To surrealistyczny sojusz SLD i PiS.
Jakub Dymek: Bezwarunkowe wsparcie dla amerykańskiej wojny z terrorem, zgoda na tajne więzienie i zmowa milczenia wokół tej sprawy i torturowania przetrzymywanych osób. Dziś dowiadujemy się, że to wszystko za 15 milionów dolarów…
Józef Pinior: Rezygnacja z ochrony praw człowieka to nie kwestia ceny. Chodzi o coś znacznie większego, a refleksja, przed jaką stoimy, jest dużo głębsza. To sprawa naszej polityki zagranicznej, miejsca Polski w Europie, sojuszu z Ameryką w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Na czym ma polegać polityka Polski w zglobalizowanym świecie, na czym ma polegać ten sojusz z Ameryką? Musimy to przemyśleć na nowo.
Oczywiście, że nie chodzi tylko o pieniądze, ale sam Adam Goldman, autor artykułu w „Washington Post”, w którym ujawnia, że za możliwość ulokowania w Polsce więzienia Amerykanie przekazali polskim służbom pieniądze w dwóch kartonach, mówi, że to właśnie kwestia pieniędzy może dziś oburzać – bo to, że więzienia były, jest faktem.
Informacje o tym, że przekazano cywilnej agencji wywiadu 15 milionów dolarów, rzeczywiście pokazują drugie dno tego problemu. Istnienie w Polsce tajnego ośrodka CIA, w którym stosowano tortury, dotyka kilku sfer. Pierwsza z nich, najbardziej fundamentalna, to sfera prawa. Mówimy o złamaniu przez polskich polityków konstytucji i międzynarodowego prawa humanitarnego. Czyli o pogwałceniu tego, co jest podstawą polskiej demokracji; o zanegowaniu liberalno-demokratycznego porządku państwa, które udało nam się zbudować po 1989 roku.
Ale jest też druga sfera: funkcjonowania polskiego wywiadu. Spójrzmy na to tak: na początku 2003 roku agencja wywiadowcza, jedna z najbardziej wrażliwych instytucji państwa, otrzymuje 15 milionów dolarów. To – nie chcę strzelać, ale możemy to bardzo łatwo sprawdzić – być może ponad połowa rocznego budżetu tej agencji. Jeśli wywiad otrzymuje więcej środków z zagranicy niż od własnego rządu, to kto kieruje tym wywiadem? W dzień po artykule „Washington Post” powinna powstać komisja albo powinniśmy rozpocząć postępowanie, w ramach którego ktoś zada to pytanie.
Mamy do czynienia z „bananizacją” państwa polskiego za rządów Leszka Millera. Wyobraźmy sobie taki quiz dla studentów nauk politycznych: jakie państwo dostaje od CIA 15 milionów dolarów w dwóch kartonach i zgadza się na prowadzenie ich operacji za tę kwotę? Odpowiedzi, jakie mogłyby paść, to Honduras, Nikaragua w okresie dyktatury Somozy, Gwatemala. Nasz wywiad działał w sytuacji podporządkowania wobec innego państwa – w tym sensie informacja o 15 milionach dolarów dodaje do tej rozmowy nowy aspekt.
Polscy politycy bardzo chętnie krzyczą o „utracie suwerenności”, ale w tej sytuacji nabrali wody w usta.
Mamy do czynienia z omertą, zmową milczenia, między SLD i PiS. To więzienie funkcjonowało w czasach rządów Millera, a rząd PiS-u zdecydował się zignorować tę sprawę. To surrealistyczny sojusz.
PiS robi to ze względu na swoje proamerykańskie i antymuzułmańskie postawy. Według nich muzułmanów można torturować. Gdyby chodziło o białych ludzi, PiS prawdopodobnie ruszyłoby ten temat. To, że ta sprawa nie była w Polsce przedmiotem debaty przez całe lata, jest również wynikiem podskórnego rasizmu, ksenofobii, antyislamizmu.
Ale Leszek Miller mówi: „Albo jesteśmy po stronie islamskich morderców, którzy wysadzają niewinnych ludzi w metrach, na ulicach, w sklepach, którzy dzisiaj także podrzynają gardła w Syrii, zabijają ludzi w krajach arabskich, zabijają ludzi tylko dlatego, że są katolikami (…) albo jesteśmy po stronie ofiar”
Leszek Miller traci rozum. To jest polityczny bełkot.
To dowód na karykaturalność polskiej polityki, jeśli przywódca partii socjaldemokratycznej mówi językiem Le Pena.
