Kraj

Kto nas hakuje? Ważniejsze jest to, czego dowiedzieliśmy się o polskim państwie

Rosyjskie zagrożenie, realne siedem lat temu po agresji na Ukrainę, teraz stało się jedynie straszakiem i „małym pistoletem” używanym w wewnętrznej polskiej polityce. Rosjanie przemienili się tym samym w zombie polskiej polityki: można wszystko na nich zrzucić, bo i tak wiadomo, że się z nimi nie dogadamy i nie musimy martwić się o pozycje negocjacyjne.

Zawiedziona kochanka? Rozczarowany podwładny? Atak Ghostwriterem przez tajemniczą grupę UNC1151, najpewniej służącą rosyjskim służbom? A może tylko urzędnicza lekkomyślność? Albo – o zgrozo! – Amerykanie obrażeni za brak telefonu prezydenta Dudy do Joe Bidena zapragnęli obalić polski rząd? Wiemy na pewno, że ktoś publikuje wykradzione mejle, a domysły o tym, kto, kiedy oraz czemu to wszystko służy, przybierają postaci poważne lub dzikie, w zależności od strony sporu.

Podobnie jak w przeszłych kryzysach obnażających słabość władzy w Polsce mamy do czynienia z sążnistymi analizami technicznymi (patrz: armia specjalistów od lotnictwa po katastrofie w Smoleńsku), jak również interpretacjami politycznymi. Niewiele wiemy, więcej się dowiemy albo nie, ale przynajmniej minął już czas ekscytowania się szczegółami technicznymi kradzieży mejli. Nawet tożsamość właściciela kanału w aplikacji Telegram, publikującego co kilka dni nową porcję ukradzionych wiadomości, przestała budzić szczególne zainteresowanie. Treść publikowanych mejli przyjęto za prawdziwą, więc zamiast pytania o sprawców ataku wybierzmy refleksję nad rzeczywistością, którą te mejle incydentalnie odkrywają.

Gdzie były służby?

Pierwsza myśl jest oczywista: gdzie były służby? Gdzie byli ci osławieni smutni panowie, którzy w okolicach drugiej połowy ubiegłego roku powinni byli zapukać do ministerialnych drzwi i powiedzieć mniej więcej tak: „Panie ministrze, w toku prowadzonego zabezpieczenia kontrwywiadowczego Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w okresie od… do… powzięliśmy informację operacyjną jednoźródłową… o używaniu przez pana prywatnej skrzynki poczty elektronicznej do… Proszę się nie obawiać, nie jest prowadzona wobec pana kontrola operacyjna korespondencji, ale…” itp., itd. Niepowtarzalna poetyka stosowana w służbach specjalnych nie powinna zniechęcać nas do zastanowienia się, dlaczego kontrwywiad, dość przecież sprawny w zabezpieczaniu urzędów państwowych, słabnie zupełnie, kiedy musi zakomunikować niemiłą sprawę politykowi. Gdyby chodziło o urzędnika średniego szczebla, który zrobiłby „forward” mejla ze służbowego konta na prywatne, zostałby zapewne przyłapany, pouczony o niewłaściwości postępowania oraz objęty postępowaniem dyscyplinarnym, jeśliby proceder uporczywie kontynuował. Jednak w przypadku ministrów, premiera i ich zauszników nic takiego się nie wydarzyło.

Dworczyk Leaks, LGBT i sprawa bezpieczeństwa narodowego

Dlaczego szefowie służb tak się ich boją? Podejrzewać można, że od polityków zależy ich kariera, więc nie chcą ryzykować, że dany polityk się do nich zniechęci. Ale nawet jeśliby byli od polityków niezależni, na przykład dzięki wyznaczeniu na ponadpartyjną kadencję, to i tak znajdują się w trudnym położeniu. Wystarczy przypomnieć sobie hamletyzowanie Jamesa Comeya, niezależnego przecież i ponadpartyjnego szefa FBI, nad sprawą prywatnego serwera pocztowego Hillary Clinton w 2016 roku. Najpierw zdecydował się na wszczęcie postępowania przeciwko kandydatce na prezydenta USA, później dał jej świadectwo uczciwości, mówiąc, że nic tajnego nie przesyłała, a potem jeszcze raz wzbudzał podejrzenia jakimiś „dodatkowymi ustaleniami”. Koniec końców wygrał Trump.

