Kraj

Środa: Przemoc prawicy w pustym miejscu

marsz_niepodleglosci_gorna

W latach 30. faszystom na uniwersytecie przeciwstawiali się postępowi studenci i wykładowcy, dziś oporu nie widać.

Cezary Michalski: O czym traktował twój wykład na Uniwersytecie Warszawskim, który próbowali przerwać narodowcy? Czy były tam jakieś elementy agitacji lewicowej, lewackiej, feministycznej?

Magdalena Środa: Temat tego wykładu na pewno nie miał nic wspólnego z atakiem. Ja mówiłam o „moralności życia publicznego”, trochę prezentując tezy książki, którą właśnie kończę pisać. Ona dzieli się na cztery części: „to, co prywatne”, „to, co społeczne”, „to, co polityczne” i „to, co ludzkie”. Przedstawia różne koncepcje moralności z tezą, że po pierwsze moralności można się nauczyć, a po drugie, że moralna edukacja prywatno-rodzinna na pewno nie jest wystarczająca, jeśli chodzi o budowanie moralnego ładu społeczeństwa. Opieram się na różnych konstrukcjach sfery publicznej, przede wszystkim Taylora, Habermasa, Arendt.

Strasznie poczciwa lista autorytetów: Taylor – katolicki komunitarysta, Habermas, co prawda marksista, ale z bardzo rewizjonistycznej i liberalnej szkoły frankfurckiej, Arendt też trudno zaliczyć do „czerwonej hołoty”, którą należałoby potraktować „sierpem i młotem”, jak to proponowali narodowcy atakujący twój wykład.

Audytorium tego wykładu było złożone częściowo ze studentów, częściowo z profesorów uniwersytetu, częściowo z ludzi, którzy przyszli spoza uczelni. W tej sytuacji trzeba zachować standardy merytoryczne, a jednocześnie mówić w sposób bardziej popularny. Wykład był bardzo dobrym pretekstem do dyskusji, która zresztą później trwała półtorej godziny

Czy w tej dyskusji padały też głosy krytyczne?

Oczywiście, ludzie spierali się o różne prezentowane przeze mnie koncepcje. Zapytano mnie nawet, „czy jest w tym miejsce dla narodu”. Ja na to odpowiadałam, bo przecież w tych wszystkich koncepcjach moralności sfery publicznej pojawia się nacisk na różne typy wspólnotowości. Nie było tak, że muszą być pytania na kartkach i potem ktoś selekcjonuje te kartki. Były mikrofony na sali, każdy mógł wziąć do ręki mikrofon i zadać mi dowolne pytanie albo wygłosić własną opinię. Jak mnie poinformowano, na sali byli też ludzie z Młodzieży Wszechpolskiej, ale nie zadawali pytań, nie brali udziału w dyskusji, nie byli widoczni.

Wybrano inną formę polemiki?

Mój wykład był tylko pretekstem, bo o przygotowywaniu przez narodowców jakiejś „zadymy” mówiło się na uniwersytecie od czasu, kiedy władze UW odwołały planowany na terenie uczelni wiec narodowców z udziałem liderów Młodzieży Wszechpolskiej i ONR. Nazywało to się debatą, ale co to za debata, jak przychodzą na nią sami „narodowcy”? O czym mają debatować we własnym gronie? To miał być wiec, demonstracja siły, więc decyzja o odwołaniu tego wydarzenia była słuszna, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze doświadczenia historyczne, czyli to, co narodowcy robili na Uniwersytecie Warszawskim w latach 30., getto ławkowe, bojówki bijące studentów innego niż narodowcy pochodzenia etnicznego, wyznania, poglądów.

Jaki był przebieg samego incydentu?

