Nieprzesłanie choćby jednego z projektów ustawy o związkach partnerskich do prac w komisjach było błędem.
Cezary Michalski: Prezydent Bronisław Komorowski powiedział, że projekty ustaw o związkach partnerskich podzieliły Polaków i budzą obawy ludzi broniących tradycyjnej rodziny. W związku z tym wszedł w spór proponując rozwiązanie identyczne z rozwiązaniem Jarosława Gowina, czyli dokonanie zmian w różnych przepisach szczegółowych bez wprowadzania do polskiego prawa kategorii „związków partnerskich”. Dlaczego pan prezydent uważa, że Polska jest niegotowa na ustawę ostrożniejszą od tej, którą 15 lat temu w bardzo podzielonej światopoglądowo Hiszpanii wprowadziła postfrankistowska prawica premiera Aznara?
Henryk Wujec: Przytoczył pan część zdania Prezydenta, druga część mówi o tym, że „niektórzy chcą potraktować zapisy konstytucyjne jako wprost uniemożliwiające przyjęcie jakichkolwiek rozwiązań, które mogłyby pomóc konkretnym ludziom…”. Dodatkowo w pytaniu zawarte są nieprawdziwe tezy.
Proszę zatem sprostować te błędy.
Prezydent nie przeszedł na stronę Jarosława Gowina i nie uważa, że Polska jest niegotowa na ustawę ostrożniejszą od tej przyjętej 15 lat temu w Hiszpanii, tylko z przykrością stwierdził, że „Sejm okazał się niezdolny do podjęcia prac nad ustawami…”.
Jednak Jarosław Gowin natychmiast wyraził zadowolenie, że prezydent go poparł, bo on ma zamiar dokładnie taki projekt – wykluczający uchwalenie ustawy o związkach partnerskich – przedstawić w parlamencie. Zatem on też źle zrozumiał słowa prezydenta?
Obie strony mogą uwzględnić to, co powiedział pan prezydent. Poseł Rozenek z Ruchu Palikota także poparł propozycję Prezydenta jako element rozwiązania problemu. Podobnie poseł Wenderlich z SLD. Jeśli powiem „dwa razy dwa równa się cztery”, po czym zgodzą się z tym Palikot i Gowin, oznacza to, że powiedziałem coś na rzecz jednego albo drugiego? Zatem to publiczne zadowolenie Jarosława Gowina, z którego też jeszcze zresztą nie wiemy, jakie działania praktyczne wynikną, nie oznacza, że prezydent przeszedł na jego stronę. Może to oznaczać co najwyżej, że wystąpienie pana prezydenta odniosło skutek i blokada w sprawie realnej pomocy ludziom pozostającym w związkach nieopisanych dziś przez polskie prawo, zostanie przełamana.
Czy rzeczywiście lepiej jest przeprowadzić szereg zmian w istniejących przepisach, niż uchwalić ustawę legalizującą związki partnerskie? Takie rozwiązanie umiarkowana prawica popiera dziś we wszystkich krajach Europy Zachodniej, a nawet w części krajów Europy „postkomunistycznej”.
Prezydent powiedział tylko, że Sejm okazał się niezdolny do rozwiązania tego problemu, co jest przecież prawdą. Zaapelował też do obu strain. Do lewicowej, żeby miała wrażliwość na to, że duża część społeczeństwa szanuje tradycyjny model rodziny i model życia, na który składają się małżeństwo i macierzyństwo. A do strony prawicowej zaapelował, żeby nie raniła osób, które mają swój sposób życia, nikomu niczego złego przecież nieczyniący. A jednocześnie przypomniał, że państwo powinno zaopiekować się każdym obywatelem, a więc i tym, który cierpi z powodu swojego stylu życia odmiennego w jakimś wymiarze od stylu życia większości. W obecnym systemie prawnym ci ludzie mają bardzo konkretne kłopoty. Prezydent wymienia choćby kwestię prawa do pochówku. Dziś obywatel RP żyjący w związku nieformalnym nie może partnera czy partnerki pochować. To jest rana, nad którą państwo i prawodawcy muszą się pochylić. I to skutecznie, nie wikłając się w spór partyjny czy ideologiczny. Po drugie, prezydent nie wyklucza rozwiązań prawnych traktujących ten problem szerzej, ale widząc głęboki podział, widząc jak obie strony zacietrzewiły się i mniej szukają rozwiązań, a bardziej argumentów przeciwko sobie, mówi: „Spróbujmy inaczej”. To nie jest jedyna droga, na zawsze, ale spróbujmy posunąć sprawę jakkolwiek do przodu.
Jednak dla prawicy te cząstkowe rozwiązania są alibi, żeby żadnej ustawy o związkach partnerskich nigdy w Polsce nie było. Żeby ci ludzie na zawsze „pozostali w szafie”, żeby nadal wiedzieli, że ich styl życia, ich tożsamość, ich związki są „gorsze”, czy jak to wyraziła Krystyna Pawłowicz, „bezproduktywne”.
Jeśli Sejm okazałby się skuteczny w rozwiązaniach szczegółowych, nie wyklucza to innych dróg, kiedy Sejm i społeczeństwo będą na to gotowe. Teraz zdaniem prezydenta, moim zdaniem, zdaniem wszystkich ludzi, którzy patrzą na to praktycznie – na ołtarzu bojów ideologicznych oraz partyjnych poświęcana jest sprawa rozwiązania problemów najbardziej dla tych ludzi bolesnych. A droga do uchwalenia zgodnej z konstytucją ustawy o związkach partnerskich nie jest zamknięta. Potwierdza to choćby profesor Piotr Winczorek, ekspert w komisji konstytucyjnej, która pracowała nad stworzeniem Konstytucji dziś obowiązującej. On w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zwrócił uwagę, że Artykuł 18. Konstytucji nie wyklucza możliwości istnienia innych niż tradycyjna rodzina czy małżeństwo związków opisanych przez prawo.
Trzeba by dowieść, że te związki rzeczywiście zagrażają rodzinie czy małżeństwu kobiety i mężczyzny. A tego dowodu przeprowadzić się nie da ani na gruncie prawa, ani na gruncie zdrowego rozsądku. Zatem znowu, dlaczego prezydent nie poprze tego rozwiązania?
Prezydent z tego nie zrezygnował. Przypomina tylko, że jest pewna droga, trzeba wykonać pewną pracę w Sejmie, także po to, aby rozwiać wszelkie wątpliwości co do zgodności takiego rozwiązania z Konstytucja. Lewica tutaj również nie jest konsekwentna. W 2004 roku lewicowa senator Maria Szyszkowska złożyła projekt ustawy o związkach partnerskich. Senat przyjął wówczas ten projekt, który trafił do Sejmu, gdzie jednak marszałek Włodzimierz Cimoszewicz schował go do szafy. Dalsza dyskusja nad nim nie została w ogóle przeprowadzona do końca kadencji tamtego Sejmu, w którym przecież lewica była najsilniejsza, a prezydentem był Kwaśniewski. Dlaczego? Przypuszczam, że dlatego, iż w tamtym projekcie były sformułowania wchodzące w kolizję z artykułem 18 Konstytucji. I Cimoszewicz się tego obawiał.
Cała ówczesna lewica obawiała się raczej nadchodzących wyborów 2005 roku. Nie chcieli, żeby do „afery Rywina” prawica dorzuciła im jeszcze na grzbiet oskarżenie o „promowanie gejowskich ślubów”.
Może polityczna rachuba też w tym była, jednak również kiedy lewica rządziła zabrakło jej determinacji, którą teraz okazuje z pewnym naddatkiem, kiedy jest w opozycji. A Prezydent mówi tylko jedno: zróbmy coś dla tych ludzi. Pomóżmy im w paru konkretnych sprawach, zanim znowu obie strony rzucą się na siebie w swoich wielkich ideologicznych czy małych partyjnych sporach.
Dlaczego zdaniem pana prezydenta zwolennicy tradycyjnej rodziny mogą mieć poczucie jej zagrożenia przez związki partnerskie?
To znowu nie jest zdanie pana prezydenta, on mówi tylko o pewnej realnej sytuacji społecznej. Dyskusja poszła za daleko, strony się raniły… chociaż bardziej mówił o słowach prawicy, które raniły ludzi żyjących w związkach nieformalnych. Natomiast rozwiązanie każdego problemu tego typu musi brać pod uwagę układ społecznych sił, poglądów, emocji. Wyniki badań pokazują, że polskie społeczeństwo jest konserwatywne, nie widzi dzisiaj potrzeby związków partnerskich dla par homoseksualnych. Wzrosła akceptacja dla nich, ale ona wciąż jest mniejszościowa. Politycy, którzy o tym decydują, biorą to pod uwagę.
A czy prezydent nie brał tego pod uwagę, przedstawiając propozycję rozwiązań cząstkowych?
Prezydent tym się nie kierował. Nie uważa wcale, że większość zawsze musi mieć rację. Myślę, że kierował się Konstytucją i realnym układem sił w Sejmie, gdzie właśnie odrzucono wszystkie trzy projekty ustaw. Zaproponował więc Sejmowi rozwiązanie konkretnych spraw, aby „każdy obywatel Polski miał poczucie, że państwo, jego władza ustawodawcza, stara mu się pomagać w rozwiązaniu trudnych problemów życiowych, a nie przeszkadzać i ranić”.
Czy jednak nawet kiedy większość opowiada się za pozbawieniem mniejszości przysługujących jej praw, prezydent, a także Pan czy Jan Lityński nie powinniście opowiedzieć się jednoznacznie w obronie liberalnego minimum? Walczyliście o zmiany w Polsce także w czasach, kiedy większość obywateli PRL wydawała się zadowolona ze status quo.
Pańskie pytanie jest retoryczne. Gdyby parlament uchwalił ustawę ograniczającą prawa człowieka, my byśmy się temu przeciwstawili, a prezydent takiej ustawy by nie podpisał, tylko odesłał do Trybunału. Zawsze kiedy pojawiają się choćby najmniejsze wątpliwości tego typu, wysyła do Trybunału Konstytucyjnego zapytanie, czasami wstrzymując proces legislacyjny.
Z tego retorycznego pytania wynika jednak pytanie nieretoryczne. Odmowa przyznania podstawowych praw ludziom domagającym się opisania ich związków przez prawo jest złamaniem liberalnego minimum. Dlaczego prezydent nie jest w awangardzie walki o zmianę tej sytuacji?
Jest w awangardzie obrony praw człowieka i obywatela, ale w przeciwieństwie do niektórych uczestników tego sporu chce w nim uczestniczyć skutecznie, dlatego proponuje rozwiązania realnie pomagające ludziom. Wspiera dążenia środowisk domagających się związków partnerskich poprzez rozwiązanie ich najbardziej palących problemów: dostępu do informacji medycznej, możliwości zawarcia umowy o wspólnocie majątkowej, prawa do pochówku, prawa do przejęcia mieszkania po zmarłym itp
Nawet Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, bardzo umiarkowana przedstawicielka PO, powiedziała w wywiadach dla Dziennika Opinii i Gazety Wyborczej, że dla niej rozstrzygające jest to, że konkretni ludzie i środowiska chcą mieć związki partnerskie, bo to one decydują o społecznym kształcie ich tożsamości. Dziś to Gowin i Pawłowicz decydują za tych ludzi o społecznym wymiarze ich tożsamości.
W demokratycznym i liberalnym państwie konieczne jest zrealizowanie dążeń takich grup ludzi. Ale trzeba szukać rozwiązań, które te potrzeby spełniają zgodnie z Konstytucją. Dlatego Sejm powinien nad takim rozwiązaniem pracować. I nieprzesłanie choćby jednego z projektów do prac w komisjach było błędem.