W czwartek prezydent Andrzej Duda ogłosił, że zawetował nowelizację Kodeksu wyborczego dotyczącą ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Projekt wraca do sejmu.
Sporo było teatru wokół weta prezydenta, ale nie skrywał on bynajmniej „ustawki”, lecz ciekawą rozgrywkę w obozie władzy. Dlaczego zatem Andrzej Duda zawetował PiS-owski projekt ordynacji do Europarlamentu?
Po pierwsze dlatego, że już mógł. Kilka tygodni temu projekt ustawy miał dla Jarosława Kaczyńskiego realne znaczenie: przymusowa dwupartyjność przyszłorocznych wyborów do PE (wymuszona efektywnym progiem kilkunastu procent) betonowałaby bowiem polski układ polityczny. Ziobrom, Gowinom i Macierewiczom skutecznie wybiłaby pomysły tworzenia jakichś osobnych, jeszcze-bardziej-patriotycznych list, a i Kukiza z narodowcami ustawiłaby w roli petentów PiS. Tyle że w międzyczasie prezes PiS zagrożenia zneutralizował: nowe przelewy do ośrodka toruńskiego, cofnięcie niekorzystnej dla branży futrzarskiej ustawy, wreszcie pacyfikacja Antoniego Macierewicza miłością mocno oddaliły widmo jakichś ruchów odśrodkowych w obozie prawicy. Z kolei groźba konsolidacji opozycji to dla PiS typowa sytuacja pt. na dwoje babka wróżyła: nowa ordynacja utrudniłaby powstanie jakiejś „trzeciej siły”, ale też wspólna lista daje premię za jedność.
W tym kontekście wagi nabrały też minusy projektu: otwarcie kolejnego frontu na wojnie z Unią Europejską (wybory do PE muszą być proporcjonalne), ale też groźba, że zbiesi się część elektoratu na prawo od PiS – głosującego „sercem” do Europarlamentu, ale „głową” do parlamentu krajowego.
A zatem, PiS nie ma się o co na prezydenta obrażać. A czemu – to po drugie – Andrzej Duda w ogóle chciał weta? Pomijając czynnik symboliczny („nieprawda, że notariusz!”) oraz świetną okazję do popisowej obrony pluralizmu i „wsłuchania się w głos obywateli” (od Razem i PSL, po Klub Jagielloński i Kukiza), prezydent ma w starej ordynacji wymierny interes. Istnienie dwóch, albo i więcej prawic w Polsce to dla niego dar niebios: dziś pozwala budować doraźne sojusze wokół jakiejś sprawy i kokietować opinię publiczną swą „alternatywnością” wobec PiS, jutro – budować mocniejszą pozycję wobec partii rządzącej. Powtórzmy: wybory do PE przy starej ordynacji to najlepsza (z dobrymi sondażami jedyna) okazja do frond i rozłamów, a te – dopóki prawicy nie zabiją – wzmacniałyby relatywną siłę Dudy. Groźba podziału, nie mówiąc o rzeczywistym powstaniu nowej siły na prawicy, sprawia, że znaczenia nabiera charakter i „wola mocy” prezydenta. Zwarty i szeroki monolit pod wodzą Kaczyńskiego strukturalnie zaś (a nie tylko ze względów charakterologicznych) skazuje Dudę na rolę marionetki. Mówiąc frazą poety, Zjednoczona Prawica „jak ręka milionopalca, w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta” ostatecznie redukuje możliwą niezależność prezydenta do roli w spektaklu pt. pluralizm obóz władzy. A zatem: weto ma sens.
Na końcu swego oświadczenia prezydent wspomniał o możliwości korekty ordynacji do PE, gdyby dotyczyła ona „przejrzystości” systemu. Co to znaczy? Tyle, że łatwo byłoby uzasadnić zmianę reguły, że liczba mandatów w okręgu zależy także od frekwencji. Dowartościowałoby to o kilka mandatów te okręgi, w których tradycyjnie wygrywa prawica. I PiS, i Andrzej Duda mieliby tu coś do ugrania, więc można się podobnego projektu spodziewać w niedalekiej przyszłości.
Młodym nie jest wszystko jedno. Tylko nie chcą krzyczeć „Precz z Kaczorem dyktatorem!”
czytaj także
W sprawie zmian ordynacji do parlamentu krajowego prezydent – jakby na zapas wiążąc sobie ręce – wywodził, że do ewentualnego projektu zmian będzie kierował się tą samą logiką. To zrozumiałe, bo wszystkie powyższe tezy o konsolidacji i rozbiciu prawicy w wyborach do Sejmu obowiązują równie mocno. Można tu raczej spodziewać się pomniejszych korekt okręgów, bo już zmiany w kierunku ordynacji quasi-większościowej to dla PiS ogromne ryzyko. O ile „premia za jedność opozycji” dziś wydaje się niewielka, o tyle zmiana reguł głosowania przez PiS mogłaby stworzyć nieoczekiwaną dynamikę nastrojów społecznych, dodając do tego wielką premię mandatów dla partii zwycięskiej – wtedy jedno wahnięcie opinii publicznej mogłoby sprawić, że PiS straciłby władzę.
Kto wygrał na dłuższą metę? Na zero, moim zdaniem, wyszedł PiS – ewentualne skutki nowej ordynacji do Europarlamentu bądź jej braku zależą do tylu zmiennych, że nie da się ich jednoznacznie przewidzieć. Na plus jest na pewno Andrzej Duda, bo zablokował ustawę betonującą jego własny obóz – przesądziłaby ona o konsolidacji prawicy, a więc i o jego własnej nieistotności, która teraz pozostanie sprawą względnie otwartą. Partie małe i średnie wygrały swe szanse na przeżycie i pojedyncze mandaty. A opozycja jako całość – zachowała możliwość, że wybory do Parlamentu Europejskiego będą trampoliną dla trzeciej siły politycznej, tj. bloku lewej strony opozycji. I to ostatnie jest najważniejsze – weto Dudy sprawia, że piłka jest teraz po jej stronie.
A kto przegrał? Na pewno wszyscy „duopoliści”, zwolennicy podziału Polski na dwa polityczne bloki, w których wszystko co mniejsze niż Kaczyński i Schetyna ustawia się do nich w roli petenta. Gdyby nowa ordynacja przeszła, stanęłaby za nimi „zasada rzeczywistości” i zdrowy rozsądek – a tak wciąż pozostają im tylko ideologiczne fantazje i moralny szantaż.