Nie tyle spór, ile różnica jest podstawą demokracji. Sporów przecież jest dziś więcej niż kiedykolwiek.
Daniel Cohn-Bendit i Félix Marquardt są zniecierpliwieni bezradnością polityki uprawianej w ramach osobnych państw. Wszyscy dobrze wiedzą, że krajowa polityka gospodarcza to iluzja, ale politykom nie przeszkadza to pchać się do władzy, stając na drodze do integracji politycznej Europy, która przywróciłaby sens polityce.
Autorzy manifestu opublikowanego tydzień temu w „Gazecie” uważają, że „nadszedł czas, by powstał ponadnarodowy, międzypokoleniowy, nieideologiczny oddolny ruch zdolny wynieść integrację europejską na wyższy poziom”. Kłopot polega na tym, że choć obumieranie polityki w ramach państw najbardziej im przeszkadza, sami planują jej… zniesienie, tyle że w państwie Unia Europejska. „Zamiast spierać się o wyższość jednej polityki nad inną, powinniśmy wspólnym wysiłkiem wybrać najbardziej udane rozwiązania w każdej dziedzinie i zastosować je w całej Europie”. Ale czy to nie ta sama pieśń, którą śpiewali nam politycy ostatnich dekad zaraz po objęciu władzy i znalezieniu się sam na sam z globalnym rynkiem?
Zgoda, że naprawdę zintegrowana politycznie Unia Europejska może odzyskać suwerenność gospodarczą dla swoich obywateli. Ale nigdy nie powstanie i nie stanie się demokracją, jeśli nie będzie w niej polityki, a więc politycznych różnic.
Nie tyle bowiem spór, ile różnica jest podstawą demokracji. Sporów przecież jest dziś więcej niż kiedykolwiek. A ściślej: tym więcej sporów kulturowych, im mniej różnic gospodarczych. Za sterami władzy, sam na sam z globalnym rynkiem, każdy polityk zachowa się mniej więcej tak samo. Tadeusz Cymański tak przypomniał niedawno Adamowi Hofmanowi lata władzy „socjalnego” PiS: „Jak rządziliśmy, to bogatym obniżyliśmy podatki o 8 proc. Stary, nie zaprzeczaj faktom!”. Demokrację w państwach narodowych zabija wcale nie to, że politycy są tak skłóceni ze sobą, ale to, że są tak do siebie podobni.
(…)
Cały tekst można przeczytać w dzisiejszym wydaniu „Gazety Wyborczej”.