Odebrać więźniom telewizor, widzenia i zmusić do pracy? Państwo chce hodować recydywę.
Więźniowie, odcięci od wszelkich udogodnień, mają być kierowani do przymusowych prac społecznych – Ministerstwo Sprawiedliwości ustami Patryka Jakiego zapowiada zmiany w Kodeksie karnym wykonawczym. Sama zmiana przepisów to nic frapującego – nowa władza ma prawo do wprowadzania i realizowania własnej, bardziej skutecznej koncepcji resocjalizacji osadzonych w zakładach karnych. I z tego prawa korzysta. Wszystko byłoby w porządku, gdyby propozycje miały minimum sensu. W tym kształcie nie mają. Obecnemu KKW można zarzucić szereg niedociągnięć, ale po co tak diametralnie zmieniać coś, co działa, jest sprawdzone i względnie efektywne, na coś, co zadziałać po prostu nie ma prawa?
Obecnie skazani pracują na terenie zakładów karnych, ale i są zatrudniani na zewnątrz przez samorządy terytorialne, najczęściej przy pracach publicznych na rzecz organów administracji publicznej lub pracach wykonywanych na rzecz instytucji charytatywnych, fundacji, stowarzyszeń. Liczba pracujących więźniów w ostatnich latach pozostawała prawie niezmienna i oscylowała w przedziale ok. 25 tys. (na dzień 30 września 2015 roku było ich dokładnie 24 974).
Jak podaje mjr Elżbieta Krakowska z Zespołu Prasowego Centralnego Zarządu Służby Więziennej: „W roku 2014 skazani wykonali nieodpłatne, na rzecz podmiotów uprawnionych do korzystania z nieodpłatnego zatrudnienia skazanych, prace o wartości ponad 66 mln zł”.
W czym więc problem? I co chcemy zmieniać?
Praca jest jednym z głównych narzędzi w procesie resocjalizacji więźniów i więźniarek. W tej chwili o obowiązku wykonywania pracy przez więźnia lub więźniarkę orzeka kilkuosobowa komisja penitencjarna oraz psycholog. Jeżeli rząd przeprowadzi planowane zmiany i wprowadzi przymusowe wykonywanie prac społecznych, to administracja zakładów karnych utraci istotną możliwość regulowania napięć wśród osadzonych. A przymus zawsze rodzi opór.
Skazani chcą pracować. Sami.
Proszę sobie wyobrazić pokój, w którym mieszka pięciu przestępców: pięciu mężczyzn lub pięć kobiet. Pięć różnych charakterów, pięć historii życia. Pięciu ludzi, którzy zazwyczaj mają rodziny, własne problemy, sprawy, troski, przemyślenia, pasje. Swoje osobowości i prywatne potencjały. Czy wszyscy oni pozostaną na zawsze przestępcami? Niekoniecznie. Większość osadzonych po wyjściu z więzienia chce być częścią społeczeństwa, pracować, płacić podatki, mieć znajomych.
Ci ludzie, pięć bardzo rożnych osobowości, mieszkają w tym samym pokoju przez dwadzieścia kilka godzin na dobę. Około południa niektórzy wychodzą na spacer, a cześć woli zostać w pokoju i nie ruszać się z niego nigdzie. Zachodzą między nimi drobne interakcje, no bo jak inaczej? Tworzą przecież mały świat. Więzienie jest monotonną osadą, gdzie nic się nie dzieje. Wszystko jest ustalone. Śniadanie, obiad, kolacja, śniadanie, obiad… i tak w kółko. Czasem zagrają w karty, przeczytają książkę, raz na kilka dni zadzwonią do bliskich.
Czasami pooglądają telewizję. Skąd się biorą telewizory w celach? Skazani i skazane nie dostają ich w prezencie od zakładów karnych, lecz kupują je rodziny. Skazany musi uzyskać zgodę dyrektora jednostki penitencjarnej na posiadanie odbiornika w celi mieszkalnej, co nie jest sprawą obligatoryjną, bo jeśli osadzony nie zachowuje się właściwie, to takiej zgody może nie uzyskać. Racjonalne jest więc warunkowe przyzwalanie na posiadanie odbiornika telewizyjnego przez poprawnie się sprawujących osadzonych i tłumienie w ten sposób niepotrzebnych emocji, zajmowanie czymś nadmiaru czasu i neutralizowanie niebezpiecznie kumulujących się myśli. Bo jeśli nie będzie telewizora – wypełniacza czasu – wtedy dojdą do głosu: subkultura, tatuaże i konsolidacja świata przestępczego.
Świętem dla osadzonych jest za to dzień, w którym więźnia lub więźniarkę odwiedza rodzina. To nadaje sens, to określa cel w ich monotonnym życiu. Samo święto trwa może z godzinę, ale przygotowania do niego kilka dni. Niecierpliwie czekają na tę krótką chwilę, przygotowują się starannie, wydłużając i celebrując każdą czynność – aby zmylić monotonię i czas. Pożyczają lepszą koszule czy spodnie, żeby pokazać najbliższym, że mają się dobrze. Żeby ich bliscy zachowali ten obraz do kolejnego spotkania.
Korzystają wówczas – co prawda o wiele rzadziej, bo to wymaga specjalnej nagrody i bardzo dobrego zachowania – z widzeń intymnych, na które przyjeżdżają mężowie i żony osadzonych. Takie widzenia nie oznaczają zaraz nie wiadomo czego. Jest to po prostu pomieszczenie, którego strażnicy nie kontrolują podczas widzenia, dając bliskim odrobinę intymności, gdzie można poczuć, że coś ich łączy i że jest sens zmieniać się na lepsze. To też pisowska ustawa planuje im odebrać.
Świętem jest także wieczór, kiedy oddziałowy wybierze jeden pokój, pozwoli osadzonym wyjść na korytarz i… go posprzątać. Tak, to wtedy czują się choć trochę wolni, bo wszyscy inni są dalej zamknięci w swoich pokojach, tylko ich piątka może ze swobodą pooddychać, zmyć korytarz, wypastować go i wypolerować. Robią to dokładnie i z pietyzmem. Wcale się nie śpieszą. Bo i dokąd mieliby?
Właśnie dlatego trzy czwarte skazanych z własnej woli występuje z wnioskami o przyznanie jakiejkolwiek pracy. Bo w więzieniu najgorsza jest monotonia. Nuda, nuda i marazm.
Więzienie to nie wczasy
Przymusowa praca i brak widzeń intymnych, a także odebranie zgody na posiadanie telewizorów w więzieniach – to proponuje Ministerstwo Sprawiedliwości. Pobyt w więzieniu nie może być przecież przyjemny.
Czy ma to jakieś racjonalne uzasadnienie?
Czy praktyka odbierania podstawowych wolności więźniów i więźniarek łączy się z resocjalizacją, przyśpiesza powrót osadzonych do życia w społeczeństwie, czy jednak ma na celu jedynie zalegalizowanie zemsty za popełniony czyn karalny?
Jeśli wymóg prac społecznych będzie obligatoryjny, zakłady karne nie tylko utracą kontrolę nad kierowaniem skazanych do pracy (a zatem nad procesem motywacyjnym i resocjalizacyjnym), ale również nad utrzymywaniem bezpieczeństwa – zarówno samych osadzonych, jak i społeczeństwa. Wyobraźmy sobie, że po ratyfikacji nowej ustawy pracować społecznie będą zmuszone również osoby, które do takiej pracy się nie nadają, choćby ze względów bezpieczeństwa. Stanowi to olbrzymie zagrożenie. Chyba, że postawimy przy każdym pracującym skazanym dwóch albo trzech strażników… Tyle że wtedy do kosztów transportu skazanych do pracy i z pracy, ubezpieczenia, przeszkolenia BHP i ubrania roboczego dojdą kolejne, niebotyczne wydatki na ochronę.
Pomijając nawet na chwilę problematykę resocjalizacji więźniów i więźniarek, nie możemy ignorować dalszych, społecznych konsekwencji takiej reformy – miejsca pracy utracą ludzie bez kwalifikacji, którzy do tej pory byli zatrudniani na zasadzie prac interwencyjnych. Wtedy upomną się o zasiłki z pomocy społecznej. Czy jesteśmy na to gotowi? I czy to ma sens?
Pisowska propozycja zmian w KKW odbiera dyrektorom lub dyrektorkom zakładów karnych możliwość regulowania nastrojów i wpływania na zachowanie skazanych w więzieniach. Słowem – pozbawia ich kluczowych narzędzi w procesie resocjalizacji uwięzionych. Czy obecna władza zapomniała, że pobyt w więzieniu ma nie tylko karać, ale i przystosować dzisiejszego skazanego do powrotu do życia na wolności? Nauczyć zasad przestrzegania norm społecznych, pokazać, że można żyć zgodnie z prawem? Idea resocjalizacji – jeśli ma działać faktycznie – sprowadza się do tego, aby na jak najwcześniejszym etapie rozpocząć przygotowywanie skazanego lub skazanej do opuszczenia zakładu karnego. Jeśli pozbawimy ich wszelkiej rozrywki, normalnych kontaktów emocjonalnych, to opuszczą ten zakład całkowicie oderwany od rzeczywistości. A na readaptację, przystosowanie byłego już więźnia w warunkach wolnościowych będzie za późno, bo zanim odnajdzie się po nieznanej mu wtedy stronie muru, dziwnej i niezrozumiałej, sfrustrowany brakiem znanych mu wzorców popełni przestępstwo i wróci do więzienia – jedynego znanego mu miejsca. Tyle tylko, że będzie to bolesne dla przeciętnego pana Kowalskiego, który tę frustracje może odczuć na własnej skórze. I tak Państwo będzie generowało recydywę.
Bo przecież kiedyś i tak go opuści. I albo odnajdzie się na powrót w społeczeństwie i będzie jego zdrową częścią, albo nie. Jeśli nie, to prawdziwe konsekwencje tej ustawy i wynikające z niej problemy (jak to ma zawsze miejsce w przypadku braku perspektywicznego myślenia) zauważymy dopiero po latach.
***
Sylwester Łozicki – były skazany, student resocjalizacji w Pedagogium WSNS w Warszawie, poeta, prozaik, scenarzysta. Współpracuje z Fundacją Pedagogium, Fundacją Zmiana, Fundacją Sławek.
**Dziennik Opinii nr 20/2016 (1170)