Kraj

Pacewicz: Rząd sam wypuścił biskupa z butelki

Brońmy elementarza, żądając jednocześnie, by rząd wycofał się z wydawania podręczników.

Po ataku biskupów na „Nasz elementarz” zwiększy się zapewne sympatia do rządowego podręcznika dla I klasy u wszystkich „liberałów” spod znaku Johna Stuarta Milla, którzy nie lubią, gdy katolickie obsesje stukają do drzwi szkół, szpitali czy teatrów.

Zdaniem Episkopatu „Nasz elementarz” niedostatecznie ukazuje rolę ojca i dziadka jako rodzinnych autorytetów, a także promuje „świecki, antyreligijny obraz mający na celu wyeliminowanie wartości chrześcijańskich” i wprowadza dzieci w „niebezpieczną przestrzeń magii i okultyzmu” – cytuję biskupa od wychowania Marka Mendyka. Biskup tłumaczy, że chciał tylko wzbudzić dyskusję wśród rodziców, ale jak pisze Jarosław Makowski, chodziło raczej o wzbudzanie strachu i podejrzeń, że elementarz pisany jest „diabelskim alfabetem”. Makowski wpisuje ten głos Kościoła w krucjatę przeciwko gender (o tej obłędnej prawicowej krucjacie pisałem w sobotniej „Wyborczej”). Autorka „Elementarza” zażarcie odpiera te zarzuty.

Media prawicowe i katolickie wspierają biskupów, a pewnie lada moment zapytają: czy 95 proc. katolików nie ma już żadnych praw do edukacji swych dzieci?

I tak to się będzie toczyć. Trzeba oczywiście bronić „Naszego elementarza” i liczyć na to, że nie skończy się to jakimś „kompromisem”, na przykład w elementarzu dla klasy drugiej rodzina Stasia i Magdy, zamiast na rowerową wycieczkę, pojedzie na pielgrzymkę. A skończyć się może, zwłaszcza że rządowi premier Kopacz doradza Jacek Rostkowski, który jeszcze jako minister finansów (!) mówił: „Jestem za zakazem in vitro, bo życie ludzkie jest najważniejsze”.

Brońmy więc elementarza! Ale niełatwa to będzie obrona, bo bronić będziemy złego pomysłu wydawania podręczników przez rząd. Czyli jak to w życiu – galimatias.

Dlaczego złego pomysłu? Jakość podręcznika jest niska (zarzuty biskupów, że jest infantylny i nie pokazuje prawdziwego życia, są trafne), to raz. Rządowy monopol odbiera nauczycielkom/om gwarantowane im w Konstytucji prawo do wyboru sposobu nauczania, co należy do etosu tego zawodu w demokracji, to dwa. I po trzecie: częste zachwyty (także wśród autorów DO), że książka jest za darmo (czytaj – z budżetu), a zatem wyrównuje szanse edukacyjne, oparte są na nieporozumieniu. Książka, za którą rodzice nie płacą, to – owszem – zmniejszenie obciążenia domowych budżetów, co bez porównania bardziej waży w rodzinach ubogich. Ale dla dzieci z takich domów dotychczasowe zestawy edukacyjne (tzw. boksy), wysokiej jakości i luksusowo wydane, stanowiły większość wartość dodaną niż dla dzieci zamożniejszych, które nie takie rzeczy mają w domu. Ubożuchny „Nasz elementarz” raczej powiększy nierówność startu w edukacji!

Wielka szkoda. Zamiast jak Rosja czy Serbia (a od 2015 Węgry) bawić się w małego drukarza, mogła minister Joanna Kluzik poddać ten rynek kontroli, tak jak to robi bardziej cywilizowany świat. Tak zresztą, jak sama chce uczynić z podręcznikami dla klas IV-VI i do gimnazjum. Po prostu szkoła będzie je kupować na wolnym rynku za pieniądze z budżetu państwa, ale przeznaczając na każdy podręcznik określoną kwotę. Wydawcy się dostosują, będą rywalizować, ale nie podskoczą wyżej niż limit.

Krytykując biskupów, trzeba zdawać sobie sprawę, że to rząd, na własne życzenie, otworzył butelkę z biskupim Dżinem.

Póki był rynek, a na nim kilkanaście podręczników dla pierwszej klasy, biskupi nie mieli kogo obsztorcować i kim straszyć. A poza tym były książki mniej i bardziej biskupie, do wyboru. Co gorsza, dopiero zaczynamy dostrzegać, jak niebezpieczny politycznie jest pomysł rządu Tuska.

Zapytałem kiedyś minister Joannę Kluzik, czy jej entuzjazm do rządowego „Elementarza” nie osłabnie, gdy rządy przejmie PiS. W swoim programie partia Kaczyńskiego przewiduje parę edukacyjnych drobnostek, wszystkie spod znaku zawracania Wisły kijem: likwidacja gimnazjów, odejście od testów, przywrócenie egzaminu na studia, podwyższenie wieku szkolnego do 7 lat, a także „stosowne wzmocnienie roli języków starożytnych”. Chce też, jakże inaczej, „uporządkować rynek podręczników” (maksimum trzy do wyboru). Jestem pewien, że PiS (jeśli wygra) będzie kontynuował wydawanie „Naszego elementarza” i z radością przyjmie pomysł sprawowania rządu dusz, a właściwie sześcio- czy dziewięcioletnich duszyczek. Zwłaszcza że kolejny elementarz napisze PiS-owski minister edukacji.

Kto nim będzie? Może któryś z posłów, którzy niedawno przedstawiali pomysły PiS na szkołę? Może poseł profesor UJ Włodzimierz Bernacki, który tak dzielnie bronił w „Naszym Dzienniku” posłanki Krystyny Pawłowicz? A może Ryszard Terlecki, który wprawdzie był w młodości hippisem (pseudonim Pies, barwnie o nim pisze Kora), ale dziś jest prorektorem jezuickiej uczelni i członkiem Parlamentarnego Zespołu na rzecz Ochrony Życia i Rodziny? W czerwcu poseł profesor wziął udział w „spontanicznym modlitewnym spotkaniu w intencji ludzi stojących w kolejce do Teatru Starego na projekcję «Golgoty Picnic»”. Policja musiała chronić kolejkę przed modlącymi się. Czy minister Bernacki/ Terlecki będzie polemizować z biskupem Mendykiem? Czy raczej „Naszemu Dziennikowi” opowie o tym, jak zamierza wyeliminować z „Naszego elementarza” elementy pogańskie i ukazać w nim zdrową rodzinę zakorzenioną w wartościach chrześcijańskich? I będziemy mieli „Nasz elementarz” w takim sensie, jak mamy „Nasz Dziennik”.

Co robić? Bronić elementarza, żądając jednocześnie, by rząd wycofał się z wydawania podręczników.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij