Kraj

Rząd Szydło padnie… ze śmiechu

Wygląda na to, że PiS-owski kompleks medialny, dostanie kolejną porcję materiału do wyśmiewania i atakowania opozycji.

Rządy upadały w historii z różnych powodów. Gdy w polskim Sejmie debatowany będzie wniosek o konstruktywne wotum nieufności dla rządu Beaty Szydło, jej gabinet ma szanse paść wyłącznie z jednego powodu – ze śmiechu. Po żałosnej brukselskiej klęsce PiS, opozycja dostała do ręki doskonały prezent. Niestety, zamiast wykorzystać go, postanowiła odwdzięczyć się PiS prezentem od siebie – nieprzemyślanym, zupełnie nietrafionym wnioskiem wysuwającym Grzegorza Schetynę, jako kandydata na premiera.

Powtórka z tabletu

Polska konstytucja bardzo silnie zabezpiecza rząd instytucją konstruktywnego wotum nieufności. Oznacza ona, że żaden prawidłowo powołany rząd nie może upaść, jeśli nie odsunie go zdolna wyłonić premiera nowa większość w Sejmie. Taka konstrukcja sprawia, że składając wniosek o odwołanie szefa rządu bez takiej większości, opozycja bardziej może politycznie zaszkodzić sobie, niż władzy.

Przerabiał to PiS, gdy w czasach rządów PO ośmieszył się dwukrotnie, wystawiając Piotra Glińskiego, jako kandydata na „premiera technicznego”. Wtedy, za pierwszym razem, komizmu sytuacji dodawał Jarosław Kaczyński w rozanielonym uśmiechu trzymający na sejmowej mównicy tablet, z którego przemawiał kandydat PiS. Schetyna, jako kandydat na premiera na mównicy, będzie z pewnością wyglądał przynajmniej odrobinę bardziej poważnie, niż Gliński z tabletu.

Ostolski: Niewykorzystane szanse opozycji

Polityczny efekt obu przedsięwzięć będzie jednak dokładnie taki sam. PO pokaże dziś, że jest tak samo bezradną opozycją, jak PiS było w czasach Tuska. Że nie ma pomysłu na to, jak PiS skutecznie pokonać, jak szarpać jego boki, jak toczyć skuteczną polityczną walkę. Tak, jak w wypadku głosowań z udziałem Glińskiego, z całej akcji Platformy zostanie poczucie śmieszności opozycji, przewaga obozu władzy zostanie potwierdzona, a PiS-owski kompleks medialny, dostanie kolejną porcję materiału do wyśmiewania i atakowania opozycji. Nic tak bowiem nie rozzuchwala przeciwników politycznych i ich psów gończych, niż pokaz słabości. A głosowanie nad premierem Schetyną nie może się niczym innym niż pokazem słabości skończyć. Kanie, Pereiry, Sumlińskie, Rachonie będą miały używanie. Po co to Platformie?

Kiedy by to miało sens

Trudno powiedzieć. Wniosek o konstruktywne wotum nieufności miałby sens tylko w jednym z trzech przypadków. Żaden nie zachodzi w Polsce wiosną 2017 roku.

Po pierwsze wtedy, gdyby koalicja rządowa trzeszczała i faktycznie istniała szansa na zbudowanie nowej większości. Nic dziś jednak nie wskazuje, by spełnione były takie przesłanki. Spoistość rządzącej koalicji PiS, Solidarnej Polski i Polski Razem Jarosława Gowina nie wydaje się być zagrożona. Choć cały szereg posunięć Jarosława Kaczyńskiego musi budzić wątpliwości liderów tych formacji, to ich fortuna ciągle jest przy Jarosławie. Dopóki polityka Kaczyńskiego nie wytworzy katastrofy bezpośrednio zagrażającej egzystencjalnym interesom Gowina, czy Ziobry, w polskim Sejmie żadnego odwrócenia sojuszy na miarę cudu domu brandenburskiego nie będzie.

Po drugie, wniosek PO miałby sens wtedy, gdyby debata nad osiągnięciami niepopularnego rządy wyrażała masowe nastroje społeczne. Wtedy, nawet nieuchronnie przegrywając głosowanie, opozycja wykraczałaby rządowi to, co od dawna myślą sobie o nim obywatele. Nie jest to jednak jeszcze ten moment. Rząd Beaty Szydło ciągle jest względnie popularny i popierany. Nie jest powszechnie znienawidzony, poza zadeklarowanym, antyPiSowskim elektoratem.

Wpadka w Brukseli pogorszy pewnie jego notowania, ale zasadniczo ich nie zmieni. Waląc w rząd w debacie nad Schetyną, opozycja mówić będzie głównie do osób, które już są przekonane do jej diagnozy. Polacy i Polki jeszcze nie przestraszyli się dostatecznie tego, że rządy PiS mogą doprowadzić do niezamierzonego Polexitu, by debata nad wotum nieufności dla Beaty Szydło mogła zogniskować istotne społeczne emocje.

