„Inna polityka” jest nam teraz potrzebna jak nigdy. Ale Razem wcale jej nie uprawia.
Edwin Bendyk upomina się o solidarność na lewicy i organizację ruchu oporu wobec PiS-owskiego blitzkriegu. Siła bezsilnych – oto co ma nas zjednoczyć. Wołania do lewicy słychać z różnych stron. Przyjaciele się martwią, a wrogowie cieszą, bo doszło do samobójczego rozkładu sił politycznych i tak niezbyt potężnych; zgodnie z najczarniejszym scenariuszem żadna lewicowa partia nie znalazła się w sejmie. Może to i dobrze? Może walce z prawicą sprosta partia Nowoczesna, stricte liberalna, ale złożona w większości z wartościowych posłanek i posłów? Platforma, osłabła głowa PO-PiS-owskiego smoka, kąsa jak potrafi, ale wciąż liże rany.
Poza sejmem świat rządzi się innymi prawami. Aby w ogóle cokolwiek osiągnąć, potrzebna jest liczebność zgromadzeń, ludzi kupa. Wymaga to uruchomienia deficytowego zaufania społecznego, woli budowania sieciowych więzi i sporej dozy bezinteresowności. W sobotę 12 grudnia Komitet Obrony Demokracji organizuje demonstrację, na którą zaprasza wszystkich chętnych. KOD wziął na siebie skoordynowanie całości. Nagłaśnia, zwołuje i mobilizuje. Można się podśmiewać z ich kombatanckiego przypinania oporników, można węszyć interes polityczny, kpić z gorączki patriotycznej albo wątpić w rzeczywistą różnorodność zwoływanego grona. Można też, najzwyczajniej w świecie, bez wyliczania co, kto, komu i po co, przyjść no logo, być zwykłą obywatelką/obywatelem.
Albo nie można. Adrian Zandberg zapewnia, że partia Razem nie zamierza angażować się w „Ponadpolityczny Front Jedności Narodu” przeciw prawicy. Nie ceni ruchów obywatelskich, bo te zawsze są zdalnie sterowane, np. przez partię Petru. Razem będzie bronić demokracji, ale po swojemu, osobno. Zandberg podkreśla również odrębność swojego ugrupowania wobec istniejących lewicowych organizacji, Razem to partia i ma partyjne cele.
Nie chcę urazić wszystkich miłych ludzi, którzy do tej partii należą albo są jej zwolennikami. Nie chcę i przepraszam z góry, jeśli tak się stanie. Ale nie widzę sensu w chodzeniu wokół Razem na paluszkach.
Owszem, mój punkt widzenia na pewno jest skażony, bo jestem niedoszłą posłanką Zjednoczonej Lewicy, obrzydłego „zlewu”, którego zatopienie było jedynym jasno formułowanym celem politycznym partii Razem. Kto głosuje na ZL, ten głosuje na Leszka Milllera – tę mantrę powtarzało Razem wyborcom lewicy, jakby była objawieniem prawdy ostatecznej. (Jak się okazało, nawet gdyby ZL przekroczyła próg, Leszek Miller nie wszedłby do sejmu, miał za mało głosów). Prawdą zweryfikowaną po wyborach okazało się co innego – kto głosował na Razem, ten głosował na PiS. Kto głosował na ZL też, niestety, głosował na PiS. Głosy oddane na skłóconą (jednostronnie, bo tylko Razem nie chciało koalicji) lewicę przeszły na najsilniejszego gracza.
Nic jednak nie mąciło radości razemów na wieczorze wyborczym. Byli przeszczęśliwi, że „zlew” nie wszedł do sejmu. Wprost to ogłosili, zdaje się głosem Marceliny Zawiszy, że cel ich został osiągnięty: zatopili pierwszego z prawej. Poza tym zdobyli państwową subwencję, mają teraz nowe możliwości działania.
Ech, to młodzież, cieszą się dobrym wynikiem, przejdzie im. Tak mówili różni ludzie i skłonna byłam im wierzyć. Ale chyba już się nie da. Przejmowanie przez PiS Trybunału Konstytucyjnego i całkowita, zawstydzająca podległość prezydenta RP wobec prawicowej partii nie jest problemem Razem. „Trybunał to nie relikwia” (Zandberg), „Ludzi nie interesuje Trybunał Konstytucyjny (Zawisza), wreszcie – „Nie będę broniła państwa” (Zawisza). Poparcie natychmiast spadło im z 4 do 2%, ogłosili więc program ugodowy; są po stronie demokracji! Ejże?
Celem Razem ma być aktywizowanie tych, którzy nigdy jeszcze nie głosowali. Prócz tego partia chce „odzyskać wkurzonych, którzy głosowali na PiS i Kukiza”. Jak rozumiem, liczy na mające dorosnąć kolejne pokolenie Silnych, „antysystemowców” wrogo nastawionych do staruszków obciążających system emerytalny. Jeśli idzie o pro- PiS-owskich wkurzonych, przed nimi trzeba będzie ukryć tzw. kwestie kulturowe – choćby prawa LGBT, a także prawo do aborcji. Pewnie da się to wszystko zrobić. Tylko po co? Żeby się wbić do sejmu?
