Kraj

Po Dniu Supermatki: Tu chodzi o prawa, a nie o jałmużnę

Historia protestu rodziców osób z niepełnosprawnościami pokazuje jak w soczewce patologie polskiej demokracji, która najbardziej potrzebującymi – a zbyt często są nimi kobiety – zajmuje się w ostatniej kolejności.

W sobotę pod Sejmem odbyła się kolejna pikieta solidarnościowa z protestującymi od 40 dni w Sejmie osobami z niepełnosprawnościami i ich rodzicami. Protest odbywał się pod hasłem Dzień Supermatki, mającym podkreślić heroizm i siłę rodziców – głównie matek osób z niepełnosprawnościami – w ich codziennych zmaganiach.

List do mamy z okazji Dnia Supermatki

Dzień Supermatki pod Sejmem przypominał bardziej marsze KOD-u niż protesty w obronie niezawisłości sądów z ubiegłego lata. Symbole sprawiły, że protest przypomniał marsze w obronie praw reprodukcyjnych: pod Sejmem pojawiły się kwiaty dla supermatek i parasole – i nie ma znaczenia, że te ostanie przyniesiono jedynie z myślą o nieprzychylnej aurze. Kwiaty po proteście zostawiono na barierkach otaczających sejm. Symbolika protestów przez ostatnie lata stworzyła wiele obrazów, które będą powracać w naszej świadomości (parasolki, świece, białe róże).

Pod Sejmem było wiele osób z niepełnosprawnościami – na wózkach, o kulach, z laskami dla niewidzących – i ich opiekunek i opiekunów. Niby oczywiste, ale warto ich obecność odnotować, bo to ich protest. Oni przyszli tu podziękować protestującym w Sejmie, wesprzeć ich.

Oni też przemawiali ze sceny i w ich wypowiedziach słychać było gniew. Pojawiały się hasła antyrządowe (łącznie z nieśmiertelnym okrzykiem „złodzieje”), ale nie były one wyrazem dezaprobaty dla polityki obecnego rządu tout court, tylko raczej wyrazem wściekłości na arogancję Prawa i Sprawiedliwości wobec protestujących w Sejmie i instrumentalnego wykorzystania protestu w 2014 roku.

Protestujący mają całą listę postulatów, ale domagają się natychmiastowej realizacji dwóch. Pierwszy to wprowadzenia dodatku rehabilitacyjnego dla osób niezdolnych do samodzielnego życia po osiągnięciu pełnoletniości w wysokości 500 złotych. Drugi to zrównanie renty socjalnej z najniższą rentą ZUS z tytułu całkowitej niezdolności do pracy (1029 zł brutto) i stopniowego podwyższania tej kwoty do równowartości minimum socjalnego obliczonego dla gospodarstwa domowego z osobą niepełnosprawną (dla osoby zdrowej samotnie gospodarującej wynosiło w 2017 r. 1134 zł). Postulaty – przyznajmy to – niezbyt wygórowane, ale rząd PiS zamiast dodatku oferuje m.in. prawo do korzystania ze świadczeń zdrowotnych i zakupów w aptekach bez kolejki. Problem w tym, jak mówią protestujący, że nie wszystkie osoby z niepełnosprawnościami muszą odstawać swoje w kolejkach czy to do lekarza, czy w aptece, natomiast pieniędzy potrzebują wszyscy. Trudno orzec, czy propozycją PiS bardziej kierowała ignorancja i głupota, czy nie wiadomo czym motywowana niechęć do spełnienia postulatu. Czyżby w PiS naprawdę uwierzono we własne paranoiczne bajania, że wszystkie przejawy gniewu społecznego inspirowane są przez partie opozycyjne?

Niepełnosprawnym należy się więcej – i równiej

Niestety, historia protestu rodziców osób z niepełnosprawnościami pokazuje jak w soczewce patologie polskiej demokracji, która najbardziej potrzebującymi – a zbyt często są nimi kobiety – zajmuje się w ostatniej kolejności. Świadczenia, dodatki i jakakolwiek inne wsparcie dla osób niepełnosprawnych i ich rodzin były na ostatnim miejscu listy priorytetów poprzednich ekip. Gdy w 2014 roku się protesty, rządząca ówcześnie Platforma Obywatelska spełniła jeden postulat, a o reszcie przez wakacje zapomniano. PiS składało wtedy obietnice, o których po dojściu do władzy również zapomniało.

Rząd podpisał porozumienie sam ze sobą?

Tym, co w wykonaniu rządu Prawa i Sprawiedliwości urasta do rangi sztuki samej w sobie, jest pogarda, z jaką traktowani są protestujący. Dość wspomnieć porozumienie, które z fanfarami ogłoszono, a które okazało się porozumieniem rządu z rządem, zakazy wychodzenia na spacer, brutalną akcję straży marszałkowskiej czy już symboliczne zdjęcie trójki protestujących przed kotarą odsłaniającą ich od gości szczytu NATO. Trudno oprzeć się wrażeniu, że rząd chce protest zakończyć nie przez dogadanie się, a przez kompletne upokorzenie jego uczestników i uczestniczek.

Najważniejsze pytanie w tym momencie to pytanie o przyszłość protestu. PiS przegłosował swoje ustawy i niestety wszystko wskazuje na to, że już dalej nie ustąpi. Doświadczenie uczy, że protest niedługo spowszednieje i zginie w szumie medialnym. Stoi teraz przed nami (nie tylko protestującymi, ale też osobami solidaryzującymi się z nimi) wyzwanie, jak umożliwić obecnym w Sejmie opuszczenie parlamentu przy jednoczesnym podtrzymaniu postulatów i bez odpuszczania społeczno-politycznej presji.

Dzień, którego boję się najbardziej

czytaj także

Ze sceny padły apele do lekarzy i nauczycieli, by jako znający problemy osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunów opowiedzieli o nich i niejako zaświadczyli o ich trudnej sytuacji. To jednak za mało. W obecnej sytuacji konieczne wydaje się zbudowanie szerszego sojuszu. Częściowo już taki powstaje – protest aktywnie wspierają środowiska feministyczne, w tym Warszawski Strajk Kobiet (wszystkie pominięte organizacje przepraszam, nie zrobiłem tego celowo). Sam PiS wydaje się to zadanie częściowo ułatwiać, ponieważ skutecznie antagonizuje wiele grup. Jednak poza taktycznym sojuszem przeciwko PiS konieczne wydaje się też skonstruowanie pozytywnego przekazu jednoczącego wiele społecznych oczekiwań, bo – czy to się komuś podoba, czy nie – powrotu do status quo przed PiS-em nie ma.

Protestujący i protestujące w Sejmie wielokrotnie powtarzały, że od spełnienia ich postulatów zależy ich godne życie (godne, nie wygodne). Jednak to, to tak naprawdę jest tu stawką, najlepiej opisywał jeden z transparentów: „Rights not charity”. Tu chodzi o prawa, a nie o jałmużnę. Można powiedzieć, że nie ma znaczenia, jak nazwiemy pomoc dla osób z niepełnosprawnościami, byle efekt był pożądany. Nie jest to jednak tylko spór o słowa. To, w jaki sposób myślimy o spełnieniu postulatów protestujących, ma znaczenie. Jałmużna podkreśla nierówności między dającymi a otrzymującymi. Społeczeństwo demokratyczne z kolei to społeczeństwo wolnych i równych, którym pewne rzeczy należą się jako ich prawa, a nie jako gesty dobrej woli. Jeśli troszczymy się o polską demokrację pod rządami PiS to postulaty protestujących w Sejmie nie mogą „czekać”, aż obronimy demokrację. Polska po PiS nie może traktować najsłabszych jak okrutna macocha z bajki o Kopciuszku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij