Film

Majmurek: Psychopatyczna osobowość naszych czasów

W świecie „Wolnego strzelca” każdy myśleć musi o sobie jak o marce.

Kino, jak wiadomo co najmniej od czasów Milczenia owiec, szczególnie upodobało sobie psychopatów. Telewizja – od Dextera, przez serię Luther, po telewizyjną adaptację prozy Harrisa – udomowiła ich, zrobiła z nich postaci, z którymi co tydzień, wieczorem, obcujemy w domowym zaciszu na ekranie telewizora lub monitora. Ostatnio nawet naukowcy przekonują, że psychopaci i ich sposób myślenia niesie ze sobą pewne społeczne, a nawet ewolucyjne przewagi i być może powinniśmy się wszyscy od nich uczyć.

Dwa amerykańskie filmy mające w Polsce premierę blisko siebie wyłamują się z tej tendencji. Pierwszy to Zaginiona dziewczyna Davida Finchera, drugi to Wolny strzelec, który wszedł do kin 21 listopada, debiut scenarzysty Dana Gilroya, znanego m. in. z pracy przy filmach z serii o Bournie. Oba przedstawiają psychopatyczną postać jako krzywe zwierciadło, probierz współczesnej Ameryki. W zachowaniu ich jawnie psychopatycznych bohaterów, w ich afektach i dyspozycjach skupia się wszystko to, co jest nie tak ze współczesnymi Stanami. Pogrążonymi w kryzysie, stawiającymi (zwłaszcza aspirującą i młodą) klasę średnią w egzystencjalnym zagrożeniu prekaryzacji i deklasacji. Dzieła Finchera i Gilroya dają najmocniejszy w tym roku w głównonurtowym kinie obraz kryzysu amerykańskiego marzenia.

Kariera prekariusza

Za marzeniem tym próbuje podążać tytułowy bohater Wolnego strzelca, Louis Bloom. Poznajemy go, gdy w środku nocy tnie druciane ogrodzenie, by sprzedać metal na skup złomu. Nie ma stałej pracy, nie ma wykształcenia, ale ma wielkie ambicje. Widać je w pierwszej scenie na złomowisku – z jego właścicielem Louis negocjuje, jakby był menadżerem dużej korporacji zawierającym poważną umowę z innym. A przy tym w jego mowie jest od początku coś dziwnego. Nie tylko dlatego, że język, jakim się posługuje, jest absurdalnie nie na miejscu w sytuacji sprzedawania kradzionego drutu w środku nocy podejrzanemu handlarzowi złomem, ale przede wszystkim dlatego, że w języku Blooma jest coś nie-ludzkiego. Mówi jak źle zaprogramowany na udawanie człowieka robot, jak aktor, który przyrósł do źle granej roli i nie tylko nie może z niej wyjść, ale chyba w ogóle zapomniał, że mógłby.

Bloom nie wychodzi z niej w filmie ani przez moment. Cały czas mówi językiem, który brzmi jak skrzyżowanie korporacyjnej nowomowy, deklaracji jakiejś „rady etyki biznesu”, poradników samopomocy, mów motywacyjnych, dostępnych za darmo on-line kursów podstaw negocjacji, biznesu i ekonomii. Jak sam się chwali, jest samoukiem, wszystkiego tego wyuczył się, znajdując informację w sieci.

Z wiedzy tej robi użytek, jaki na ogół robi się z broni. Broń ta nie ma jednak służyć zmianie świata, który go sprekaryzował, pozbawił nadziei na pracę i stabilność, ale wywalczeniu w nim lepszej pozycji. Bo Bloom w końcu znajduje w nim dla siebie niszę. Siedząc nocami w samochodzie, przesłuchując skaner policyjny, jeździ po całym Los Angeles za policyjnymi wezwaniami, tanią cyfrową kamerą nagrywa najbardziej drastyczne wypadki, ofiary zabójstw, strzelaniny i sprzedaje je mediom. Gdy tylko biznes rusza trochę z miejsca, Bloom zatrudnia jeszcze bardziej zdesperowanego od niego stażystę, gotowego pracować za „szansę zdobycia doświadczenia w rozwijającej, pełnej twórczych wyzwań pracy w ciekawym zespole”.

Obscena nowych mediów

W jednej ze stacji, walczącym o przetrwanie na konkurencyjnym rynku kanale z lokalnymi informacjami, nasz bohater znajduje idealną partnerkę – Ninę (Rene Russo), dawną gwiazdę, zdegradowaną do wydawania lokalnych wiadomości. Za chwilę i jej wygasa kontrakt, wie, że jeśli nie chce żyć na ciężkim, freelancerskim chlebie, musi radykalnie podnieść słupki oglądalności stacji. A co w kablówce sprzedaje się lepiej niż obsługiwanie lęków zagrożonych deklasacją drobnych mieszczan przed „przestępczością wkradającą się do dobrych dzielnic”, niespodziewaną śmiercią w wypadku itd. Klient nasz pan, na taki kontent jest popyt, takiego kontentu Bloom dostarcza.

Wielu amerykańskich krytyków narzekało, że film Gilroya podejmuje zużytą krytykę mediów: że się tabloidyzują, gonią za tanią sensacją, kierując się zyskiem, zapominają o swojej misji w demokratycznym społeczeństwem. Słowem, nic, czego nie moglibyśmy znaleźć np. w Sieci (1976) Sidneya Lumeta. Te zarzuty są zupełnie nietrafione. Bo to nie telewizja jest tu obiektem krytyki. Telewizja przedstawiana jest w Wolnym strzelcu jako już w sumie dość nieszkodliwe, odchodzące w przeszłość medium. Dla ludzi z pokolenia Blooma owszem, ciągle finansowo i ambicjonalnie atrakcyjne, ciągle niepozbawione glamouru i erotycznego uroku. Przypominające w tym trochę ciągle atrakcyjną, ale już wyraźnie starzejącą się dawną piękność – grana przez Russo Nina doskonale symbolizuje kondycję medium, w którym pracuje. Ale widać, że Bloomowi telewizja nie wystarczy, że kiedyś porzuci ją dla innego, bardziej totalnego medium.

Co, jeśli nie telewizja, jest tu w takim razie obiektem krytyki? Postawiłbym tezę, że na płytszym poziomie utopia dziennikarstwa obywatelskiego. Czy Bloom i jego ekipa nie reprezentują jego możliwej mrocznej, obscenicznej strony?

Gilroy pokazuje w swoim filmie, że możliwe dzięki powszechnie dostępnym tanim smartfonom, tabletom, kamerom cyfrowym i sieciom społecznościowym dziennikarstwo obywatelskie może równie dobrze informować o uciszanych i cenzurowanych przez władzę protestach, co dostarczać infotaimentu, produkować pornografię śmierci.

Bloom jest drugą, obsceniczną twarzą znanego od Puerta del Sol przez Plac Tahrir po protesty z Hongkongu aktywisty telefonem nagrywającego protesty przeciw władzy, by z pominięciem wielkich mediów udostępniać je przez sieć wszystkim zainteresowanym.

Nie palcie korporacji, zakładajcie własne

Ale film Gilroya nie zatrzymuje się i tu. Pokazuje coś o wiele bardziej fundamentalnego: dokonującą się w najbardziej rozwiniętych obszarach globu zmianę modelu uspołecznienia, ostateczne konsekwencje rozpadu jego form opartych o struktury przemysłowe, ekonomiczną i egzystencjalną stabilność, jaką dawały.

Świat Wolnego strzelca jest światem powszechnej prekaryzacji i wymuszonej przez nią oddolnej „mikroprzedsiębiorczości”. W świecie tym każdy myśleć musi o sobie jak o marce, którą buduje i promuje, polepsza i umacnia przez samodoskonalenie i networking. Ryzyko, które wcześniej ponosili właściciele kapitału, teraz spada na każdą jednostkę, z roku na rok pozbawianą kolejnych osłon przed konsekwencjami ewentualnej klęski. Słowa pewnego polskiego publicysty, by nie palić korporacji, tylko zakładać własne, przyjmowane są w tym świecie ze wzruszeniem ramion, jako oczywisty komunał.

Bloom, mój bliźni

Psychopatia bohatera, całkowita bezwzględność, brak empatii, instrumentalny stosunek do innych, patologiczne kłamstwa i manipulowanie wspólnikami i najbliższymi, wydają się rozsądną taktyką w takim świecie, właściwą odpowiedzią na jego wyzwania. Bloom nie jest ekscesem tego świata, ale jego symptomem, zwierciadłem, probierzem. W Wolnym strzelcu udało się stworzyć bohatera, do którego jednocześnie nie sposób czuć sympatii i którego motywacji i taktyk nie sposób nie przyjąć z pewnym (nawet jeśli niepokojącym nas samych) zrozumieniem. Bo Bloom to też ja i wy. W mniejszym lub większym stopniu.

Bloom jest w filmie Gilroya figurą (anty)moralitetu. Nie należy go czytać w kluczu realizmu psychologicznego, gdyż funkcjonuje zupełnie poza tą kategorią. Podobnie jak jego prawie imiennik, Leopold Bloom z Ulissesa, everyman dwudziestowiecznego modernizmu. Francuski postsytuacjonistyczny kolektyw filozoficzny TIQQUN w swoich pracach także stworzył figurę Blooma – ostatniego człowieka ery późnego kapitalizmu i społeczeństwa spektaklu w jego skrajnie skoncentrowanej formie. Jak grupa pisze w swojej Teorii Blooma: „Bloom nie jest w stanie zdystansować się od bezpośrednio go otaczającego kontekstu. […] Bloom jest człowiekiem, dla którego nic już nie może uciec trywialności świata. Ktoś mógłby powiedzieć: «No tak, Bloom to po prostu człowiek wyalienowany». Byłby jednak w błędzie. Bloom to człowiek tak uwikłany w swoją własną alienację, że nie sposób go od niej oddzielić”. Do bohatera Wolnego strzelca pasuje to jak ulał. Jeśli Dan Gilroy w życiu nie słyszał o TIQQUN, to nawet lepiej – co za piękny „przypadek obiektywny”!

Bloom nie zmaterializowałby się na ekranie, gdyby ni wielka rola Jake’a Gyllenhaala. Jak sam mówił, przygotowując się do niej, myślał o kojocie jako o totemie Blooma. Kojoty są na ogół wychudzone i wiecznie głodne, takie też wrażenie sprawia Gyllenhaal. Na wszystko, co widzi, patrzy, jakby było upragnionym pożywieniem. Aktor na plan podobno przychodził specjalnie przemęczony, niewyspany i głodny, by lepiej wczuć się w drapieżność, zachłanność, bezwzględną motywację swojego bohatera. Jakiekolwiek były metody, podziałały.

W oscarowych przewidywaniach Gyllenhall wymieniany jest raczej jako ktoś, kto otrze się o nominację niż pewniak do nagrody. Nie widziałem powszechnie faworyzowanych kreacji Michaela Keatona i Benedicta Cumberbatcha, więc nie potrafię ocenić, czy są lepsze. Ale gdybym był członkiem Akademii, nie mógłbym się pewnie powstrzymać, by nie zagłosować na Gyllenhaala i Rosamund Pike (tytułową Zagubioną dziewczynę). Ich tegoroczne kreacje zestawione ze sobą na oscarowym podium tworzyłyby straszną i doskonałą zarazem psychopatyczną parę na czasy kryzysu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij