Kraj

Czy nadchodzi wreszcie czas zasypywania rowów?

Ze zgrozą obserwuję „wiosenne porządki”, czyli pogłębianie i czyszczenie rowów albo niszczenie bobrowych tam. Rowy melioracyjne, kiedyś przydatne rolnikom, dziś wysuszają okoliczne tereny. A ci sami rolnicy, którzy z zapałem czyszczą rowy, wyciągają ręce po „suszowe”.

Rowy melioracyjne w Polsce mają długość trzy razy większą niż wszystkie polskie rzeki. Dokładnie jest to 316 tysięcy kilometrów – prawie tyle co odległość Ziemi od Księżyca. Kiedyś rowy melioracyjne pomagały zwiększyć wydajność rolnictwa, dziś jednak osuszają polski krajobraz.

Na czerwono zaznaczone rowy melioracyjne. Autor grafiki: Jarek Tafelski na podstawie bazy danych Geoportalu

Do czego służą rowy melioracyjne?

Według ustawy Prawo wodne melioracje polegają na regulacji stosunków wodnych w celu polepszenia zdolności produkcyjnej gleby i ułatwienia jej uprawy. Zgodnie z tą definicją rowy melioracyjne powinny pełnić zarówno funkcję nawadniającą, jak i odwadniającą. Nikt nie prowadzi statystyki w skali kraju, ale zauważalnie dużo tych systemów nie jest dziś używanych – mechanizmy zardzewiały lub je rozkradziono, nie ma już ani zastawek blokujących wodę, ani instytucji, które się tym zajmowały. Fizyka jest jednak nieubłagana – raz wykopany rów ściąga wodę do najniższego punktu terenu i pełni głównie funkcję osuszającą. A wtedy rów melioracyjny staje się problemem.

Jak wynika z ostatniego Powszechnego Spisu Rolnego z 2020 roku, powierzchnia użytków rolnych wyniosła około 14 mln ha, z czego zasiewane jest ok. 70 proc., a reszta to sady oraz trwałe użytki zielone. W urządzenia melioracyjne (rowy i dreny) wyposażona jest niemal połowa tej powierzchni, około 6,5 mln ha. Jeśli zaś coraz więcej systemów melioracyjnych zostaje porzuconych, to znaczy, że nie są już potrzebne do celów, do jakich je zbudowano.

Kiedy na przełomie XIX i XX wieku oraz po II wojnie światowej pokrywano Polskę gęstą siecią urządzeń melioracyjnych, były to zupełnie inne czasy – zarówno pod względem klimatu, jak i dostępności wody. Wydajność produkcji z hektara również była dużo niższa, a umiejętne zarządzanie wodą poprzez meliorację zwiększało produktywność rolną o 20 do 40 proc. Gra była więc warta świeczki.

Susza stulecia czy stulecie suszy?

Dzisiaj mamy zupełnie inne realia klimatyczne – coraz wyższe temperatury, brak śniegu w zimie, a w konsekwencji coraz częstsze i dłuższe susze – przez co dostęp do wody się zmniejsza. Powinno to budzić zainteresowanie zatrzymywaniem wody w krajobrazie, jednak tak się nie dzieje. Najsmutniejszym widokiem są suche jak pieprz rowy, które i tak ktoś wykosił i dodatkowo pogłębił. Swoje dokładają do tego kłamstwa i półprawdy z prawej strony sceny politycznej, straszące rzekomym zalewaniem upraw.

Rolnicy ze Snowidowa pod Poznaniem (znani w sieci jako „Życie na pola”) z dumą pokazują pełne wody rowy w swoim gospodarstwie, jednak takich przypadków jest niewiele. Pod Warszawą ze zgrozą obserwuję raczej „wiosenne porządki”, czyli kolejne rundy pogłębiania i czyszczenia rowów, niszczenia bobrowych tam i wycinania zalegających w ciekach przewróconych drzew. Jednocześnie ci sami rolnicy, którzy z zapałem czyszczą rowy, wyciągają ręce po „suszowe”. Suma związanych z suszą odszkodowań w 2015 roku wyniosła około 500 mln zł, ale w 2018 roku już cztery razy więcej – ponad 2 mld zł, a w 2019 roku niemal 1,9 mld zł. Za 2023 rok ministerstwo podaje kwotę prawie 800 mln zł, tu jednak należy zaznaczyć, że zmieniają się też kryteria przyznawania odszkodowań.