Trump, Comey i Ławrow, czyli rządy dwulatka

A może to jest jakaś cecha systemu demokratycznego? Służby i ich szefostwo w demokratycznych państwach, nawet jeśli są niezależni – jak w Ameryce – i nawet jeśli są upolitycznieni – tak jak w Polsce, nie czują się komfortowo w obliczu wybieranych polityków, nie umieją z nimi postępować w błahych sprawach. A jeśli sprawa nabiera ciężkości, to urzędnicy służb (nawet ci najwyżsi) wolą spychać te nieprzyjemnie polityczne kwestie na inne instytucje. W sprawie ministra Dworczyka możemy domyślać się, że służby znały jego zachowanie i zachowanie innych oficjeli. Może stwierdziły, że początkowo to nic groźnego, a później, kiedy wymiana mejli trwała już w najlepsze między wszystkimi urzędnikami kancelarii, poza wicepremierem Kaczyńskim (który, jak wiadomo, mejla nie ma), to nie było już siły, by kwestionować istotę działania państwa?

Biedny Dworczyk

Druga refleksja dotyczy liczby zadań, które ten biedny Michał Dworczyk musiał wykonywać. Otwierał i zamykał szpitale, odpowiadał za szczepionki, zajmował się zakupami dla wojska, zwalczał pożary i podtopienia, wizytował i dbał o WOT, walczył o jedność rządu i łamał jedność opozycji, budował koalicje lokalne i centralne, zajmował się samorządami i walką o traktaty unijne, a czasem i walką z nimi. Niczym nieodżałowanego Józefa Oleksego – wszędzie go potrzebowali…

Nie dziwi więc, że chcąc zapanować nad całym tym kompleksem zwanym „państwo polskie”, rządził szybko, wydawał polecenia sprawnie, doradzał premierowi skutecznie i przyjmował opinie od swoich zauszników napisane prosto i przejrzyście. WhatsApp, mejl na iPhonie, rozmowa na FaceTimie czy Skypie to idealne narzędzia do szybkiego zarządzania. A poczta służbowa to osobne smartfony, PIN-y, hasła do zapamiętania, logowania dwustopniowe, uwierzytelnianie, jakieś przystawki szyfrujące – wolne to wszystko niesamowicie. Proszę zwrócić uwagę, jak oni w „wyciekniętych” mejlach rozmawiają: „załatwione”, „nie róbmy tego”, „musi być mocne uderzenie”, „tam są napaleni entuzjaści” itp. – to przecież rozmowa na czacie, a nie korespondencja służbowa.

Od ogólnie swobodnego tonu odbiega tylko osławiony mejl, w którym Dworczyk odradza stosowanie wojska do tłumienia demonstracji ulicznych. To jeden z niewielu, który przypomina solidnie napisaną notatkę służbową, z punktami, bulletami i boldami, jakby wklejony z porządnej analizy. Inne to po prostu rozmowy zabieganych urzędników państwowych, obarczonych tysiącem zadań i starających się je wykonać jak najlepiej i najszybciej.

Ale przecież tak się nie da rządzić, bo najbardziej nawet inteligentni i sprawni ministrowie nie dadzą sobie rady z tym wszystkim, nie będą specjalistami od szczepionek, WOT-u i traktatów unijnych. We współczesnej polityce zachodzi paradoksalne zjawisko, że im więcej jest polityków na wysokich stanowiskach zarządzających, tym większą liczbą zadań się ich obarcza i tym większą zrzuca na nich odpowiedzialność. Ucyfrowienie i przyspieszenie wymiany informacji, zamiast zmniejszać ilość pracy i potrzebnej ekspertyzy, zdają się te ilości zadań powiększać. Okazuje się, że armia urzędników podległa politykom we współczesnym państwie stała się „masą wykonawczą” tysiąca decyzji tysiąca decydentów. Nie ma żadnej „delegacji zadań”, bo zadań jest tyle i stają się tak ważne, że daje się je do załatwienia osobom mającym sprawczość, a nie wiedzę. Przy takim systemie o włamanie, błąd, wyciek i kompromitacje nietrudno i będzie tego więcej.

Rosja i NATO

Refleksja trzecia: Polska wreszcie i niestety uwewnętrzniła kwestię Rosji i NATO. Najciekawsza z reakcji na aferę zdaje się odpowiedź ze szczytu władzy, od samego Jarosława Kaczyńskiego. Zareagował on – było nie było, wicepremier od spraw bezpieczeństwa – cokolwiek dziwacznym, napisanym z błędami, ale prawdziwym, nie elektronicznym, listem do obywateli.

Przywódca ów pisze tak, jakby to pisali przywódcy z pozaprzeszłej epoki: „apeluję o rozwagę i niewpisywanie się w scenariusze…”, „do osób poszkodowanych uda się Policja…”, „przedstawiona będzie ścieżka zabezpieczenia…”. No i wreszcie: „to atak z terenu Federacji Rosyjskiej”.

Jego list pomija niewygodne fakty ustalane m.in. przez dziennikarzy z OKO.press i innych mediów, wskazujące, że to raczej niefrasobliwość użytkowania prywatnego konta i jego złe zabezpieczenie są przyczyną wycieku, a nie podstępny atak rosyjskich służb. Nawet opisywany trwożliwie w mediach rządowych „Ghostwriter” i UNC1151 okazują się kryptonimami stosowanymi przez amerykańską firmę FireEye, która wykrywała działania Rosjan już rok temu.

Tyle że tamte działania to była dezinformacja, a tutaj mamy wyciek mejli. Tamte działania służyły napaści na tysiące kont, a u nas owszem, też mówimy o tysiącach zaatakowanych, ale screeny wypływają tylko z jednego, ze skrzynki ministra Dworczyka właśnie. Rosjanie być może wykorzystują teraz te dane na Telegramie i cieszą się z polskiego chaosu, ale wysiłku hakerów nie było, była natomiast głupota i pośpiech.

No, ale jak atak, to atak, trzeba wzywać NATO. Poinformowani o nim zostali ministrowie spraw zagranicznych UE, miała nim zajmować się również Rada Północnoatlantycka, polityczny zarządca spraw Sojuszu. Czy się nim Sojusz zajmie na poważnie, czy może obejdzie z boku, tak jak obchodził dawne enuncjacje Macierewicza o „ataku na Polskę”? Pierwsze reakcje rzeczniczki Sojuszu i samego sekretarza generalnego były raczej wstrzemięźliwe, choć dyplomatycznie słuszne: „obserwujemy”, „zapewniamy o solidarności”.

Czemu więc, mając świadomość, że atak może być wynikiem banalnego wycieku danych dzięki ujawnieniu hasła osobie niepowołanej, polskie władze poszły na najwyższe szczeble międzynarodowych struktur wojskowych prosić o pomoc? Może dlatego, że rosyjskie zagrożenie, realne siedem lat temu po agresji na Ukrainę, teraz stało się jedynie straszakiem i „małym pistoletem” używanym w wewnętrznej polskiej polityce? Rosjanie przemienili się tym samym w zombie polskiej polityki: można wszystko na nich zrzucić, bo i tak wiadomo, że się z nimi nie dogadamy i nie musimy martwić się o pozycje negocjacyjne. Może również i NATO, które dawniej było cywilizacyjnym skokiem Polski, puklerzem przed wojną, ostatnim szańcem i symbolicznym przejściem na zachodnią stronę świata demokratycznego, również stało się koszem na śmieci krajowej rozgrywki? Mamy w Polsce kłopot, więc niech Sojusz go rozstrzyga.

Sikorski: Łatwiej postawić się Białorusi niż Rosji

Wiele już napisano o uzależnieniu polskiej polityki zagranicznej od krajowej. O tym, jak upadała polska dyplomacja od 2016 roku, uzależniając się od gier partyjnych i koalicyjnych – choć trzeba uczciwie zaznaczyć, że symptomy upadku pojawiały się i wcześniej. Ostatnia afera mejlowa i sposób, w jaki władze sygnalizują ją światu, dodałaby do tego godnego pożałowania stanu nowy twist: nie boimy się już specjalnie Rosjan ani nie dbamy o własną wiarygodność w Sojuszu. O nic już nie dbamy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Łukasiewicz
Piotr Łukasiewicz
Dyplomata, analityk Global.Lab
Jest byłym dyplomatą wojskowym i cywilnym, pułkownikiem rezerwy i ostatnim ambasadorem Polski w Afganistanie, gdzie spędził w sumie 7 lat. Współpracuje z fundacją Global.Lab.
Zamknij