Ci, którzy próbują się zająć tą sprawą z punktu widzenia rządów prawa, są szantażowani antyislamską propagandą i ksenofobią. Stawia się nas w roli sojuszników terrorystów. A przecież nie ma konfliktu dotyczącego walki z terroryzmem i terrorystami – problem polega na tym, że trzeba walczyć z nimi z poszanowaniem prawa. Kraje, które zostały dotknięte zamachami po 11 września 2001 – Wielka Brytania i Hiszpania – pokazały, że można walczyć z terrorem na gruncie rządów prawa. Ani Wielka Brytania, ani Hiszpania nie uciekają się do stosowania tajnych więzień i tortur. Wybór między torturami a biernością, jaki przedstawia Leszek Miller, jest fałszywy i trudno taką dyskusję traktować poważnie.
Akurat Wielka Brytania przegłosowała bardzo rygorystyczne prawo – Terrorist Act – które zawiesza swobody i wolności obywatelskie w imię wojny z terrorem.
Tu dotyka pan trochę innego problemu – napięcia między bezpieczeństwem i wolnością, które skutkuje działaniami przekraczającymi standardy praworządnego państwa. Zaczynając od Ameryki: w Guantanamo przetrzymuje się osoby bez statusu podejrzanych, ale też bez statusu jeńców wojennych. Powszechnie używa się dronów. Jest rygorystyczne prawo, o którym pan mówi. Jest masowa inwigilacja – przez Amerykanów, przez Brytyjczyków, niedawno podobne uprawnienia uzyskały służby francuskie. Te wszystkie zjawiska wymagają nowego rodzaju regulacji, czegoś na wzór nowych konwencji genewskich sprzed wieku – choć wiemy, że i po konwencjach genewskich mieliśmy koszmar wojny światowej. Jeśli nie unormujemy tych kwestii, to będzie dalej tak jak teraz: drony będą latać i nikt nie będzie wiedział, czy one strzelają do terrorystów, podejrzanych czy do weselników.
Ale czymś innym jest Guantanamo, a czymś innym „czarne dziury” CIA, takie jak ta w Starych Kiejkutach.
Guantanamo jest przynajmniej poddane kontroli wojskowej, ma tam wgląd Czerwony Krzyż, choć przebywające tam osoby są zamknięte bezprawnie, na podstawie kategorii enemy combatant [wrogi bojownik], która nie daje praw, jakie mają jeńcy wojenni. Nie chcę porównywać CIA do NKWD, ale prywatne więzienia to domena takich właśnie służb. Jednak nawet w Polsce po latach stalinizmu zdecydowano się zamknąć tajne więzienie w Miedzeszynie, bo tego już było za wiele. W Polsce po stalinizmie nikogo nie torturowano, przynajmniej nie w świetle prawa. To się oczywiście zdarzało, ale było odstępstwem od reguły, wbrew generalnym zasadom państwa. Robotników bito, ale nigdy tego nie zalegalizowano.
Te „rozszerzone metody przesłuchań” [enhanced interrogation techniques], czyli tortury, zostały jednak przez Amerykanów zalegalizowane kolejnymi aktami prawnymi, pozwalającymi po fakcie umyć ręce. Podobnie było z kategorią „wrogiego bojownika”, którą stworzono, by przetrzymywanym nie przysługiwała podstawowa ochrona prawna. Co zrobić z paradoksem „legalnych” tortur?
To wynik hegemonicznej pozycji, jaką cieszy się Ameryka. W ciągu ostatnich dwóch dekad Stany zupełnie przestały się liczyć z prawem międzynarodowym i organizacjami międzynarodowymi. Obserwujemy dziś ze strony Ameryki wręcz pogardę dla ONZ. Bo tam – z powodu kształtu Rady Bezpieczeństwa – nie ma szans na pozycję hegemona. Nie dołączyła do Międzynarodowego Trybunału Karnego, którego powstanie, już dekadę temu, jest wielkim sukcesem międzynarodowego prawa humanitarnego. Wprowadzenie po 11 września 2001 kategorii „wrogiego bojownika” jest kolejnym działaniem ponad normami prawa międzynarodowego. Ten status nie jest nigdzie usankcjonowany, przecież powinniśmy mówić o „jeńcach wojennych”.
My w Polsce zapatrzyliśmy się na Amerykę i także ignorujemy instytucje międzynarodowe. Nawet w PRL lepiej rozgrywaliśmy swoją pozycję w ONZ i potrafiliśmy wykorzystywać narzędzia, jakie daje członkostwo.
Dziś, jeśli w ogóle mówi się u nas o ONZ, to pogardliwie. Polska przegapiła moment, w którym mogła wykorzystać swój wyjątkowy status społeczeństwa walczącego o wolność i odegrać ważną rolę na forum ONZ, a także w ramach relacji bilateralnych z Waszyngtonem, proponując nowe inicjatywy na rzecz ochrony praw człowieka. Woleliśmy bezwarunkowo zgadzać się na to, co narzuci nam debata amerykańska.
Mam wrażenie, że polska debata jest nawet bardziej przesunięta na prawą stronę niż amerykańska. Republikanie, owszem, mają wielomilionową rzeszę wyborców uważających „wojnę z terrorem” za słuszną, ale nikt się nie upiera, że sprawa Guantanamo nie powinna być dyskutowana publicznie, a naruszenia ukrywane. W Polsce polityczne „centrum” to pogląd, że o więzieniach CIA dyskutować nie należy, a jeśli były – to znaczy, że być musiały.
Faktycznie. Nawet ten ostatni artykuł „Washington Post” opiera się na raporcie amerykańskiego senatu. Raport ten liczy ponad 6 tysięcy stron i zawiera dziesiątki dokumentów dotyczących działalności CIA. Kongres musi kontrolować CIA, badać, czy nie przekracza uprawnień; od samego początku istnienia wywiadu mamy tam cywilną kontrolę nad nim i w tym sensie Ameryka trzyma się standardów liberalnej demokracji dużo lepiej niż Polska. Kwestia więzień i tortur była podstawowa w kampanii Obamy w 2008 roku.
Polska scena jest przechylona na prawo względem Stanów, a amerykańska na prawo względem Europy. W Ameryce fundament liberalno-demokratyczny opiera się na niezawisłości sądów. Na przykład na tym, że sędziowie mogą wydawać wiążące wyroki w sprawie NSA. Autonomiczny wymiar sprawiedliwości jest kluczowy. Ale mamy także do czynienia z silnymi mediami, czy to lewicowymi, czy prawicowymi, niezależnymi od państwa. Do tego dochodzą silne struktury prawnicze, mocne kancelarie adwokackie. No i wreszcie: społeczeństwo obywatelskie.
Dopóki sprawa więzień i nadużyć w ramach tzw. wojny z terrorem jest sprawą polityczną – choćby w ramach tak zawężonego konfliktu, jak ten między Republikanami a Demokratami – coś się tam jeszcze może wydarzyć. Czy w Polsce natomiast nie obserwujemy ponadpartyjnego sojuszu, którego efektem jest skuteczne wypchnięcie polityki bezpieczeństwa poza dyskusję, poza obręb możliwej zmiany, poza polityczność w ogóle?
W Polsce w ogóle nie ma debaty o tym, jak ma wyglądać polityka zagraniczna. Jesteśmy już właściwie w trakcie kampanii do Parlamentu Europejskiego, a nie słyszę głosów, co w najbliższych latach powinniśmy w ramach polskiej polityki zagranicznej robić. Pokolenie, które jest dziś u władzy, jest mentalnie ukształtowane przez czasy zimnej wojny. Ci ludzie nie wyobrażają sobie, że można mieć inną opinię niż prezydent USA.
Widać także, niestety, słabość społeczeństwa obywatelskiego. Jeżeli od dwóch tygodni mówimy o sprawie Trynkiewicza, to świadczy to o stanie debaty publicznej. W sprawie tortur ktoś naprawdę musi zabrać głos. Mogą to być choćby kapłani Kościoła katolickiego – bo kto jak kto, ale kapłani naprawdę mogą bez obaw powiedzieć głośno i po chrześcijańsku, że torturować nie można! W Polsce, gdzie islam, religię miliarda ludzi, przedstawia się jako wyznanie fundamentalistyczne i zbrodnicze, głos Kościoła powinien być w tej sprawie słyszany. Ale biskupi wolą się zajmować gender. W tym momencie pokoleniowym i partyjnym, w jakim znajduje się polska polityka, nie widzę energii, która mogłaby nadać tej debacie sens.
Czego tak desperacko bronią politycy, którzy idą w zaparte i mówią: „żadnych więzień nie było”; albo: „może coś było, ale ja nic o tym nie wiedziałem”?
Bronią siebie, swojego statusu. Po informacjach, które ujawnił „Washington Post”, pracownicy służb powinni się obudzić pod pręgierzem demokratycznego, sprawiedliwego państwa.
Zgoda na istnienie w Polsce tajnych więzień, gdzie torturuje się ludzi, to ostateczna utrata legitymacji, którą mieliśmy na przykład u naszych sąsiadów ze Wschodu, do bycia „latarnią demokracji”, wzorem udanej transformacji w liberalno-demokratyczne państwo prawa.
Klasa polityczna, która nie chce tej sprawy rozwiązać, niszczy Polskę nie tylko symbolicznie, ale także politycznie, skutecznie pozbawiając nas znaczenia i podważając mechanizmy demokracji. To dla polskiej demokracji po prostu niebezpieczne.