Krytyka Polityczna, jak zauważyła Elżbieta Rutkowska, liderka gdańskiej świetlicy, od kilkunastu lat pracuje na rzecz społeczeństwa obywatelskiego, lewicowej świadomości intelektualnej i światopoglądowej, partycypacji obywatelskiej, edukacji równościowej, świadomości ekologicznej i innych wartości, bez których nie istniałyby warunki możliwości sukcesu partii Razem. Mniejsza o to, że razemy zdają się nie dostrzegać tutaj żadnej kontynuacji ani wynikania. (Ech, młodzi!). Gorzej, że nie zdają sobie sprawy, jak ciężką pracą jest rzeczywiste „odzyskanie” kogokolwiek. Ile trzeba było wydać książek i ile małych supełków sieci społecznej pozaplatać, aby samo słowo „lewica” zaczęło się ludziom dobrze kojarzyć. Teraz, kiedy PiS bierze wszystko, wszystkim organicznikom lewicy będzie działać dużo trudniej. Ale nie jest to kłopot Razem.
Słusznie, czym się ma partia martwić, skoro zdobyła subwencję? Niech się martwią NGO-sy.
W wywiadzie ze Stasińskim w „Gazecie Wyborczej” Zandberg podkreśla, że razemy są prodemokratyczne. Udowodnili to już, „robiąc demonstrację pod sejmem”. To fakt, byli pod sejmem. Ale prawda wygląda nieco inaczej. Oddolnie zorganizowana grupa prawników stworzyła na FB wydarzenie „Ręce precz od trybunału” i społeczność „Patrzymy na was”. 2 grudnia skrzyknęli pod sejmem sporą grupę ludzi, protestujących przeciw powoływaniu przez PiS „własnych” sędziów TK. Partia Razem, owszem, była tam obecna, ale zastosowała taktykę „wczesania się”: przybyła pod własnymi partyjnymi sztandarami. Ludzie przyszli na protest obywatelski, ale w ciągu niespełna godziny okazało się, że stoją pod flagami partii. Oczywiście razemy zalegalizowały uprzednio ten stan rzeczy, zgłaszając własne zgromadzenie policji i uprzedzając organizatorów, że właśnie Razem też, choć niejako osobno, w tym samym miejscu i o tej samej porze się stawi. Kwity mieli w porządku, niemniej wyszło słabo. Co gorsza trudno orzec, czy przyszli w imię wartości, które wyznają, czy też dlatego, że upomniały ich media, zdziwione deklaracjami młodych idealistów, że mają w nosie autonomię instytucji państwa prawa, gdyż liczy się dla nich jedynie bieda lub jej brak.
Przypomnę: „nie będę broniła państwa” – ogłosiła Marcelina Zawisza – bo państwo nie broniło wyzyskiwanych pracowników. Trochę się później zreflektowała, pytanie tylko, czy szczerze. Podobnie Adrian Zandberg; niby staje po stronie demokracji, ale przede wszystkim w kontrze do reszty opozycji, zwłaszcza tej lewicowej. Może lepiej byłoby odważnie trzymać się pierwotnego planu, zamiast na zewnątrz poszerzać przekaz, a po kątach wylewać jady na KOD, liberalne elity, media nie dość eksponujące ich flagi itd., itp.?
Część ludzi pod sejmem traktowała ich dobrotliwie, część była zażenowana, a część – jak ja – lekko wkurzona, bo od lat pamiętam to nachalstwo partii politycznych na protestach społecznych.
Opisuję to, bo zdaje mi się emblematyczne. Czy rzeczywiście Razem uprawia taktykę separatyzmu środowiskowego, bo obawia się, że w szerokim froncie społecznego oporu przeciw prawicy przekreślony zostanie rachunek krzywd klasy ludowej i prekariatu, agenda praw pracowniczych ulegnie rozmiękczeniu przez liberalno-demokratyczne uniwersalia? Wątpię. Sądzę, że to niechęć do wszystkiego, co nie jest stricte ich własną, partyjną inicjatywą. Sądzę, że Razem nie dlatego tak ostentacyjnie działało osobno, że koalicja ZL tworzona przez Barbarę Nowacką nie zechciała przynieść razemom obciętej głowy Leszka Millera zatkniętej na kiju. Dziś – jak czytam w wywiadzie z Adrianem Zandbergiem (ur. 1979)– ikoną „aparatu” i struktur obrzydłej formacji postkomunistycznej jest… Dariusz Joński (ur. 1979). Za chwilę może paść na mnie, bo choć nie jestem „aparatem”, jako osoba w średnim wieku mogę budzić nieufność młodych idealistów.
Ich prawo. Jednak dla postronnych, nawet sympatyzujących obserwatorów dziwne jest, że wrogiem Razem nie jest nacjonalistyczna prawica, lecz, konsekwentnie, najbliższy w lewicowym szeregu. Konflikt między Razem a resztą lewicowego świata nie jest jednak przez Razem wyartykułowany jako spór między socjaldemokracją a komunistami. No dobrze, może i socjalistami, ale przecież i PPS, i Unia Pracy (w swej obecnej postaci szacownego planktonu) przystąpiły do Zjednoczonej Lewicy, więc jak na tej mapie określić miejsce młodej partii o dość enigmatycznej nazwie? Razemy nie chcą uchodzić za komunistów ani żadnych radykałów. W wielu sprawach wypowiadali się w kampanii zadziwiająco ugodowo: ani prosumencka transformacja energetyczna, ani świeckie państwo, ani prawa mniejszości seksualnych czy nawet prawa reprodukcyjne kobiet nie były i nie są dla nich priorytetem.
Razem – między Scyllą szukania szerokiego poparcia a Charybdą utwardzania politycznej tożsamości poprzez wskazywanie wroga – walczy z własnym środowiskiem.
Walczy z formującą się nową, inkluzywną, wielopokoleniową (tak!) socjaldemokracją, stowarzyszoną z Zielonymi, otwartą na świat NGO-sów i łączącą „kulturowe” tematy z ideą sprawiedliwości społecznej. Nie czarujmy się. Zandberg z Zawiszą nie walczyli w kampanii z Leszkiem Millerem. Walczyli z Barbarą Nowacką. Nadal to robią, chociaż z opuszczoną przyłbicą, nie wprost.
Od czasu kampanii wyborczej chodzi mi po głowie oprotestowanie zawłaszczenia przez razemów starego hasła anarchistów i antyglobalistów (zanim stali się alterglobalistami): „inna polityka jest możliwa”. Oczywiście, nikt nie ma na nie copyrightu. Jednak w tym wypadku sens hasła stoi w jawnej sprzeczności ze strategią ugrupowania, które wciągnęło je na swoje sztandary. Inna polityka – wedle pierwotnego założenia – to ta, której właśnie teraz potrzebujemy. Wyrzeka się ona upartyjnienia, stawiając na wolną, niezhierarchizowaną sferę obywatelską, gdzie możliwe jest działanie oparte na wielości podmiotów i idei. „Inna polityka” oznaczać miała – i ma – politykę wspólnotową, odnoszącą się do moralnego porządku nie siły i władzy, a więzi grupowych; od celów w szerokim sensie politycznych po zwykłą przyjaźń i zaufanie. Wspólnota, zbudowana wedle struktury sieci, łączy wiele małych i dużych organizacji, grupy nieformalne, ośrodki intelektualne, związki pracownicze, grupy mniejszościowe, a nawet gotowe do tego osoby duchowne czy wręcz Kościoły różnych wyznań. Ludzie poznają się i budują zaufanie poprzez działania przecinające podziały w nieoczywisty, twórczy sposób.
Forum w Porto Alegre wciąż jest modelem tego procesu społecznego, który poprzez zasięg sieci zyskuje siłę polityczną. Polskim modelem tej innej polityki stała się obrona Doliny Rospudy, gdzie poznański squat Rozbrat, Greenepeace, Zieloni (nie wyciągający wszakże partyjnych flag!), członkowie kół krajoznawczych, przyrodnicy akademiccy i zwykli obywatele stanęli do walki o ochronę ekologicznego skarbu Polski. Drugim takim wydarzeniem było Białe Miasteczko pielęgniarek i położnych, rozbite vis-à-vis siedziby KPRM w Alejach Ujazdowskich. Nie przypadkiem oba te protesty – jeden ekologiczny, a drugi pracowniczy – odbywały się podczas poprzednich rządów PiS-u.
Oczywiście, partie walczą między sobą o wpływy, formują kadry, muszą być po swojemu makiaweliczne i po swojemu populistyczne. Istota rzeczy w proporcjach. Czysta, niewinna jak katolicka dziewica partia polityczna to coś rzadszego od jednorożca, o którym wiadomo przynajmniej, jak wygląda.
Partia Razem przebrała się za jednorożca, któremu na imię „inna polityka”, a działa jak w partyjniackim amoku.
Tymczasem kampania za nami, przed nami długie lata organicznej pracy. Pora się zreflektować, drodzy młodzi (nie)przyjaciele. Odłóżcie swoje partyjne sztandary, nie wczesujcie się KOD-owi w jego demo, po prostu przyjdźcie, chodźcie ze wszystkimi, tak bezinteresownie robić tłum. Przestańcie teraz hejtować nas, socjaldemokratów, a przebaczmy wam hejtowanie w kampanii. Inna polityka jest możliwa!
**Dziennik Opinii nr 344/2015 (1128)