliwiane.
Tak, chociaż tutaj jest pewna zapora, w postaci nieoczekiwanego dramatyzmu tego wydarzenia. Ale także to, co dobrze widać w polskim kontekście – że Niemcy hitlerowskie nie napadły jednak tylko na Żydów, lecz na wszystkie kraje europejskie i nie tylko. Poza tym myślę, że stan świadomości ludzi w XX wieku jest inny niż w XIV wieku, choć, o dziwo, jest zawsze pewna część społeczeństwa – mówię tu głównie o Europie Wschodniej – której stan świadomości jest taki sam jak w XIV, XV czy XVI wieku. To bardzo trudne.
Przypomina pani w tej książce pewne wydarzenie – początek lat 90., wybory prezydenckie, Lech Wałęsa kontra Tadeusz Mazowiecki. Wałęsa czyni aluzję do żydowskiego pochodzenia Mazowieckiego. Co robi sztab Mazowieckiego? Zdobywa zaświadczenie, że od XV wieku jego rodzina była katolicka i nie było tam żadnych Żydów. Kompletnie niezrozumiałe zachowanie. Jakby żydowskie pochodzenie było realnym oskarżeniem, z którego się trzeba oczyszczać. Niewiarygodne.
To jest niewiarygodne. A jednocześnie nie wiem czy bardziej niewiarygodne nie jest to, jak bardzo normalnie to było traktowane. Mazowiecki pokazuje zaświadczenie aryjskości – bo tak to jest zwykle opisywane – i nic się nie dzieje, nie krzyczymy, nie tupiemy. Mazowiecki nie uważa, że na przykład powinien powiedzieć, że to nie było fajne, niezależnie od stawki, o jaką walczył. Niewiarygodne, a normalne.
Weźmy niedawny przecież zupełnie przypadek – pytanie biskupa Hosera do ks. Lemańskiego czy jest obrzezany. Niewielką część polskiego Kościoła zbulwersowało to pytanie. Lemański ma zakaz wypowiadania się, a biskup dalej jest biskupem.
To jest kontynuacja świadomości, o której mówię, wywodzącej się z głębokiego średniowiecza, z epoki kiedy chrześcijaństwo krzepło, i okrzepnąć musiało, w konfrontacji, w konflikcie z judaizmem.
Jest to zredagowany zapis rozmowy w radiu RDC, która odbyła się 13 października 2013. Opracowanie materiału: Szymon Pytlik
Bożena Umińska-Keff (ur. 1948) ‒ poetka, pisarka, eseistka, publicystka. Z wykształcenia polonistka i filozofka. Wykłada na Gender Studies na Uniwersytecie Warszawskim i innych uczelniach. Wydała Razem Osobno (1986), Sen o znaczeniu snów (1994), Nie jest gotowy (2000), Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze (2001; nominacja do nagrody literackiej Nike), Barykady. Kroniki obsesyjne (2006), Utwór o matce i ojczyźnie (2008). Publikowała m.in. w „Przekroju”, „Res Publice Nowej”, „Zadrze”, „Midraszu” i „Przeglądzie”. Jedna z pierwszych w Polsce badaczek związków między nacjonalizmem a kulturową konstrukcją płci. W swojej publicystyce zajmuje się krytyką dyskryminacyjnych aspektów polskiej kultury ‒ mizoginizmem, homofobią i antysemityzmem.