Rok 2018 był kolejnym najgorętszym w historii pomiarów temperatury. Polska dotąd uniknęła wielkich powodzi i pożarów, jednak coraz bardziej naraża obywateli na utratę bezpieczeństwa oraz możliwości ubezpieczenia. Nawet klasa średnia nie może już dzisiaj spać spokojnie.
Podobno człowiek woli bezpieczeństwo od wolności. Ale co dzisiaj oznacza bezpieczeństwo? Jak zwykle oznacza ono coś innego dla koncernu energetycznego, a coś całkiem innego na przykład dla osoby młodej. Uzbrojone granice i bazy wojskowe nie będą przydatne w razie powodzi czy huraganu. Przez dziesięciolecia władza oraz związane z nią lobby paliw kopalnych skutecznie zarządzały definiowaniem ryzyka. To z tych szeregów rekrutowali się też klimatyczni negacjoniści, którzy zaprzeczanie rzeczywistości przećwiczyli już wcześniej, m.in. na negowaniu ryzyka związanego z paleniem tytoniu.
Mit bezpieczeństwa i kontroli dobrze się sprzedawał. Dzisiaj jednak ten ważny filar, jaki państwa narodowe miały zapewniać społeczeństwom, powoli się kruszy. W dobie zmiany klimatu działania podejmowane wcześniej w imię bezpieczeństwa energetycznego kraju zaczynają podkopywać nie tylko samo bezpieczeństwo, ale też państwo jako takie. Od jakiegoś czasu do zmiany klimatu zaczyna coraz poważniej podchodzić branża ubezpieczeniowa. Podobnie jak w innych przypadkach – raczej za późno. 2017 rok został już uznany za najdroższy w historii ubezpieczeń z tytułu zdarzeń pogodowych – trzy duże huragany kosztowały łącznie 88 miliardów dolarów. W Kalifornii czy Australii bogaci ludzie zostali pozbawieni majątków swojego życia i może się okazać, że nie dostaną całości odszkodowania za poniesione straty. A w przyszłości będzie im coraz trudniej się ubezpieczyć. Taka sytuacja może się również wydarzyć w Polsce, tym bardziej że nasi ubezpieczyciele – w tym m.in. PZU – wciąż inwestują w węgiel, czym pogłębiają zmiany klimatyczne i własną (przyszłą) niewypłacalność.
Zmiana klimatu na wokandzie. Jak prawnicy pomagają w walce z kryzysem klimatycznym
czytaj także
Raj płonie
Zmiany klimatyczne podważają jeden z najważniejszych punktów umowy społecznej między obywatelami a państwem – w myśl której państwo ma im zapewniać bezpieczeństwo, ubezpieczenie i rekompensatę w razie poniesienia szkód. Polska deklaratywnie stawia na obronność i bezpieczeństwo, jednak podobnie jak w USA czy Australii bezpieczeństwo okazuje się ułudą, kiedy jedną rękę wyciągamy do potrzebujących, a drugą sypiemy do pieca węgiel. Dlatego w marcu 2019 roku mieszkańcy Kalifornii oraz organizacje pozarządowe skierowały do kierującego departamentem ds. ubezpieczeń stanu Kalifornia komisarza Ricarda Lary petycję, w której domagają się zakazania „firmom ubezpieczeniowym inwestowania w koncerny paliwowe i wydobywcze oraz ubezpieczania ich działalności”. Carmen Balber z organizacji konsumenckiej Consumer Watchdog powiedziała: „To skandaliczne, że osoby, które przetrwały pożar, muszą teraz walczyć o odszkodowanie, podczas gdy firma ubezpieczeniowa wspiera koncerny paliwowe przyczyniające się do zmian klimatu i pożarów”.
Bezpieczeństwo okazuje się ułudą, kiedy jedną rękę wyciągamy do potrzebujących, a drugą sypiemy do pieca węgiel.
Niektóre towarzystwa zaczęły ratować twarz już wcześniej. AXA, Zurich, SCOR i Allianz w 2018 r. oznajmiły, że nie będą już ubezpieczać nowych mocy, chociaż wciąż mają „ropę czy węgiel na rękach”. Słychać też swego rodzaju fatalizm w wypowiedziach: „Nie mamy wyboru. Świat z temperaturą wyższą o 2°C pewnie da się ubezpieczać, jednak przy ociepleniu o 4°C będzie to już niemożliwe” – to słowa byłego prezesa francuskiego koncernu ubezpieczeniowego AXA, Henriego de Castriesa.
