Czy reforma emerytalna faktycznie zmniejszy czy raczej zwiększy obciążenie osób pracujących? O planach podwyższenia wieku emerytalnego pisze prof. Leon Podkaminer z Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych.
Koronnym argumentem mającym uzasadnić wydłużenie wieku emerytalnego jest prognozowany spadek liczby osób w wieku produkcyjnym. Istotnie, według rządowych Założeń polityki ludnościowej Polski (z marca 2012) w roku 2035 ludność w wieku produkcyjnym (od 18 do 59 lub 64 lat, zależnie od płci) liczyć będzie 20,7 miliona osób – znacznie mniej niż obecnie (24,6 miliona w 2010 r.). Jednocześnie liczba osób w wieku poprodukcyjnym (kobiet w wieku ponad 59 lat i mężczyzn ponad 64 lata) ma sięgnąć 9,6 miliona osób (6,4 miliona w 2010 r.). W konsekwencji w roku 2035 na 100 osób w wieku produkcyjnym ma przypadać 46 osób w wieku poprodukcyjnym (obecnie 26 osób).
Ten (bezsprzeczny) fakt należy jednak zrelatywizować, ponieważ jednocześnie ze wzrostem liczby osób w wieku poprodukcyjnym następować będzie spadek liczby osób w wieku przedprodukcyjnym (z 7,1 miliona w 2010 r. do 5,6 miliona w roku 2035). Ogółem, na 100 osób w wieku produkcyjnym przypadać będą w 2035 roku 73 osoby w wieku nieprodukcyjnym (w 2010 roku było to 55 osób).
Mechaniczne podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat automatycznie zmniejszy liczbę osób w wieku poprodukcyjnym (o około 2 miliony) i o tyleż zwiększy liczbę osób w wieku – formalnie – produkcyjnym. Na 100 osób w wieku produkcyjnym przypadać będą wedle planu już tylko 33 osoby w wieku poprodukcyjnym.
Znaczenie wskaźnika liczby osób w wieku poprodukcyjnym przypadających na 100 osób w wieku produkcyjnym jest jednak wyolbrzymiane. W istocie wskaźnik ten mówi niewiele. Wcale nie ilustruje średniego „obciążenia” osób faktycznie pracujących świadczeniami na rzecz osób w wieku poprodukcyjnym. W 2010 roku faktycznie pracowało 14,1 miliona osób. Tak więc na 100 osób faktycznie pracujących przypadało wówczas 45 osób w wieku poprodukcyjnym.
Jaka jest prognoza „obciążenia demograficznego” osób faktycznie pracujących w 2035 roku? Niestety, takiej prognozy rząd nie przedstawia – ani w odniesieniu do systemu obecnego, ani w odniesieniu do systemu projektowanego. Dla mnie jednak nie ulega wątpliwości, że sama zmiana systemu w najmniejszym stopniu nie wpłynie na wielkość faktycznego poziomu zatrudnienia. Wydłużenie wieku emerytalnego być może zwiększy całkowitą podaż „siły roboczej” – ale na pewno nie zwiększy popytu na nią, a więc i poziomu zatrudnienia.
Nie wykluczam, bardzo optymistycznie, że ogólny poziom popytu na „siłę roboczą” – a więc i zatrudnienie – nie zmniejszy się w stosunku do sytuacji obecnej. Nawet przy obecnej definicji wieku produkcyjnego (18–59/64 lata), osoby pracujące stanowiłyby więc ok. 63% populacji osób w wieku produkcyjnym. Byłby to znaczny postęp w stosunku do sytuacji obecnej (w 2010 roku zatrudnienie miało 57% ludności w wieku produkcyjnym), aczkolwiek nie byłby to jeszcze poziom notowany w wielu krajach rozwiniętych. Przy tym założeniu wzrosłoby „obciążenie demograficzne” osób pracujących. Na 100 osób faktycznie pracujących przypadałoby 68 osób w wieku poprodukcyjnym (definiowanym jak obecnie).
Powyższego faktu nie zmieni jednak żadna zmiana definicji wieku poprodukcyjnego! Nawet jeśli przedłużymy wiek przejścia na emeryturę do 67 lat, to nadal na 100 osób pracujących przypadać będzie 68 osób w wieku 59+/64+. Znikoma część tych osób będzie zapewne pracować – i to bez względu na wymogi formalne. Większość (67+) będzie przynajmniej formalnie uprawniona do jakichś tam emerytur, większość zaś (z przedziału wiekowego 59/64–67) pozostanie bezrobotna – lub zdana „na łaskę gminy”. W taki lub inny sposób wszystkie te osoby będą więc „demograficznym obciążeniem” populacji osób pracujących (tak samo zresztą jak szacunkowe 8,6 miliona niepracujących osób w wieku produkcyjnym i 5,6 miliona dzieci i młodzieży).
Jakie są konsekwencje wzrostu „obciążenia demograficznego” populacji osób pracujących? W ostateczności dochody (emerytury, renty, zasiłki itp.) seniorów w lwiej części pochodzą z bieżących podatków (w tym składek finansujących ZUS). Podatki te obciążają dochody osób (także prawnych) aktualnie aktywnych. To, jak wysokie będą emerytury, zależy od determinacji w nakładaniu i ściąganiu stosownych podatków. Tu jest wiele do zrobienia, zwłaszcza jeśli idzie o powiększenie dochodów podatkowych od bezproduktywnych zysków firm i banków. W ogólnie bogacącym się społeczeństwie emerytury nie muszą być głodowe – lub w ogóle żadne (co zdaje się być prawdziwym motywem niektórych rozwiązań rozważanych przez rząd).
Leon Podkaminer – profesor ekonomii z Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych (67 l., nadal pracujący – z własnej woli).