A może by zmienić Sejm i okolice w wielki teatr polityczny?
Na temat kryzysu sejmowego PiS ma przekaz jasny i prosty. Po pierwsze, opozycja uprawia awanturnictwo. Gdyby chciała „zachować twarz” powinna była zaprzestać blokowania mównicy sejmowej i zagłosować za uchwałą stwierdzającą, że PiS ma rację, tzn. że „na 33 (!) posiedzeniu, w dniu 16 grudnia 2016 roku Sejm uchwalił ustawę budżetową na rok 2017”. A po drugie – niczym w teście Turinga z felietonu Kingi Dunin – i tak liczy się Rodzina 500 plus. Bo jak pyta demonstracyjnie Grzegorz Bierecki w czasie senackiej debaty: „Czy ten budżet jest «świstkiem papieru» dla ponad 3 mln dzieci, które otrzymują świadczenie 500 plus?”. A Jarosław Kaczyński dodaje: „Dziękuję za to, że cały zamysł, by pozbawić Polaków tego wszystkiego, co uzyskali w ubiegłym roku: 500 plus, obniżenie wieku emerytalnego, że ten zamysł się całkowicie nie powiódł”.
Na koniec i tak liczy się tylko Rodzina 500 plus.
Nie ma większego znaczenia, że kworum w sali kolumnowej w dniu 16 grudnia budzi, mówiąc delikatnie, wątpliwości, że poseł Szczerba został wykluczony z obrad arbitralnie i niesłusznie, a zawarta w proponowanej przez PiS „pojednawczej” uchwale sugestia, by wątpliwości co do legalnego charakteru głosowania nad budżetem rozstrzygnął spacyfikowany uprzednio… Trybunał Konstytucyjny, zakrawa na żart.
Opowieść PiS jest dość zrozumiała i spójna z naszą wiedzą na temat poglądów elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, który nie cały i nie w pełni akceptuje „ustrojowe” posunięcia władzy, ale nie przestaje jej przez to popierać – między innymi ze względu na programy socjalne. W skrócie: mamy rację, a jak nawet nie mamy racji, to patrz… program Rodzina 500 plus. A poza dyskursem są jeszcze czyny – przyjęcie przez Senat projektu budżetu bez poprawek oznacza, że żadna dyskusja na jego temat, choćby symboliczna, nie będzie miała miejsca. Został już tylko podpis notariusza.
Z opozycją jest gorzej. Obydwie ogłoszone przez nią propozycje „kompromisowych” uchwał – bardziej koncyliacyjna Nowoczesnej i bardziej konfrontacyjna (bo piętnująca wprost PiS jako winny kryzysu) Platformy – stoją (odpowiednio, implicite i explicite) na stanowisku nielegalności uchwalonego budżetu. Takie stanowisko uzasadnia kontrowersyjną dla wielu formę protestu i potwierdza, że obie partie blokując mównicę w sali plenarnej bronią praworządności, której podstawą jest między innymi legalne stosowanie procedur stanowienia prawa.
Problem w tym, że zwłaszcza Ryszardowi Petru łatwo będzie zarzucić niekonsekwencję – jeszcze niedawno proponował senatorom PiS, by zgłaszali poprawki opozycji. A to w oczywisty sposób oznacza domyślne uznanie legalności głosowania w sali kolumnowej, w proteście przeciw któremu (a nie tylko w sprawie wykluczenia posła Szczerby) dwie partie „okupują” sejm. To dużo poważniejszy problem niż nieszczęsny lot na złote plaże „Madery”. Nowoczesna zyskała spory kapitał zaufania na początku kadencji, kiedy zdecydowanie wystąpiła przeciwko łamaniu Konstytucji; Schetyna w tym czasie „czyścił Platformę”, wywołując (słuszne) poczucie zniesmaczenia u swych wyborców, że zamiast stanem demokracji, PO zajmuje się sobą. Tym razem jednak to Petru wychodzi na kunktatora, który – na to wygląda – próbował wyrolować Platformę, tzn. zawrzeć kompromis z PiS i zostawić Schetynę na lodzie, tzn. na blokadzie mównicy, ustawiając się w roli „konstruktywnej opozycji”.
Może to „duża rola Kościoła” w rozmowach sprawiła, że Ryszard Petru poczuł się już prawie Lechem Wałęsą, co z pomocą biskupa Orszulika rozgrywa Kiszczaka (Kuchcińskiego), a ekstremę (Schetynę) zostawia na marginesie? Tyle że to nie ten kostium i nie ta historia. Na dużo twardszego, bo konsekwentnego zawodnika wyszedł w tym konflikcie lider Platformy i to PO jawi się jako bardziej poważna i spójna, nawet jeśli przez ośmioletnie rządy mniej wiarygodna w roli „obrońcy standardów demokratycznych”. Powagi Nowoczesnej nie dodają też dziwaczne pomysły w rodzaju rozpisania przedterminowych wyborów (autorstwa Katarzyny Lubnauer), równie groźne dla PiS, co wybór „jednego przywódcy opozycji” na trzy lata przed kampanią.
Opcja „kompromisu”, od początku mało prawdopodobna, po głosowaniu budżetu w Senacie jest wykluczona. Kryzys sejmowy oznacza przetasowania w ramach opozycji parlamentarnej i odzyskanie części pola przez Grzegorza Schetynę. Tyle, z grubsza, wiadomo. Ale co dalej?
Upieranie się przy „nielegalności budżetu” będzie trudne, bo siła faktów dokonanych dla typowego wyborcy jest dość przekonująca. Skoro pieniądze płyną, to chyba budżet działa, więc o co chodzi? Trudno z kolei sobie wyobrazić, że PiS zdecyduje się posłów i posłanki wynieść z sali plenarnej siłą, co pozwoliłoby – niczym po słynnym strajku w Stoczni Gdańskiej z roku 1988 – nieskuteczny protest zamienić w moralny tryumf. Jarosław Kaczyński groził już, co prawda, opozycji kodeksem karnym, a marszałek zezwolił Straży Marszałkowskiej na dopraszanie do akcji rozmaitych służb. Tyle że wynoszenie np. posła Niesiołowskiego z sali plenarnej może i uradowałoby czytelników „wpolityce.pl” czy „Gazety Polskiej”, ale opozycji dodało aury męczeństwa, a zachodnim mediom wymarzonych kadrów ilustrujących potrzebę usunięcia Polski z UE. Z jeszcze innej strony, przedłużanie status quo dla Prawa i Sprawiedliwości korzystne nie jest, bo to jednak PO z Nowoczesną siedzą na mównicy, a PiS może nie w piwnicy, ale jednak na sejmowych peryferiach, we własnym gronie.
Matyja: Niewiele zostało z państwa jako czegoś ponadpartyjnego
czytaj także
Opozycja spróbuje przekonać resztę świata, że to PiS zamienia obrady Sejmu w posiedzenie klubowe i wszystkich swych nie-wyborców ma w poważaniu. Kaczyński spróbuje z tej opozycji zrobić warchołów. Jeśli jednak kryzys nie zakończy się szybko i z hukiem, opozycji w parlamencie trudno będzie przekonać kogoś więcej niż, mówić zgrubnie, elektorat KOD-owski, że to ona ma rację. W tej sytuacji kusząca wydaje się odpowiedź: pokażmy, że polityka jest gdzie indziej, poza Sejmem – tam, gdzie głodowali mieszkańcy Dobrzenia Wielkiego, NGO walczą o politykę antysmogową, kobiety protestują przeciw prawom stanowionym przez fanatyków, a związki zawodowe jednoczą nauczycieli, samorządowców i rodziców na rzecz lepszej szkoły. I to wszystko prawda – tylko że to w Sejmie i Senacie stanowi się prawo, rozdziela pieniądze i wprowadza reformy.
Jeśli opozycja w parlamencie zdecyduje się kontynuować protest – i nie zakończy się on szybko ani z hukiem – to nie można po prostu stać przy mównicy. Może jednak pokazać, że w sali plenarnej dyskutuje się o rzeczach ważnych, a w kolumnowej – przepycha ustawy kolanem i śpiewa kolędy. Straż marszałkowska zapewne nie wpuści nikogo z zewnątrz, by dyskutował z posłami opozycji o regulacjach środowiskowych, korekcie Rodziny 500 plus, reformie podatków, polityce zagranicznej czy problemach polskiej kultury. Sami posłowie mogą jednak takie debaty zaaranżować; mogą głosy ekspertów, aktywistów i zwykłych obywateli puszczać z tabletów, zrobić wideokonferencję, transmitować to wszystko live. Z Sejmu i także spod Sejmu, choć przy minus 15 i warszawskim smogu taka łączona agora – w sali plenarnej i pod chmurką – to duże wyzwanie.
Niech poseł Grupiński z posłem Mieszkowskim zaproszą (z tabletu, a jakże!) Monikę Strzępkę z Agnieszką Holland i porozmawiają o tej polityce kulturalnej, którą posłowie tyle lat mieli w dupie; niech poseł Trzaskowski pospiera się z Pawłem Kowalem o politykę wschodnią, którą PiS knoci niemiłosiernie, posłanka Lubnauer z przewodniczącym Broniarzem i Agnieszką Dziemianowicz-Bąk o spodziewaną katastrofę w oświacie, a poseł Halicki w Sejmie z Barbarą Nowacką pod Sejmem o prawo kobiet do decydowania o własnym życiu. Niech zrobią z tego Sejmu i okolic – tak właśnie, wielki teatr polityczny! Ktoś powie, że to tylko „symulakrum” debaty publicznej, ale z pewnością dużo pożyteczniejsze, nawet jeśli mniej zabawne od śpiewu posłanki Muchy. I bardzo dla Jarosława Kaczyńskiego kłopotliwe, bo w zamyśle tworzy przestrzeń wspólnej debaty w Sejmie i poza nim – za to obok (przeciwko?) PiS.
Blokada mównicy w Sejmie – o ile będzie trwać – to spektakl. Jeśli ma ludzi przekonać, że i Sejm, i opozycja są jeszcze do czegoś potrzebne, trzeba znaleźć jakiś łącznik między gmachem na Wiejskiej, a tym, co ludzi martwi, interesuje bądź zwyczajnie wkurwia. Parę tematów się ostatnio nazbierało, a sama „obrona demokracji” nie wystarczy, by ludzi zainteresować, nie mówiąc o politycznej mobilizacji. Konstytucja, ścieżka legislacyjna i regulamin Sejmu jarają komentatorów, KOD i „Gazetę Wyborczą”. I nas też jarają, ale to wciąż trochę za mało, żeby demokrację faktycznie obronić.