Prawo do ubezpieczenia oraz do odtworzenia mienia wydaje się jednym z ważniejszych praw obywatelskich. Teraz się okazuje, że przez zmiany klimatu ubezpieczenie np. domu niedługo może być nieosiągalne dla większości ludzi. Towarzystwa ubezpieczeniowe ponoszą już ogromne koszty, wypłacając odszkodowania za szkody wywołane pożarami w Kalifornii. Poniesione przez mieszkańców straty szacuje się na blisko 20 miliardów dolarów. Przedstawiciele największych towarzystw ubezpieczeniowych zauważają już dzisiaj, że taka sytuacja może istotnie wpłynąć na ład społeczny oraz jakość życia. Poczucie bezpieczeństwa wiąże się z tym, że jesteśmy ubezpieczeni, a ewentualne zagrożenia mamy pod kontrolą, tymczasem pożary w USA i powodzie w Australii dowiodły, że nawet tam, gdzie żyją najbogatsi, można przegrać starcie z ogniem czy wodą.
Zielona transformacja dla bogatych, katastrofa ekologiczna dla biednych
czytaj także
Sytuację w Stanach Zjednoczonych pogarsza jeszcze to, że służby prewencyjne, w tym straż pożarna, są w dużym stopniu sprywatyzowane. Huragan Katrina obnażył dodatkowo segregację panującą w USA, bowiem ofiarami powodzi w Nowym Orleanie były – jakimś dziwnym sposobem – głównie osoby o czarnym kolorze skóry. Jednak ostatnie pożary miały miejsce w Los Angeles, a konkretnie – o ironio – w pobliskiej miejscowości Paradise. Nawet tam się okazało, że system ostrzegania nie działa idealnie, ale też że bogactwo ma wiele odcieni, a klasa średnia nie może już liczyć na skuteczną pomoc. Odżyła tam doktryna szoku: Trump uznał, że federalne służby pożarnicze się nie sprawdziły i ograniczył finansowanie. W ich miejsce pojawiły się siły prywatne, które oczywiście gaszą pożary tam, gdzie się to najbardziej opłaca.
czytaj także
Klimat w teatrze życia codziennego
Polskie społeczeństwo już od lat ponosi straty związane z kryzysem klimatycznym. Dotyczy to głównie rolnictwa – dotkliwe są np. letnie susze i wiosenne przymrozki. Tych wydarzeń nie osadza się jednak w kontekście zmiany klimatu – zwykle mówi się o anomaliach pogodowych i twierdzi, że klimat „zawsze się zmieniał”. Priorytetowo traktujemy zagrożenia dla Polski niemal abstrakcyjne, jakimi są ataki terrorystyczne, a nie dostrzegamy zagrożeń rzeczywistych. Przyglądając się raportom dotyczącym bezpieczeństwa kraju, widać, że w przypadku kryzysu klimatycznego brakuje zintegrowanego działania organów państwowych nastawionych na zapobieganie skutkom.
czytaj także
Zmiana klimatu to nie tylko zniszczony dom czy wakacje przy naprawianiu jedynego we wsi mostu. To także wyłączenia prądu, tzw. blackout. Zagrożenie blackoutem w Polsce istnieje, chociaż na razie nie zdajemy sobie z niego sprawy. Ponad 80% energii elektrycznej w Polsce produkują konwencjonalne elektrownie węglowe, które potrzebują wody do chłodzenia turbin. Gdy latem upały utrzymują się przez wiele dni, a poziom wody w rzekach spada, może stać się konieczne wyłączanie bloków energetycznych. Scentralizowana i wodochłonna energetyka jądrowa narażona jest na podobne problemy jak elektrownie konwencjonalne. Na razie w sytuacjach awaryjnych ratuje nas import energii elektrycznej z zagranicy, głównie z Niemiec, jednak niezbędny jest rozwój energetyki rozproszonej i odnawialnej – by w sytuacjach kryzysowych regiony mogły korzystać z własnych źródeł energii.
Blackout może oznaczać katastrofę – dla przemysłu, transportu, ale też dla szpitali, gdzie każdy respirator, stacja dializ czy inny sprzęt ratujący życie jest zasilany prądem. Szpitale mają osobne źródła prądu? Dobrze, jeżeli latem jest to np. fotowoltaika, a nie węgiel. Apteki i przechowywane tam leki również wymagają odpowiedniej temperatury. W raporcie Polskiej Izby Ubezpieczeń Klimat ryzyka z 2018 roku czytamy:
„Ocenia się, że gdyby 10 sierpnia 2015 r. doszło do blackoutu w Polsce i trwałby on tylko przez godzinę, jego koszty wyniosłyby prawie 500 mln zł. Z kolei gdyby 12 grudnia 2018 r. ekstremalne zjawiska pogodowe i dodatkowe czynniki losowe (jak np. zmasowane cyberataki) spowodowały blackout w Polsce, koszt 8 godzin awarii wyniósłby aż 2,6 mld zł. Jest to wielkość porównywalna z oszacowanymi kosztami suszy w Polsce w 2018 r. Blisko 1,2 mld zł strat przypadłoby na przemysł przetwórczy, a 551 mln zł straciłyby gospodarstwa domowe”.
Emancypacja
Wbrew rynkowym tendencjom oraz ostrzeżeniom naukowców i naukowczyń towarzystwa ubezpieczeniowe w Polsce nie wycofują się z sektora węglowego. PZU staje się wręcz głównym ubezpieczycielem tej branży – zainteresowane jest np. ubezpieczeniem planowanej elektrowni Ostrołęka C, która już dzisiaj uznawana jest za ekonomiczny bubel. Inwestując w paliwa kopalne, towarzystwa ubezpieczeniowe, które zapewniają polskie społeczeństwo o bezpiecznej przyszłości, narażają je raczej na straty. Szczególnie boleśnie odczują to przyszłe pokolenia – których moc sprzeciwu jest z oczywistych względów bardzo ograniczona.
Naukowcy apelują: Europa potrzebuje Paktu na rzecz Zrównoważenia i Jakości Życia
czytaj także
Katastrofa klimatyczna odsłania etyczny wymiar zarządzania państwem i przedsiębiorstwem, gdyż stawia pytania o sprawiedliwość, o podział dóbr i dystrybucję bezpieczeństwa, także między pokoleniami. Nieadekwatnie zdefiniowane ryzyko – upatrywanie źródeł zagrożenia głównie w terroryzmie przy jednoczesnym oswajaniu katastrofy klimatycznej – wpisuje się w stary model stosunków władzy. W tym tradycyjnym porządku podmioty, które dają poczucie bezpieczeństwa, są jednocześnie tymi, które sprowadzają na nas zagrożenie. Dziś straty ponoszą nie tylko tradycyjnie marginalizowane grupy – w tym także inne gatunki istot żywych. Ponosi je klasa średnia, a także przyszłe pokolenia, które miały być spadkobiercami wypracowanego przez nas bogactwa, a u których zaciągamy dziś „dług klimatyczny”. Można zaryzykować twierdzenie, że młode pokolenie staje się dzisiaj klasą uciskaną, gdyż to właśnie jego kosztem państwo i kapitał stawiają na business as usual.
Młode pokolenie staje się dzisiaj klasą uciskaną.
Katastrofa klimatyczna może się zintensyfikować już w najbliższych latach, jak twierdzi raport IPCC, a to sprawia, że „przyszłymi pokoleniami” są już dzisiaj żyjący ludzie – jednak przez to, że są dziećmi bądź osobami dopiero wchodzącymi w dorosłość, nie mają jeszcze prawa udziału w życiu politycznym. Jednak to oni będą żyć w zupełnie innym świecie niż ten, z którego my, dorośli, przynajmniej w Europie, korzystaliśmy. Przyszłe pokolenia to nowy podmiot, który zaczyna zapisywać się na kartach ruchu emancypacyjnego. Zawstydza i żąda zmian, na które klasy panujące, a wśród nich siwiejące głowy światowych koncernów energetycznych oraz rolniczych, na razie nie mają ochoty. Tymczasem grunt zaczyna się nam palić pod nogami.
**
Hanna Schudy – eseistka, tłumaczka, dziennikarka, edukatorka i aktywistka. Dr nauk humanistycznych (filozofia), mgr ochrony środowiska (UAM i UWr). Współpracuje z Dolnośląskim Alarmem Smogowym, EKO-UNIĄ oraz Pracownią na Rzecz Wszystkich Istot.