Czytaj dalej

Bez tych drastycznych, mdlących szczegółów

Wojtek przywiózł historię Tai z wojny wiosną dziewięćdziesiątego dziewiątego roku. Ale zanim to zrobił, zadzwonił do mnie z Czeczenii.

Od trzech dni siedziałam z kotem w przedpokoju, we wnęce na szafę ścienną. Tam było nasze nowe miejsce. Od czasu do czasu przychodziła do nas moja matka. Ona jedna wiedziała, w jakim świecie się znajduję, wiedziała również, że tam gdzie jestem, nie ma innych ludzi i że nie ma sensu do mnie mówić. Czasem robiła sobie herbatę, siedziałyśmy razem, milcząc, ona przy stole w kuchni, ja we wnęce, w pół drogi między pokojem a kuchnią.

Kiedy telefon zadzwonił, podniosłam słuchawkę. W końcu jednak zawsze podnosiłam, mimo grozy, jaką budził we mnie ten dźwięk, mimo że rozrywał powietrze na strzępy, robił sobie we mnie korytarze. Pozostawiona tygodniami bez żadnej wiadomości, w całkowitym milczeniu, miałam wrażenie, że to się po prostu nigdy nie skończy, że czekam zupełnie bez sensu, może w niewłaściwym miejscu. Niby człowiek czekający na niewłaściwym peronie nie miałam przed sobą żadnej przyszłości. Nie mogłam nawet ogarnąć myślą takiego bezsensu i takiego odosobnienia.

– Kochanie, to ty? – zapytał Wojtek. – Połączyli mnie przez „Gazetę”, słyszysz mnie? Jestem w Argunie. Niesamowita historia…

– Jestem sama. Nie dam rady dłużej. – Wiedziałam, że muszę być bardzo spokojna, całkowicie odzyskać panowanie nad słowami, żeby wytłumaczyć mu, w jakim stanie się znajduję. To było bardzo ważne. Takie sprawy trzeba omawiać bardzo spokojnie, całkowicie panując nad słowami. – Nie zrobiłeś tej szafy w ścianie – płakałam w słuchawkę. – Jestem we wnęce. Musisz wrócić zaraz.

– Wracam w przyszłą środę. Mam samolot o jedenastej. Na obiad będę w domu.

Wiedziałam, że nie dam rady do przyszłej środy. W ogóle o czym on mówił? Czy on zdawał sobie sprawę z tego, co mówi? To chyba niemożliwe, żeby to powiedział. Musiał przecież rozumieć, że środa jest w przyszłym tygodniu. Nie przetrwam tak długo, mam czas do jutra. 

– Do jutra. – To był mój zasób czekania, podzielony na kawałki minut, posegregowany według natężenia rozpaczy i bezsensu. Nie wiedziałam, co stanie się potem, kiedy to się wyczerpie. Co dzieje się z ludźmi, którym wyczerpie się zdolność czekania? Może automatycznie przestają istnieć, wcale nie muszą łykać tego, co mają w pawlaczu schowane na czarną godzinę. Redukują się samoczynnie, niczego nie łykają.

– Muszę tu zostać do soboty – powiedział Wojtek. – Sporo się dzieje. Takiego tematu chyba jeszcze nie miałem. Jest taka kobieta… Mówiłem ci, że jestem w Argunie? Co miesiąc nachodzą ją rosyjscy żołnierze, a ona nie ma dokąd uciec. Znasz te wojenne historie… To trwa już prawie rok. Gwałcą ją od roku, to zbiorowe gwałty, i nikt nie jest w stanie jej pomóc.

– Pomóc? Posłuchaj…

– Poczekam do soboty, już zadzwoniłem do Isy. Przyjedzie i we dwóch coś zrobimy. Pamiętasz Isę? – Nie rozumiałam, co mówi, chciałam się położyć na podłodze w kuchni. – Wiesz, że nie mogę tego tak zostawić: napisałem o tej kobiecie reportaż. Przyjedzie Isa, będzie wiedział, co możemy dla niej zrobić. – Otworzyłam usta, żeby powiedzieć wszystko bardzo spokojnie, wyważonym tonem, ale nie byłam w stanie zebrać myśli, oddalić nadchodzącej klęski, jaką będzie pozostanie samej do środy. – Pamiętasz Isę? – powtórzył Wojtek. – Isę Madajewa. Zrobię reportaż, a on zabierze stąd tę kobietę. Ma u mnie dług wdzięczności. Mówi, że przewiezie ją do Inguszetii, do obozu uchodźców. Muszę tylko tu na niego zaczekać do soboty. Wywieziemy ją stąd w sobotę i zaraz wracam.

– Tylko do jutra – powiedziałam. Nie rozumiałam, dlaczego los kobiety z Argunu jest dla niego ważniejszy od mojego. To ja siedziałam we wnęce, myślałam o tym, żeby położyć się na kuchennej podłodze. – Jestem do jutra. Potem nie wiem. To koniec.

Tak powiedziałam i odłożyłam słuchawkę. Wiedziałam, że wróci zaraz, ja naprawdę nie mogłam czekać dłużej, nie mogłam poświęcić ani jednego dnia kobiecie w Argunie.

Wiosną nie opowiada się takich historii, latem też nie ani późną jesienią, w ogóle się nie opowiada. Mimo to Wojtek próbował opisać prawdziwą historię Tai, przerobić ją na artykuł, a potem na rozdział w książce o Czeczenii. Dotychczas tak właśnie robił, zawsze mu się udawało – zbierał historie różnych ludzi, a potem przerabiał je na opowieści. Ale ta historia była inna, wchodziła w człowieka na stałe i nie można się jej było tak łatwo pozbyć. I jeżeli mam do niego o coś żal, to właśnie o to, że przywlókł do domu okaleczoną, zbrukaną Taję i oddał mi ją, zanim jeszcze odgrzałam dla niego obiad w piecyku – zawsze uważałam, że po podróży trzeba zjeść coś gorącego.

– Nie wiem, jak sobie z tym poradzić – wyznał. – Siedzi mi w głowie jak gwóźdź. To straszna historia, jeszcze nigdy takiej nie słyszałem. Mdli mnie, gdy o tym myślę. – Podałam mu zupę pomidorową. – Jest taka kobieta w Argunie. Ma dwadzieścia osiem lat. 

Do Tai przyprowadziły go kobiety mieszkające na tej samej ulicy. Powiedziały, że tak dłużej nie może być, nawet w Czeczenii podczas wojny, są jednak jakieś granice. Coś z tym trzeba zrobić, bo to nieludzkie nawet w tych stronach, gdzie panował już każdy rodzaj bestialstwa. Uważały, że tylko on może tu jeszcze coś poradzić, jest przecież dziennikarzem, który przyjechał ze świata. Już tylko ten świat mógł uratować Taję. Wierzyły, że taki dziennikarz ma prawdziwą władzę, moc poprawy losu Tai, inaczej by tu przecież nie przyjeżdżał, bo i po co. Wojna była wszędzie, a Taja tylko u nich.

– Wcale nie chciałem tam iść – ciągnął Wojtek. – Czułem się okropnie zażenowany. I ogarnął mnie strach… Nie mogłem sobie wyobrazić, jak będę z nią rozmawiał. Bałem się. A przecież tyle razy rozmawiałem z ofiarami.

Kręciłam się przy kuchni, już wiedziałam, że nie chcę znać tej historii, Wojtek niepotrzebnie mi ją opowiada. To będzie jedna z tych opowieści, które utkwią mi w głowie, będę się z nią budziła w nocy, krzycząc.

– Do kotleta wolisz ryż czy ziemniaki? – zapytałam w bezsensownej próbie stawienia oporu. Wiedziałam, że w końcu wysłucham wszystkiego do końca, a potem, jeżeli będzie trzeba, jeszcze raz. Miałam swój udział w losie Tai, nikt po nią nie przyjechał w sobotę, a Wojtek musiał zrzucić brzemię, które przydźwigał do domu. Nie mógłby żyć z tym wszystkim, co nazbierał, takie plany się nie udają. Ale tak bardzo nie chciałam wiedzieć, co się przytrafiło Tai z Argunu, tak jak nie chciałam wiedzieć o Abchazce Marii, która szukała swoich dzieci w zbiorowych grobach, ani o studencie literatury z Suchumi, który rozstrzelał swoich sąsiadów Ormian, a potem ładnie ubrał i pochował trupy.

Taja rozmawiała nawet chętnie. Przeszła wszystkie etapy upokorzenia, taka rozmowa nie mogła jej już dotknąć, Wojtek niepotrzebnie się tym martwił. Opowiedziała mu wszystko od początku…

– Obiad! – krzyknęłam w głąb mieszkania.

„Nienawidzę ich z całej duszy – powiedziała Taja. – Życzę im powolnej śmierci w męczarniach, które sama chciałabym zadawać”.

– Tata, patrz, gram na gitarze – pochwalił się nasz dziewięcioletni syn. Przyszedł z gitarą, którą Wojtek kupił mu na urodziny, i udawał, że gra utwór Beatlesów. – Już prawie umiem. Umiem, prawda?

Wojtek próbował spisać przeżycia Tai. Zasiadł do pisania zaraz następnego dnia po powrocie z Czeczenii, ale mu nie szło, historia była zbyt drastyczna, żeby ją opublikować w gazecie. Raz po raz do gabinetu przychodził Piotrek, stawał na środku pokoju z gitarą, pytał, czy już gra, albo tylko pokazywał gitarę, dowodził, o ile jest lepsza od takiego na przykład gibsona. 

– Jest osiem akordów – mówił. – Znasz D-dur? A G-dur znasz? Przejście z A-dur do G-dur. Strasznie trudne. A tak umiesz? 

Czekałam na Wojtka w dużym pokoju, udając, że oglądam w telewizji program przyrodniczy. Wiedziałam, że przyjdzie, będzie mi to chciał opowiedzieć jeszcze raz, w taki sposób, żeby ta historia ułożyła się w tekst.

– Przyjeżdżają do niej prawie co miesiąc, niemal o tej samej porze – ciągnął, stając w drzwiach. Za jego plecami kręcił się Piotrek z gitarą. Rosyjscy żołnierze przyjeżdżali pod dom Tai pod koniec niemal każdego miesiąca, wiedziała, że przyjadą. Nie mogła stamtąd odejść, ponieważ z piątką dzieci donikąd się nie odchodzi, zostaje się na miejscu i czeka, co przyniesie los. – Nie wiem, po co zakładali maski. Ludzie w miasteczku i tak wiedzieli, z jakiego są pułku. – Żołnierze przyjechali do Tai kilka albo kilkanaście razy tego roku. Zakładali maski, chociaż i tak wszyscy wiedzieli, skąd są. Przychodzili do Tai w maskach. – Posłuchaj – mówił Wojtek. – Z początku nie rozumiałem, o co chodzi tym kobietom w Argunie. Mówiły, żebym zaczekał jeszcze tydzień, dziesięć dni, to sam zobaczę. Chciały, żebym się przekonał na własne oczy i coś z tym zrobił. Wtedy do ciebie zadzwoniłem. Nie wiedziałem, że każesz mi wracać, nigdy dotąd tego nie robiłaś, po prostu chciałem usłyszeć twój głos. Już nic nie chciałem, ani tego reportażu, ani materiału o Czeczenii, ale nie mogłem stamtąd uciec. Wtedy do ciebie zadzwoniłem, a ty kazałaś mi wracać.

Piotrek wszedł do pokoju i zagrał kawałek Beatlesów. Zapytał, czy to już umie.

– Bardzo dobrze – pochwalił Wojtek. – Ktoś cię uczy? Uczysz się sam?

Udawałam, że oglądam program przyrodniczy.

Wojtek powiedział, że nie potrafi napisać całej prawdy, cała prawda jest nie do zniesienia, nie sposób sobie z nią poradzić. Trzeba to zrobić jakoś inaczej, bez tych drastycznych, mdlących szczegółów. Trzeba usunąć jak najwięcej gehenny, ale tak żeby zachować tragizm postaci, prawdziwe, ohydne oblicze wojny.

– Pomożesz mi, prawda?… – zapytał.

Grażyna Jagielska, Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym, Wydawnictwo Znak 2013

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij