Czekałam na Pana reakcję, gdy wygwizdywano hasła o równości.
W ubiegłym tygodniu spotkał się Pan z nami, licealistami i studentami, by wspólnie się zastanowić, dlaczego młodzi ludzie o lewicowych poglądach nie chodzą na manifestacje KOD-u. A raczej chodzą, ale jest ich niewielu i giną w tłumie wśród przedstawicieli pokolenia czterdzieści plus.
Sama uczestniczyłam w nich dotąd w imię „wspólnej sprawy” – walcząc z własnym sceptycyzmem i wątpliwościami. W ostatnią sobotę walczyłam tak długo, że dotarłam na miejsce spóźniona o godzinę. Moje wahanie spowodowała zapowiedź, że będzie to wiec poparcia dla Lecha Wałęsy. Do byłego prezydenta mam stosunek raczej negatywny – i nie ma to nic wspólnego z teczkami z szafy Kiszczaka. Wałęsa ma wprawdzie ogromne zasługi dla kraju, ale od lat bardziej dzielił, niż łączył. Dał się poznać najpierw jako prezydent o, delikatnie mówiąc, niezbyt demokratycznych zapędach, a później jako szowinista i homofob, egocentryk świecący światłem odbitym własnej chwały z lat osiemdziesiątych. Nie zgadzam się jednak na obrzydliwe, motywowane politycznie obrzucanie błotem człowieka nie za to, co w swoim życiu faktycznie zrobił źle, ale za to, że nie był bohaterem, zanim nim został. Dlatego, choć podobizny Wałęsy w klapę płaszcza nie wpięłam, postanowiłam pójść na manifestację KOD-u, szanując tych, dla których na zawsze pozostanie on przede wszystkim symbolem wolności. Ponad podziałami! Znajomi, choć wobec obecnego rządu niechętni nie mniej ode mnie, woleli zostać w domach.
KOD nie jest dla młodych ludzi czymś, z czym moglibyśmy się utożsamiać, bo sam nie posiada tożsamości. Gdyby jednak było inaczej, nie skupiałby tak wielu zupełnie różnych środowisk. Neutralność nie porywa, ale skręt w którąkolwiek stronę mógłby zniechęcić tę drugą. I tak źle, i tak niedobrze. Rozumiem to, więc nie oczekuję, że będzie Pan osobiście głosił ze sceny lewicowe hasła.
Liczyłam jednak na to, że ta „platforma ponad podziałami” zwana KOD będzie bronić niezbędnego dla rzeczywistego działania ponad podziałami minimum.
To niezbędne minimum przedstawili na sobotniej manifestacji Małgorzata Tracz i Marek Kossakowski z Zielonych. Mówili o równości, bez której niemożliwe jest budowanie prawdziwie demokratycznej wspólnoty – równości płci, prawach osób niepełnosprawnych i LGBT, o społecznych nierównościach i wykluczeniu słabszych, solidarności z drugim człowiekiem i szacunku dla opozycji.
Zostali wygwizdani. Wybuczeni. Zagłuszeni duciem w wuwuzele i skandowaniem nazwiska Wałęsy. Starsza pani z naklejką „KOD łączy, nie dzieli” kręciła głową, mrucząc coś z niezadowoleniem do równie zgorszonej koleżanki. Ktoś obok mnie krzyknął: „Won, lewaki!”. W promieniu kilku metrów jako jedyna biłam przedstawicielom Zielonym brawo, czym ściągnęłam na siebie pełne dezaprobaty spojrzenia. A przecież wśród „solidarnych” w tłumie były i kobiety, i geje, i lesbijki, i osoby kalekie, i bezrobotni, i ci zarabiający poniżej średniej krajowej. Byli konserwatyści, lewicowcy, neoliberałowie, przedsiębiorcy i prekariusze, feministki, katolicy i ateiści. Był czarnoskóry mężczyzna trzymający biało-czerwoną flagę i znany warszawski transseksualista. Skąd więc ta niechęć do równości, skąd te gwizdy i okrzyki? Za kiepskie, faktycznie zbyt teatralne wykonanie, słabe show bez słowa hejtu na PiS?
Poczułam się nie na miejscu. Zrozumiałam, dlaczego partia Razem broni dziś demokratycznych standardów osobno.
Dlaczego nie zareagował Pan na tę sytuację? Z powodu zmieszania, konsternacji? A może obawiał się Pan, że zniechęci do udziału w manifestacjach tych, którzy uważają, że państwo wolne i demokratyczne można jednak zbudować na dyskryminacji i wykluczeniu? Chcę wierzyć, że nie był to ten ostatni powód. Ale zastanawiam się: czy wspólna niezgoda na posunięcia obecnej władzy wystarczy, by nazywać się „solidarnymi”?
„Dziś słuszną rzeczą jest być z KOD-em i właśnie tam mówić o tych rzeczach podstawowych, o których wszystkim najwygodniej by było nie myśleć” – odpowiada mi Adam Ostolski z Zielonych, gdy w komentarzu opisuję sytuację z sobotniej manifestacji. Ja też się cieszę, że takie słowa ze sceny padły. Uważam jednak, że zasługiwały na obronę i wsparcie, a przynajmniej sprzeciw wobec braku szacunku dla mówiących.
Nie ma wolności bez równości. Pan się z tym przecież zgadza.
***
Patrycja Wieczorkiewicz – studentka dziennikarstwa na Collegium Civitas