Czy nieużywane rowy melioracyjne należy zasypywać?

Okazuje się, że to nie taka prosta sprawa. Wyjaśnia mi to profesor Mateusz Grygoruk, hydrolog i dyrektor Centrum Badań Klimatu SGGW w Warszawie:

– Wykopany rów, nawet jeśli nie jest utrzymywany, i tak osusza teren. Często wygląda to tak, że dopóki rolnikowi nie zalewa łąki lub pola, on się tym rowem nie przejmuje, nie pogłębia go ani nie zasypuje. Gdybyśmy jednak taki rów zasypali i użytek rolny zostałby choćby na jeden dzień podtopiony pięcioma centymetrami wody, od razu będzie z tego wielka awantura – tłumaczy naukowiec. – Trzeba szukać rozwiązań systemowych. Rolnikowi powinno się opłacać utrzymywać retencję i związany w glebie węgiel. Można to osiągnąć tylko poprzez konkretne, opłacalne dopłaty. Dziś premiowane jest koszenie dla dopłat, a żeby skosić łąkę, trzeba ją utrzymywać w pewnym stopniu przesuszenia.

Jednym z efektów zimowej i wczesnowiosennej suszy są pożary. Kolejny znów wybuchł niedawno w Dolinie Biebrzy. W tym roku nie było tam tradycyjnych rozlewisk, bo poziom wody w rzece oraz stany wód podziemnych są katastrofalnie niskie. Jeśli przeschnięty torf się zapali, będzie płonął miesiącami.

Tymczasem cała dolina Biebrzy jest silnie zmeliorowana, ponieważ prowadzona jest tu gospodarka rolna i łąkowa. Na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego znajduje się 540 km rowów. Grygoruk z zespołem zbadał je wszystkie. Zaproponowali ponad tysiąc miejsc, gdzie można zatrzymać w nich bezcenną wodę bez wpływu na produkcję rolną.

– Pomiary wieloletnie pokazują poziom wody średnio 21 cm pod poziomem gruntu. Dla zachowania cennych ekosystemów torfowiskowych woda powinna być na głębokości ok. 10 cm. I można to osiągnąć, mądrze tamując rowy znajdujące się wyłącznie na gruntach Skarbu Państwa. Z rozmów w terenie wynika, że wielu rolników rozumie problemy z wodą i wie, że nie dadzą rady działać tak jak do tej pory. Ci, którzy upierają się przy status quo, przypominają trochę rozmowę o pacjencie w stanie agonalnym: uważają, że wszystko jest okej, bo pacjent wciąż żyje – tłumaczy Grygoruk.

Torfowiska są najskuteczniejszym w przyrodzie pochłaniaczem dwutlenku węgla, rezerwuarem wody, a także ostoją dla ginących gatunków. W wyniku ich osuszania emitowana jest ilość ekwiwalentu CO2 równa tej, którą wytwarza Elektrownia Bełchatów.

Na osuszanych torfowiskach powstawały najczęściej grunty rolne, które wraz z upływem czasu i murszeniem torfu tracą na produktywności. Gospodarowanie na takich gruntach reguluje unijna norma GAEC-2, która ma na celu ochronę gleb torfowych użytkowanych rolniczo przed dalszym odwodnieniem i połączoną z tym emisją dwutlenku węgla. Pod koniec 2024 roku polskie Ministerstwo Rolnictwa próbowało ograniczyć obowiązywanie normy GAEC-2 tylko do świetnie zachowanych torfowisk. Szkopuł w tym, że w Polsce takich już prawie nie ma. Poluzowanie normy GAEC-2 oznaczałoby więc osuszanie wszystkich pozostałych torfowisk użytkowanych rolniczo. Tylko interwencja UE uchroniła te tereny.

Ministerstwo Rolnictwa jednak nie odpuszcza. Zaledwie kilka dni temu rozpoczęło w social mediach i na rządowych stronach promocję działań związanych z koszeniem, odmulaniem i usuwaniem przetamowań (np. bobrowych) z rowów na gruntach objętych GAEC-2, co jest jawnie sprzeczne z unijnymi normami, zaleceniami naukowców i racjonalnym podejściem do gospodarowania wodą w okresie suszy.

„GAEC-2 to nie jest fanaberia. W epoce drastycznych wieloletnich susz musimy zachowywać wodę wszędzie, gdzie się da. Mówimy tu też o niewielkim areale, bo tereny torfowiskowe objęte normą GAEC-2 to zaledwie 2,5 proc. wszystkich polskich gruntów rolnych. One retencjonują więcej wody niż wszystkie pozostałe gleby rolnicze w Polsce. Większość gospodarstw dotknie to w bardzo pozytywny sposób, bo woda w gruncie to w czasie suszy skarb! Indywidualne przypadki, gdzie rolnik z powodu nawodnienia nie będzie mógł gospodarować, trzeba rozwiązać za pomocą wysokopłatnych schematów proretencyjnych, których powinni domagać się rolnicy od ministerstwa” – mówił niedawno dla portalu Farmer.pl profesor Wiktor Kotowski z wydziału biologii Uniwersytetu Warszawskiego i Centrum Ochrony Mokradeł.

I tu chyba jest clou całego zamieszania z GAEC-2: kiedy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Szkopuł w tym, że na ograniczaniu emisji CO2 oraz retencji wody wygramy wszyscy, choć jest to działanie długoterminowe. Politycy zaś jak zwykle działają w krótkich, wyborczych horyzontach, konserwując szkodliwe status quo.

Meliorewolucja wydarzy się w lasach

Tymczasem są miejsca, gdzie osuszane torfowiska będą ratowane przez zasypanie rowów. Taki plan jest w gminie Konstancin-Jeziorna. Naukowczynie i naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Centrum Ochrony Mokradeł złożyli wniosek o zasypanie kilku odcinków rowów na Łąkach Oborskich odwadniających torfowisko w Rezerwacie Łęgi Oborskie. Trwają w tej sprawie konsultacje z Lasami Państwowymi, Chojnowskim Parkiem Krajobrazowym oraz Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. Gdyby projekt się powiódł, byłoby to bodaj pierwsze działanie na taką skalę na Mazowszu, a może i w Polsce.

Dobre wieści dla retencji płyną też z przeoranych tysiącami kilometrów starych rowów melioracyjnych polskich lasów. Centrum Koordynacji Projektów Środowiskowych Lasów Państwowych (CKPŚ) poinformowało niedawno o rozpoczęciu projektów retencji leśnej. Projekt będzie prowadzony we współpracy z Centrum Ochrony Mokradeł, którego rolą będzie weryfikacja zaplanowanych działań i ich korekta. Profesor Kotowski opowiada o tej współpracy z optymizmem, ale też stanowczością:

– Rzeczywisty wpływ na realizowane zadania postawiliśmy w zasadzie jako warunek naszego wejścia do projektu. Naszym absolutnym priorytetem jest zatrzymanie działania dawnych melioracji. Wszędzie, gdzie się da, rekomendujemy spiętrzanie wody w rowach lub ich likwidację. Nawet jeśli rowy są dziś suche wskutek spadku poziomu wód podziemnych, zalecamy ich zasypanie lub budowę zastawek, żeby ograniczyć spływ wody deszczowej.

Tusk zrealizuje obietnicę dotyczącą ochrony lasów w 2358 roku

Muszę przyznać, że to jest podejście, którego oczekiwałem od dawna. O ile na terenach rolniczych kwestia zasypywania rowów może budzić wątpliwości, o tyle odprowadzanie wody z walczących z suszą lasów jest wyjątkowo szkodliwe. – Zwracamy szczególną uwagę na retencję glebową. To ona, a nie woda w zbiornikach, jest kluczowa w adaptacji do zmian klimatu. Będzie też miejsce dla wielkoskalowego odtwarzania torfowisk w lasach. W górach będzie sporo działań przeciwerozyjnych, np. zabudowy szlaków zrywkowych – z entuzjazmem opowiada Kotowski.

W kontekście lasów Grygoruk opowiada o problemach zasobów wodnych w najcenniejszym polskim lesie – Puszczy Białowieskiej. Od lat trwa dyskusja na temat renaturyzacji i zasypaniu lub zablokowaniu rowów odwadniających puszczę, a także o podjęciu działań renaturyzacyjnych na niegdyś uregulowanych puszczańskich rzekach. Choć pojawiają się głosy, że to niepotrzebne, że systemy melioracyjne i wyprostowane odcinki puszczańskich rzek stworzyły ustabilizowany ekosystem podtrzymujący naturalne procesy, są one o tyle niezrozumiałe, że w zasadzie wszyscy eksperci i specjaliści od puszczy mówią o katastrofalnej suszy tamże. Co ciekawe, po stronie białoruskiej podjęto już szereg działań renaturyzacyjnych na rzekach tego obszaru, dostrzegając problem postępującej suszy spowodowanej z jednej strony zmianą klimatu, a z drugiej – utratą zdolności retencyjnych uregulowanych rzek, przesuszonych dolin i odwodnionych mokradeł.

Petryczkiewicz: Jak odróżnić rów od rzeki

Grygoruk, który jest również członkiem rady naukowej Parku i równolegle wiceprzewodniczącym Państwowej Rady Gospodarki Wodnej, od lat postuluje zmianę podejścia i działania wspierające retencję. Mam wrażenie, że w tym wypadku nieliczni krytycy tego pomysłu padli ofiarą syndromu zmiany punktu odniesienia, o którym pisałem jakiś czas temu w Krytyce Politycznej. A przecież kiedyś nie było rowów – był las i naturalne rzeki. W obecnej sytuacji stać nas chyba na powrót do tego stanu.

Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał na koniec o działaniach społecznych i oddolnych, które próbują powstrzymywać odpływ wody w bezsensownie osuszanych, dzikich skrawkach przyrody – choćby na niewielką skalę. Budowanie tam bobrowych oraz zastawek pokazuje na swoim wideoblogu Piotr Bednarek z fundacji Wolne Rzeki, a także ekipa nowoczesnych bobrowniczych ze Stowarzyszenia Nasz Bóbr, w tym autor tego tekstu.

Wykonana przez autora tama wzorowana na pracy bobrów spowalniająca odwadnianie śródleśnego mokradła. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Może czas na oficjalną reaktywację urzędu bobrowniczego? Wszak to nasza polska tradycja, którą rozpoczął w XI wieku Bolesław Chrobry. Zadaniem bobrowniczego było dbanie o wody zamieszkiwane przez tych mądrych inżynierów krajobrazu. Oczywiście była w tym także komponenta łowiecka, która w dzisiejszych czasach nie ma prawa bytu. Z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo przydaje się ktoś, kto czuwa nad lokalnymi bobrzymi rodzinami, a także ich budowlami, które w czasie suszy, pod nieobecność bobrów powinny być konserwowane.

Nie jest bowiem sztuką łapać wodę, kiedy pada deszcz, ale przygotować się na to już w czasie suszy. A więc łopaty w dłoń, rodaczki i rodacy! Wesprzyjmy bobry, abyśmy za chwilę nie musieli gasić coraz częstszych pożarów oraz stać w kolejkach do beczkowozów na naszych ulicach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Daniel Petryczkiewicz
Daniel Petryczkiewicz
Fotograf, bloger, aktywista
Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej.
Zamknij