Jak obchodzić Boże Narodzenie? Najlepiej szerokim łukiem – taka odpowiedź ciśnie się pewnie na usta niejednej czytelniczce i czytelnikowi „Dziennika Opinii”.
W końcu jeśli ktoś jest na bakier z kapitalizmem, nie może przeoczyć faktu, że święta to festiwal konsumpcji (a z punktu widzenia ekologii – także poprzedzająca go orgia produktywizmu). W tym podniosłym okresie lepiej niż kiedykolwiek widać, jak świat, w którym żyjemy, zamienia się w „wielkie zbiorowisko towarów”. A jeśli komuś doskwiera patriarchat, nie może przymknąć oczu na zwiększoną w tym okresie eksploatację pracy domowej kobiet i na fakt, że święta potwierdzają symboliczną władzę na wskroś patriarchalnej instytucji Kościoła katolickiego. A jeśli komuś leżą na sercu prawa zwierząt, ze smutkiem musi stwierdzić, że oto znowu czeka nas doroczny rytuał dręczenia karpi. Dla osób niewierzących lub wyznających religie inne niż chrześcijaństwo to dodatkowo pora zwiększonej presji na poddawanie się wspólnotowym rytuałom, które są im obce.
Nie da się ukryć: jest wiele powodów, by nie lubić świąt. By przemknąć się przez nie chyłkiem, odbębnić te punkty programu, których nie da się uniknąć ze względu na rodzinę, by zlaicyzować, na ile to możliwe, całe wydarzenie. Szkopuł w tym, że im „płytsze” przesłanie świąt, tym bardziej stają się po prostu festiwalem konsumpcji i potwierdzeniem autorytetu patriarchalnych tradycji.
Dlatego najlepszą odpowiedzią na to wszystko, co przy okazji świąt nam doskwiera, nie jest pozbawianie ich religijnej treści, ale jej radykalizacja.
Niezależnie od tego, kim jesteśmy i kim się czujemy, wydobywając (własną pracą!) duchową treść ze świątecznych rytuałów, możemy odzyskać uniwersalne przesłanie chrześcijaństwa i obecny w nim potencjał transformacji świata. Wystarczy wziąć święta we własne ręce, aby na świeżo i bez uprzedzeń przyjrzeć się znaczeniu, jakie mogą mieć dziś dla nas stare teologiczne koncepcje.
Mnie w tym roku szczególnie zastanawia tajemnica Wcielenia. Na dzieje ludzkości składają się nie tylko procesy długiego trwania, przemiany stosunków ekonomicznych czy efekty zmiany technologicznej. Ostatecznie żaden postęp nie byłby możliwy, gdyby od czasu do czasu nie pojawiały się odważne jednostki, które biorą na siebie ciężar rozliczenia ludzkiej cywilizacji z jej obietnicy. Jednostki, dzięki którym wpisana w horyzont ludzkiego życia mesjaniczna nadzieja staje się ciałem. Większość z nich pozostaje anonimowa. Ale są też tacy, których nazwiska rozpoznają ludzie na całym świecie.
W minionym roku postacią taką stał się Julian Assange. Niewątpliwie postać daleka od „bohatera ze spiżu”. Assange spędzi te święta de facto uwięziony w ambasadzie Ekwadoru w Londynie, gdzie korzysta z azylu dyplomatycznego (w jakimś lepszym świecie Assange mógłby zostać sprawiedliwie osądzony przed szwedzkim sądem w związku z zarzutami gwałtu, nie narażając się przy tym na wydanie w ręce Amerykanów. Ale nie żyjemy w takim świecie). W okresie świątecznym warto pomyśleć o tym, co mu zawdzięczamy: konkretną, potwierdzoną wiedzę o mechanizmach polityki międzynarodowej. O władzy i przywilejach, jakimi w krajach rozwijających się cieszą się ponadnarodowe korporacje. Także o mechanizmach lobbingu amerykańskiej dyplomacji w Polsce. To zdumiewające, że po ujawnieniu przez Wikileaks depesz, w których zawarte są informacje o zbrodniach wojennych i innych przestępstwach, nie postawiono zarzutów nikomu z odpowiedzialnych za nie osób, zaczęto za to z całą determinacją ścigać tych, którzy mieli udział w ujawnieniu tych dokumentów.
Bardziej sympatyczną postacią jest Bradley Manning – amerykański żołnierz podejrzany o przekazanie Assange’owi dokumentów (a wcześniej również działacz LGBT). Manning spędził w więzieniu już prawie trzy lata, mimo że przetrzymywanie go tak długo bez procesu jest niezgodne z amerykańskim prawem. Przez kilka miesięcy zamknięty był w więzieniu wojskowym, w którym upokarzano go i dręczono na różne sposoby – co znowu stanowi naruszenie jego konstytucyjnych uprawnień (amerykańska konstytucja zabrania stosowania wymyślnych kar, a także w ogóle karania osób, które nie zostały jeszcze skazane). To pokazowe dręczenie miało z pewnością na celu odstraszyć inne osoby, które mogłyby zechcieć poinformować opinię publiczną o niewygodnych dla rządu faktach. Porównując postępowanie rządu USA w sprawie Wikileaks z reakcją na ujawnienie dokumentów Pentagonu na początku lat 70., możemy się przekonać, że standardy praw obywatelskich były zdecydowanie wyższe w epoce Nixona niż są za rządów Obamy.
Skoro mowa o odważnych jednostkach, nie sposób zapomnieć o dziewczynach z Pussy Riot – skazanych na dwa lata łagru za to, że pomodliły się w cerkwi. Pussy Riot postanowiły przypomnieć swoim działaniem o rewolucyjnej, buntowniczej tradycji prawosławia. Przypomniały o zawartej w chrześcijańskim objawieniu obietnicy. Odkryły zawarty w religii potencjał zmiany i naprawy świata, atakując hipokryzję tych, którzy robią z chrześcijaństwa ideologię służącą do przyklepywania władzy tych, którzy rządzą, i poddaństwa tych, którzy są rządzeni.
Właśnie o Julianie Assange’u, Bradleyu Manningu i Pussy Riot będę myślał w te święta, słuchając opowieści o świętej rodzinie, małym Jezusku i o Herodzie, co nie chciał, aby słowo stało się ciałem.