Najpierw rektor i prorektor zaprosili mnie na jakiś czas do rektoratu, bo spora zwarta grupa, dziwnie młoda, jakby składająca się z osób, które nawet studentami jeszcze w większości nie były, zgromadziła się przed główną bramą uniwersytetu. Oni przenieśli się potem przed Audytorium, założyli maski i obrzucali śnieżkami ludzi idących na wykład. To brzmi banalnie, ale śnieg był zlodowaciały, oni celowali w głowy i twarze, a ludzie idący na ten wykład to przecież nie byli tylko ludzie młodzi, tam szły także starsze osoby. Potem wtargnęli na salę wykładową właściwie razem ze mną i rektorem, tyle że innym wejściem. To było bardzo nieprzyjemne, bo to była duża zwarta bardzo agresywna grupa wrzeszczących ludzi z maskami na twarzach. Jak na stadionie, na prowincjonalnym meczu. To było zresztą dosyć dziwne, bo oni twierdzili, że są „narodowcami”, a jednocześnie na twarzach mieli maski małp, co w zupełnie niezamierzony sposób jest symbolem ich ideologii, takiego zniekształconego, prymitywnego naturalizmu i plemienności. Ale co to ma wspólnego z narodem? Jakim? Byli agresywni, zabierali się po prostu do bicia, więc ci, którzy siedzieli na sali, zaczęli wstawać. Jedni, żeby jakoś się bronić, inni żeby uciekać. Wtedy bardzo zdecydowanie zareagowała straż uniwersytecka. Udało im się wypchnąć tę grupę poza drzwi sali. I wtedy doszło do burd na korytarzu, do bicia się przez nich z ludźmi idącymi na wykład i ze strażnikami. Skandowali „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. W pewnym momencie zaczęli nagle skandować „pedały, pedały”. Pojawił się też okrzyk wyśpiewywany na modłę kibolskich piosenek, że oni chcą wolności słowa, co było dziwne w sytuacji, kiedy o mało co nie udało im się rozbić wykładu i uniemożliwić dyskusji. Zresztą prowadzenie wykładu przy wtórze tych okrzyków też nie było przyjemne. Potem udało się ich wypchnąć na zewnątrz budynku. Chociaż jeszcze przed budynkiem usiłowali atakować spóźnionych ludzi idących na wykład. W końcu nie obyło się bez interwencji policji, chociaż wiadomo, że od 1968 roku władze uczelni starają się nie wzywać policji na teren uniwersytetu. To się skończyło spisaniem paru z nich i mandatami, o ile wiem, do 500 złotych.

Ich żądanie wolności słowa nawiązywało zapewne do odwołania wiecu Młodzieży Wszechpolskiej i ONR. Jak zatem ich przekonać o braku symetrii między wiecem narodowców organizujących co roku marsze w rocznice pogromów antysemickich, a wykładem akademickim? O braku symetrii między faszyzmem i antyfaszyzmem, antysemityzmem i walką o prawa dla mniejszości etnicznych, nienawiścią do „pedałów” a walką o niezbywalne prawa każdej grupy społecznej? Narodowcy uważają, że „liberalizm” musi przyzwalać na język nienawiści, skoro przyzwala na żądania tolerancji czy równych praw.

Tej symetrii nie ma już na poziomie formy, nie mówiąc o treści. Tu nie chodzi o różne argumenty i różne poglądy, tu chodzi z jednej strony o zaciśniętą pięść i wrzask, a z drugiej o argumenty. Polityczny wiec z udziałem liderów narodowych ugrupowań jawnie odwołujących się do antysemickiej i faszyzującej tradycji międzywojennego radykalnego ruchu narodowego też nie ma nic wspólnego z wykładem uniwersyteckim. To nie jest dyskusja, to jest skumulowana agresja. Zarówno w tym ostatnim ataku, jak też w wielu podobnych wystąpieniach ulicznych, agresja jest ważniejsza nawet od ideologii. Zresztą z intelektualnym ideowym wkładem w ogóle jest tu kłopot. Miałam okazję spotkać się w warunkach umożliwiających dyskusję, w TVP Kultura, z szefem Młodzieży Wszechpolskiej. Byłam nawet ciekawa tej rozmowy, szłam też na nią z pewnym niepokojem, sądząc, że ten człowiek jest na pewno obkuty historycznie, że on mnie pewnymi faktami z historii ruchu narodowego może przygwoździć. Tymczasem on nawet Dmowskiego nie opanował, nie potrafił odpowiedzieć na wątpliwości związane z tezami, jakie w różnych okresach swego życia Dmowski formułował. Oni mają w głowie 15–20 haseł, które są wyraziste, agresywne, mają pozostać w głowach prostych ludzi. I tam nie ma nic więcej. Nie ma symetrii między tymi, którzy reprezentują nagą przemoc, a tymi, którzy mają poglądy, choćby najbardziej niepopularne. To jest dla mnie oczywiste. Natomiast mnie zastanawia, jak to jest, że nawet w tym rządzie, są tacy, którzy tę symetrię widzą. Gowin, który po aktach przemocy narodowców 11 listopada powtarzał wielokrotnie w mediach, że tu mamy skrajną prawicę, tu skrajną lewicę, od której on jest „bardziej odległy” niż od skrajnej prawicy. I w tym kontekście jako „skrajną lewicę” wymieniał „Krytykę Polityczną. To jest albo głupota, albo oportunizm związany z graniem na prawicową część opinii publicznej, albo coraz mniej ukryta sympatia dla prawicowej przemocy. Prezentowana przez ministra sprawiedliwości w tym rządzie. I mamy Romana Giertycha, który politycznie upodmiotowił Młodzież Wszechpolską, dał im do ręki realne instytucje władzy, wprowadził ich do politycznego i państwowego mainstreamu w Polsce. Powiedział: „Chłopcy, nawet jak wyjecie, to macie rację i pozostaniecie tutaj na dłużej”. I on teraz jest adwokatem premiera broniącym jego syna, a także adwokatem Ministra Spraw Zagranicznych w sprawach o antysemityzm? A polityczne upodmiotowienie kiboli w partii PiS? To jest dla mnie jeszcze bardziej niepokojące niż ta próba „siłowego rozwiązania” na uniwersytecie. To, co się wydarzyło na UW, jest tylko konsekwencją tamtych zdarzeń na samych szczytach władzy.