Polacy i Polki jeszcze nie przestraszyli się dostatecznie tego, że rządy PiS mogą doprowadzić do niezamierzonego Polexitu.

Wreszcie, taki ruch mógłby mieć sens w trzecim przypadku: gdyby opozycja miała wyraźnego lidera, gromadzącego poparcie i wyrażającego emocje całej opozycyjnej wobec rządu Polski. Kogoś, kto nawet na przegranej konfrontacji z Beatą Szydło mógłby politycznie zyskać.

Opozycja dziś takiego naturalnego lidera po prostu nie ma. Najbliżej takiej pozycji, po triumfie w Brukseli, jest być może Donald Tusk. Ale on do jesieni 2019 roku pozostaje wyłączony z polityki krajowej. Z pewnością takim liderem nie jest Grzegorz Schetyna. Nie cieszy się bezwarunkowym poparciem nawet we własnej partii, gdzie niedawno mierzyć się musiał z buntem młodszych posłów.

Gra na lidera

Gdy próbuję się zastanawiać, jaka logika kierowała właściwie PO przy tym wniosku, to jedyne, co przychodzi mi do głowy to to, że ma on na celu próbę wykreowania Schetyny jako takiego lidera opozycji. Choć wniosek o tekę premiera dla przewodniczącego Platformy formalnie skierowany jest przeciw PiS, tak naprawdę politycznie szachować ma głównie Nowoczesną i PSL.

Obie ta partie pod wpływem tego wniosku znalazły się sytuacji, w jakiej mogą jedynie stracić. Jeśli zagłosują za, to pośrednio namaszczą Schetynę na lidera całej opozycji. Ich wyborcy zaczną się zastanawiać: skoro moja partia i tak idzie ze Schetyną, to może powinna się po prostu połączyć z PO we wspólnej walce przeciw PiS i dać sobie spokój z prowadzeniem niezależnej politycznej gry? Jeśli z kolei zagłosują przeciw, to zbiorą baty od swojego medialnego zaplecza i wyborców, że rozbijają jedność opozycji i dają się rozgrywać PiS.

Zanim jednak Platforma otworzy korki od szampana, radując się jak to politycznie ograła Petru i Kosiniaka-Kamysza, radziłbym się jej zastanowić, czy tego typu sztuczki to sposób na budowanie sobie pozycji lidera sił opozycyjnych wobec PiS. Bo nie oszukujmy się, gdyby Grzegorz Schetyna miał charyzmę i talent, by zjednoczyć wokół siebie Polskę antyPiS, dawno by to już zrobił. Wystąpienie jako kandydat na premiera sejmowej mniejszości niewiele mu pomoże.

Błędne koło POPiSu

Sejmowa debata nad premierem-Schetyną może za to być kolejną okazją do polaryzacji sceny politycznej wokół osi PiS-antyPiS. Z jednej strony PiS, z drugiej cały obóz przeciwny tej partii. Ta polaryzacja, rządząca polską sceną polityczną od 2005 roku, jest dla niej zabójcza i szkodliwa.

Wobec kolejnych ekscesów PiS w Polsce i Europie pokusa takiej polaryzacji jest zrozumiała. Ale widzimy już chyba, że jej zasięg jest dość skromny, opozycja próbuje spolaryzować w ten sposób scenę polityczną od 2015 roku i notowaniom PiS jak dotąd to nie szkodzi. Zamiast okładać się z PiS gumowymi młotkami po głowie niech opozycja zacznie mówić o rzeczach dla Polaków ważnych. Niech na każdym sejmowym posiedzeniu punktuje rząd, niech zgłasza społecznie nośne, choć skazane w obecnym Sejmie na porażkę projekty. Niech nęka najgorszym ministrów kolejnymi interpelacjami i krok po kroku pokazuje, jakie zagrożenia dla Polski i Polaków stwarzają działania gabinetu Szydło. Niech sformułuje jakąś platformę społecznej walki o ocalenie niezależnych sądów, bo jak dotąd w sądownictwo PiS wchodzi jak masło.

Skazane na klęskę głosowanie nie pomoże w żadnym z powodowanych przez PiS problemów. Ktoś, kto sporowi Schetyny z Kaczorem przyglądał się obojętnie z dala, na pewno nie zaangażuje się z tego powodu, że PO chce odwołać rząd. Nie wie, dlaczego chce to właściwie teraz zrobić, jak to przekłada się na jego problemy. A dopóki opozycji nie przekona niezdecydowanych, że PiS zagraża także ich interesom, partia z Nowogrodzkiej może być spokojna o drugą kadencję.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij