Ale od karania alimenciarzy dzieciom chleba nie przybędzie – mówi Danuta Wawrowska.
Jakub Dymek: Jest pani jedną z inicjatorek kampanii Alimenty to nie prezenty . Dlaczego w kraju, w którym niezmiennie większość obywatelek i obywateli uznaje rodzinę za najwyższą wartość, trzeba przypominać o prawnym obowiązku łożenia na dzieci?
Mec. Danuta Wawrowska: Niepłacenie alimentów jest ogromnym i zarazem wstydliwym problemem nie od dziś, ale właściwie od początku transformacji i III RP. Mamy przepisy, które sprawdzały się w realiach państwa autorytarnego, ale nie można ich w obecnym kształcie stosować w demokracji. Dziś dzieci rodzą się poza związkami małżeńskimi, rodzice częściej się rozwodzą, a bezrobocie jest większe – tymczasem przepisy dostosowane są przede wszystkim do wygodnej dla państwa, ale nieosiągalnej sytuacji, w której wszyscy mają pracę i żyją w związkach małżeńskich przez całe życie.
Jak sytuacja wygląda w liczbach?
W tej chwili ponad milion dzieci nie otrzymuje zasądzonych im prawomocnie alimentów. Kwota zaległości wynosi 10 miliardów złotych. To połowa finansowania całego sztandarowego programu rządu Rodzina 500+. I na tym się nie skończy, bo kwota ta rośnie lawinowo, nawet o kilka miliardów rocznie. We wrześniu 2014 roku to było jeszcze 5 miliardów, pod koniec roku 2015 – 8,5, dziś już 10.
To już problem cywilizacyjny dla Polski – kiedy niezapłacone alimenty zaczynają wysokością dorównywać kluczowym pozycjom w budżecie?
Tak, alimenty to cywilizacyjny problem tego kraju. Jesteśmy na drugim od końca miejscu w Europie w skuteczności ich ściągania. To ogromny wstyd dla państwa, które chce być nowoczesne, że finansuje świadczenia dla jednych kosztem innych – a to się dzieje, gdy państwo zadłuża się na 500+, a odmawia wsparcia rodzicom najuboższym i samotnym. I to w sytuacji, w której ma wszystkie dostępne narzędzia, żeby im pomóc.
Rodzice – a właściwie głównie matki – którym zgodnie z prawem należą się alimenty, mają prawo się wkurzyć.
Po raz pierwszy matki wkurzyły się w 2004 roku, kiedy rzekomo lewicowy rząd Leszka Millera zlikwidował Fundusz Alimentacyjny, czyli wsparcie dla dzieci, których rodzice nie płacą zasądzonych alimentów. Ale samotne matki, bez wsparcia mediów, to nie jest grupa, której łatwo skutecznie protestować – a ich sytuacja była dramatyczna, bo w wyniku pojedynczej decyzji traciły środki do życia i finansową możliwość wychowania dzieci. „Nie mam za co żyć” – to słyszałam najczęściej jako prawniczka zajmująca się ich sprawami. Po długiej walce Fundusz przywrócono w 2007 roku, za pierwszego rządu PiS-u, ustalając próg dochodowy uprawniający do otrzymywania świadczenia na 725 zł. W ustawie zapisano, że przy każdorazowej podwyżce płacy minimalnej Rada Ministrów może podwyższyć również ten próg.
Proszę sobie wyobrazić, że żadna ekipa od tamtego czasu nie skorzystała z tego zapisu – żaden polski rząd nie chciał wykorzystać tej najprostszej możliwości, żeby pomóc dzieciom!
Bo przecież o tym mówimy: nie o pomocy alimenciarzom i nie o pomocy rodzicom – mówimy o pomocy dzieciom!
Dlaczego tak się dzieje?
Nie rozmawiam z politykami i nie mam okazji ich o to zapytać. Rozmawiam za to z moimi klientkami i klientami, którym pomagam uzyskać należne im pieniądze na dzieci. I też się wkurzam. Może budżet jest za mały? Kołderka za krótka? Populistyczne obietnice ważniejsze? Nie wiem.
W dniu, w którym Sejm decydował o dalszych losach projektu całkowitego zakazu aborcji oraz projektu liberalizującego ustawę aborcyjną, do południa toczyła się debata o alimentach. Posłanki Nowoczesnej pytały, co rząd zrobi z osobami, które po podniesieniu płacy minimalnej stracą świadczenia z Funduszu Alimentacyjnego. Dotyczy to około 30% osób, którym dziś przysługuje prawo do pobierania pieniędzy z Funduszu. Pani dyrektor z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej bardzo pięknie mówiła o tym, że rząd poważnie traktuje rodziny i dlatego realizuje program Rodzina 500+… Przyparta do muru, przyznała jednak, że nie ma w budżecie pieniędzy na to, aby próg dochodowy zlikwidować lub podnieść. Jedyne, na co możemy liczyć, to większa ściągalność alimentów dzięki zaostrzeniu przepisów karnych – co obiecał minister Zbigniew Ziobro.
To zły pomysł?
Fatalny. To jest bulwersujące rozwiązanie. Od karania alimenciarzy dzieciom chleba nie przybędzie. Mówimy de facto o podwójnej wiktymizacji dzieci.
Bo jeśli rodziców będzie się zamykać do więzienia, to sytuacji finansowej nieotrzymujących alimentów to nie poprawi, za to skazany będzie miał problem z głowy.
Posiedzi w ciepłym zakładzie karnym, może popracuje, jeśli mu znajdą pracę, a państwo wyda ponad 3 tys. złotych miesięcznie na jego utrzymanie w zakładzie karnym.
Tymczasem grupa tzw. dzieci spoza kryterium się powiększa. Z ponad miliona dzieci, które nie otrzymują zasądzonych alimentów, około 270 tys. korzysta z Funduszu Alimentacyjnego. Różnica między tymi dwiema liczbami, ponad 600 tys., to rosnąca liczba dzieci pozbawionych wsparcia państwa. Mówimy o dzieciach wykluczonych, nieotrzymujących od państwa żadnej pomocy, ani 500+, ani świadczenia z Funduszu. Podwyższenie płacy minimalnej przy jednoczesnym zachowaniu progów dla obu świadczeń to automatyczne powiększenie tej przepaści, w którą wpadną przede wszystkim samotne matki zarabiające najniższą krajową – chyba że ktoś uważa, że po tym, jak Zbigniew Ziobro pogroził niepłacącym, ci w magiczny sposób nagle zaczną płacić. Jeśli jednak tak się nie stanie, to mamy podstawy, żeby mówić o łamaniu konstytucji i Deklaracji praw dziecka, które dają dziecku prawo do ochrony państwa i opieki ze strony ojca i matki.
Pani uważa, że tak nie będzie i mimo groźby kary niepłacący nadal będą się uchylać?
Nie uważam, żeby groźba kary była w stanie zmobilizować kogoś do uregulowania należności, do znalezienia pracy, do odpowiedzialności. Polak potrafi. Albo znajdzie sobie zaświadczenie, że nie może podjąć pracy, albo zadeklaruje, że pracuje społecznie i bez wynagrodzenia, jak prezes pewnej wielkiej spółki, który nie chce płaci alimentów. Dopóki nie zmieni się świadomość społeczna i nie uznamy konieczności łożenia na dziecko za podstawowy obowiązek każdego z rodziców, dopóki społeczeństwo, politycy i media będą stosować podwójne standardy, to będzie ciężko.
Dopóki nie zmieni się świadomość społeczna i nie uznamy konieczności łożenia na dziecko za podstawowy obowiązek każdego z rodziców, dopóki społeczeństwo, politycy i media będą stosować podwójne standardy, to będzie ciężko.
Problem dotyczy także populizmu państwa w polityce społecznej – rozdajemy 500+ osobom, które zarabiają miliony, nie ma górnego progu dochodowego dla rodziców dwójki czy trójki dzieci, jest za to dolny próg dla samotnych rodziców jednego dziecka. Nie możemy się na to godzić, bo to jest wykluczenie dużej grupy osób z pomocy państwa.
Czy takie ustawienie progów, które w sytuacji skrajnie niekorzystnej może pozostawić samotną matkę – samotnego rodzica – z zarobkami poniżej płacy minimalnej, bez 500+ i bez należnych alimentów, to przeoczenie czy wynika to z intencji ustawodawcy?
To nie jest, proszę pana, żadne przeoczenie! Rok temu, kiedy organizowałyśmy kampanię Alimenty to nie prezenty, skierowałyśmy do pani premier petycję, którą w ciągu zaledwie tygodnia podpisało 10 tysięcy osób. Poszłyśmy też z wkurzonymi matkami do pani minister Rafalskiej w MRPiPS ze wszystkimi informacjami zawartymi w petycji: że próg nie był podwyższany od 2007 roku; że wtedy to było 104% płacy minimalnej, ale ona dwukrotnie od tego czasu wzrosła, czyli w 2017 roku będzie to dokładnie 50%…
Podsumujmy to w najprostszych słowach. Żeby dziś otrzymać pieniądze z Funduszu, trzeba zarabiać maksymalnie 725 zł na osobę w rodzinie, a świadczenie może wynieść maksymalnie 500 zł.
Dokładnie tak. Trzeba dodać do tego, że minimum socjalne w Polsce wynosi 1704 zł. Czyli minimum socjalne – próg ubóstwa – jest wyższe niż kwota uprawniająca do otrzymania pomocy państwa na dzieci. To jest skandal!
Można żyć poniżej minimum socjalnego i nie otrzymywać ani 500+, ani pieniędzy z Funduszu Alimentacyjnego?
Można. I wie pan, co?
Myślę, że to jest powód, żeby wytoczyć proces państwu polskiemu.
Jeśli ktoś ma jedno dziecko i nie dostaje na nie alimentów, a cokolwiek przy tym zarabia, powinien się liczyć z tym, że nie otrzyma wsparcia od państwa. Dotyczy to także tych, którzy zarabiają równowartość pensji minimalnej – za to nie da się zaspokoić potrzeb dziecka, które się wychowuje, to właśnie oznacza pojęcie „minimum socjalne”. Mamy pełne prawo mówić tu o wykluczeniu. Skandalem jest uciekanie strony rządowej od tej rozmowy i próba przekierowania jej na inne sposoby pomocy, czyli właściwie tylko 500+, świadczenie kierowane do mniejszości rodziców Polsce.
Spytał mnie pan wcześniej, czy taka sytuacja może być wynikiem przeoczenia. Nie, państwo polskie o problemie wie, tylko stara się go na wszelkie sposoby unikać. Bo 500+ ma załatwić wszystko.
W tej chwili nie załatwia?
Nie, gdyby załatwiało, nie miałabym co robić. A roboty mamy dużo, począwszy od ścigania dłużników po prostu. Jeśli robić to wystarczająco długo, najczęściej udaje się znaleźć jakieś środki na alimenty. Taki dłużnik niby nie ma nic, a ma samochód. Więc my występujemy o zabranie prawa jazdy…
Działa?
I to jak! Jeśli się zatrzymuje prawo jazdy, to chociaż samochód zarejestrowany jest na konkubinę, natychmiast znajdują się pieniądze, żeby alimenty spłacać choć w części.
Kreatywnych typów dłużników jest więcej?
Mój ulubiony typ dłużnika alimentacyjnego to chyba taki, który ma wszystko, łącznie z wysokiej klasy siłownią domową, zapisane na 80-letnią matkę.
I oczywiście utrzymuje, że siłownia służy mamusi do rekreacji, a sprawiła ją sobie z emerytury, która wynosi 800 złotych.
Państwo z pomocą sądów niezbyt gorliwie stara się ściągać długi – innymi słowy Polska niespecjalnie zabiega o zwrot pożyczki, którą daje dłużnikowi za pomocą Funduszu, bo tak to w praktyce działa. Natomiast egzekucja komornicza jest już dużo skuteczniejsza. Szczęśliwie rządzący poszli po rozum do głowy i połączyli jedno i drugie. Teraz komornik ma w ręku wszystkie nitki, może też monitorować majątek dłużnika i ma wolną drogę do wystąpienia o wyjawienie majątku. Nie musi nawet iść z tym do sądu, domaga się tego bezpośrednio od dłużnika. Jeśli ten nie ujawni majątku, naraża się na odpowiedzialność karną. A więc powoli, bo powoli, ale dopracowujemy mechanizmy egzekucji.
Zmorą wciąż jest zatrudnianie na czarno. Ktoś utrzymuje się z tak zwanych prac dorywczych, prace są nieewidencjonowane, pracodawca nie płaci ZUS-u, opłaca mu się to, a państwo traci.
Traci chyba podwójnie albo potrójnie na każdym takim dłużniku.
Tak: ZUS, podatki i konieczność płacenia za niego alimentów. A powiedzmy, że takiemu dłużnikowi przy pracy, oczywiście na czarno, zdarzy się wypadek. Miałam takiego klienta, który uskarżał się, że nie może na nic liczyć od państwa. I chce mieć rentę socjalną. A legalną pracę rzucił w dzień po tym, jak rozstał się z żoną, żeby przypadkiem nie płacić na ich wspólne dziecko. Niedługo, kiedy te tysiące dłużników alimentacyjnych osiągnie wiek emerytalny lub uzyska uprawnienia rentowe, społeczeństwo zacznie zrzucać się na nową, nieistniejącą wcześniej grupę – będziemy finansować naszymi podatkami emerytury uciekinierów z powszechnego systemu ubezpieczeń w szarą strefę. Nie powinniśmy się na to zgadzać. Nie powinniśmy – jak chce tego PiS – w ramach szczytnej idei powszechnych emerytur zgadzać się na tego rodzaju karanie uczciwości i żyrowanie przez podatniczki i podatników nieuczciwie zaciągniętego długu. Pamiętajmy, że uchylanie się od obowiązki alimentacyjnego to przestępstwo, a przyzwalanie na nie, ukrywanie go, usprawiedliwianie – to wszystko tworzy klimat do jego dalszego popełniania.
Pamiętajmy, że uchylanie się od obowiązki alimentacyjnego to przestępstwo, a przyzwalanie na nie, ukrywanie go, usprawiedliwianie – to wszystko tworzy klimat do jego dalszego popełniania.
Alimentów nie płacą prominentne postacie ze świata polityki. Rok temu „Fakt” donosił o zaległościach Jacka Kurskiego, byłego europosła, dziś prezesa TVP. Ta sama TVP zajmowała się obszernie niewywiązywaniem się z obowiązku alimentacyjnego przez Mateusza Kijowskiego z Komitetu Obrony Demokracji. Otwarte potępienie tego rodzaju praktyk wymagałoby nierzadko wystąpienia przeciwko koleżeńskim sojuszom, przymykaniu oczu, pobłażaniu swojemu środowisku.
Jako prawniczka nie będę bez corpus delicti rozstrzygać, kto się uchyla, a kto nie. Bezsporne jest to, że unikanie płacenia alimentów dotyczy polskich elit ze wszystkich stron sceny politycznej. Mamy zmowę milczenia!
Kto w niej uczestniczy?
Przedstawiciele elit, którzy mają swoje za uszami, podczas gdy robią wszystko, żeby pokazać się jako „obrońcy rodziny”. Skuteczniejsze ściąganie alimentów uderzyłoby ich samych po kieszeni. Nie mam danych – obowiązuje ich ochrona – ale żywię mocne przeczucie, że wielu posłów dotyczy obowiązek alimentacyjny, z którego niekoniecznie się wywiązuje. Dlaczego mieliby być zainteresowani, żeby to zmienić?
Rok temu minister Rafalska mówiła o celach resortu rodziny, wśród których znalazło się podwyższenie progów dla świadczeń alimentacyjnych i przeprowadzenie kampanii społecznej na ten temat. Z dwóch uda się jeden: będzie kampania. Wstyd.
Danuta Wawrowska – prawniczka, absolwentka UAM w Poznaniu, właścicielka kancelarii prawniczej. Prezeska i współzałożycielka Stowarzyszenia „Kobiecy Słupsk”, inicjatorka i organizatorka I Słupskiego Kongresu Kobiet. Członkini Stowarzyszenia Kongres Kobiet w Warszawie, pełnomocniczka Regionalna Kongresu Kobiet w Słupsku.
**Dziennik Opinii nr 285/2016 (1485)