Inną konsekwencją jest ponure poczucie, że ponieważ nie przemyśleliśmy własnej historii, musimy ją wiecznie powtarzać. Zamiast próbować zrozumieć społeczną i ekonomiczną rzeczywistość XXI wieku, znaleźliśmy się w polskich latach 30. XX wieku. W taki sam sposób cofa się też uniwersytet, gdzie faszyzująca prawica miała wówczas wyjątkowo silne oparcie.

Ale na uniwersytecie był też wówczas obecny i silny liberalizm, lewica, środowiska postępowe. Getto ławkowe było, ale ono też było kontestowane i odrzucane. Dziś liberalizmu na uniwersytecie nie widzę. Lewica jest słaba. Są natomiast widoczne siły radykalnej prawicy. Mnie jako pracownika uniwersytetu niepokoi coraz większa liczba studentów o radykalnie prawicowych poglądach, odmawiających dyskusji, jedynie oburzonych na to, że inne poglądy są w ogóle wyrażane w ich obecności, że jakieś zupełnie podstawowe prawa miałyby zostać w Polsce przyznane ludziom myślącym czy żyjącym inaczej niż oni. Są takie wydziały, gdzie wchodzisz i po prostu widzisz, że oni wszyscy tam „myślą słusznie”. Na jednym z wydziałów UW najpierw wyrzucono z funkcji akademickiej, a potem zaczęto robić kłopoty z habilitacją pracownikowi naukowemu, którego dorobek jest bez zarzutu, ale  jest gejem. Mainstream tego wydziału już to uważa za „nienaturalne”. Obecny rektor jest bardzo rozsądny, dostrzega te wydarzenia i chce reagować. Jednak tu nie chodzi o pacyfikowanie, ale o analizę tego, co się dzieje z Uniwersytetem Warszawskim. Bo co się dzieje na Uniwersytecie Jagiellońskim, wiadomo. Tam akcje narodowej prawicy są już na porządku dziennym. Wiemy też, co się dzieje na Uniwersytecie Stefana Wyszyńskiego, gdzie o. Rydzyk czy Krystyna Pawłowicz są promowani jak bohaterowie. Na UW większość udaje, że nie ma żadnego problemu, ucieka w swoją pracę naukową i patrzy z niechęcią na osoby, które się gdzieś tam angażują.

Trochę platformerska zasada: „Niech sobie marginesy krzyczą na tematy ideologiczne, my gwarantujemy spokój, rozsądek, właśnie dlatego, że się ideami nie interesujemy”.

Tylko że, jak widać, to już nie gwarantuje nawet spokoju. Ani w rządzie, ani na ulicach, ani na uniwersytecie. W tę pustkę, w to „milczenie liberałów” weszła prawica ze swoim językiem. Coraz bardziej radykalnym, coraz bardziej dążącym do monopolu, coraz bardziej agresywnym w stosunku do innych.

Ta prawica używa też „podziału antykomunistycznego”. Uważa się za spadkobierców „Solidarności” w walce z „komuną”. Nawet okrzyk „raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę” pochodzi z manifestacji z lat 80., nawet jeśli oni wybrali akurat najbardziej obrzydliwe z ówczesnych ulicznych haseł.

Podłączanie tego pod historię to absurd. Ci młodzi ludzie nawet nie mają pojęcia, że ja działałam w pierwszej „Solidarności”, a wcześniej chodziłam na wykłady „uniwersytetu latającego”, gdzie rzeczy takie jak oni robili właśnie bojówkarze z Socjalistycznego Związku Studentów Polskich ze wsparciem osiłków z AWF.

Oni nie wiedzą, ale ich intelektualista Rafał Aleksander Ziemkiewicz wie, tyle że im nie powie, bo on sam unikał zaangażowania w latach 80. Nie powiedzą też im takich rzeczy Wildstein, Semka, Lisicki, Horubała, chociaż świetnie wiedzą, że z „walką z komuną” nie ma to nic wspólnego.

Bo im się opłaca utrzymywać tych ludzi w niewiedzy. Im się opłaca nie mówić prawdy, nie przypominać, że przecież pierwsza „Solidarność” nie walczyła z prawem do aborcji, nie walczyła z gejami. Walczyła o poszerzanie praw, a nie o ich ograniczanie. Skupiała też ludzi z bardzo szerokiego ideowego spektrum. Dzisiejszej prawicy przypomnienie tej prawdziwej historii końca PRL-u by się nie opłacało, bo to by ich dzisiejszy ideowy wybór pozbawiło „historycznej legitymizacji”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij