Kraj

Unia dla ludzi, nie dla korporacji

Tym, co nas łączy w Koalicji Europejskiej, jest chęć niedopuszczenia do tego, żeby partie nacjonalistyczne i populistyczno-prawicowe miały w PE większość. Tylko solidarność, współpraca i dialog pozwolą uniknąć wielkiego chaosu i konfliktów zbrojnych, więc lepiej, aby w PE dominowały ugrupowania do takiego dialogu zdolne – mówi Ewa Sufin-Jacquemart, kandydatka w wyborach do PE w okręgu małopolsko-świętokrzyskim.

Jan Smoleński: Przeczytałem pani program. Sporo tam o daleko idących zmianach koniecznych do sprostania wyzwaniom klimatycznym – energetyka oparta na OZE, koniec z przemysłowym rolnictwem. Miałem wrażenie, że czytam pamflet rewolucyjny, a nie program wyborczy. Czemu taki dokument miałby kogokolwiek przekonać?

Ewa Sufin-Jacquemart: Ale my przecież nie mamy wyboru. To nie chodzi tylko o nas, to chodzi również o przyszłość naszych dzieci.

Wiem, że panuje naukowy konsensus dotyczący zmian klimatycznych i ich nieuchronnym wpływie na nasze życie…

Naukowy konsensus brzmi abstrakcyjnie, podobnie jak nieco bardziej dokładne 97 procent naukowców. Kwestię zmian klimatu naukowcy badają już od ponad trzydziestu lat. Wtedy zaczęto podejrzewać, że stoi za tym człowiek. W 1985 roku powstał wspólny międzyrządowy panel pod egidą ONZ. Naukowcy z całego świata podzieli Ziemię na obszary pięćset na pięćset kilometrów kwadratowych i prognozowali emisje gazów cieplarnianych przy różnych scenariuszach rozwoju społeczno-gospodarczego. Potem stworzono modele matematyczne prognozujące dalszy rozwój. Japończycy wypełnili halę fabryczną komputerami, żeby to wszystko obliczyć! Porozumienie paryskie nie wzięło się z niczego – to były dekady naukowej i politycznej pracy, które do tego doprowadziły. Mamy raporty mówiące o tym, ile czasu mamy na zmniejszenie emisji dwutlenku węgla o połowę, by nie dopuścić do katastrofy.

Nie mamy go dużo.

Mamy dwanaście lat – według konkluzji raportu, które zawsze są bardziej optymistyczne niż pesymistyczne, bo trzeba je uczynić politycznie akceptowalnymi. Można podejrzewać, że tak naprawdę mamy mniej. A nie zmniejszamy tych emisji. Do tego dochodzi kolejne wielkie wymieranie gatunków, największe w dziejach.

Klimatyczny holocaust, czyli ostateczny triumf pogoni za wzrostem

Ale przekonuje pani przekonanego. Moje wątpliwości dotyczą tego, że zmiany, które pani proponuje, są rewolucyjne. Dużo tego jak dla jednej europosłanki.

Te wszystkie punkty są w programie polityki unijnej! Są tylko zbyt mało ambitne. Ja chcę je uczynić bardziej ambitnymi.

To jakie są pani priorytety?

Mam trzy. Pierwszy to klimat. Europa musi – podkreślam: musi – być liderem w tej dziedzinie. Powinniśmy dążyć do redukcji emisji i wytwarzania energii z OZE. Musimy wspierać efektywność energetyczną.

Drugi, związany z klimatem, ale też ze zdrowiem, to żywność. Morze Bałtyckie jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych akwenów na świecie między innymi dlatego, że spływają do niego z upraw pestycydy, w tym herbicydy, czyli środki do zwalczania chwastów i przede wszystkim nawozy.

Morze Bałtyckie jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych akwenów na świecie między innymi dlatego, że spływają do niego z upraw pestycydy, herbicydy i  nawozy.

To przez nawozy mamy problem z zakwitami sinic w Bałtyku. Pestycydy zabijają nie tylko szkodliwe pasożyty, ale też na przykład pszczoły. Glifosat, bardzo szkodliwa substancja, wciąż jest stosowana jako herbicyd, czyli do pozbywania się chwastów. I my go spożywamy – wraz z tymi pestycydami. A w Polsce mamy prawdziwą epidemię nowotworów, w tym wśród ludzi młodych. Szacuje się, że tylko 10 procent z nich spowodowanych jest czynnikami genetycznymi, 90 procent – środowiskowymi, w tym żywnością. Musimy odchodzić od przemysłowego rolnictwa na rzecz agroekologii.

Znowu – brzmi jak rewolucja, a nie ustawa czy nawet pakiet ustaw, które można przepchnąć przez Parlament Europejski.

Ale Unia ma narzędzia potrzebne do ich wprowadzenia, tylko nie są one w pełni wykorzystywane.

Na przykład?

Weźmy efektywność energetyczną. Jest coś takiego jak dyrektywa unijna o efektywności energetycznej w budownictwie, która mówi o tym, że powstające po 2020 roku budynki mają być „blisko zeroenergetyczne”.

Gdula: Polskiej rodziny bronią Biedroń z Scheuring-Wielgus, a nie Kaczyński

Co to znaczy?

Termin ten odnosi się do potrzeb energetycznych budynków, energii koniecznej do ich ogrzewania. O tym, co on dokładnie oznacza w praktyce, mają, według Unii Europejskiej, zdecydować rządy krajów członkowskich. Polska wdrożyła tę dyrektywę, ale zgodnie z naszą definicją budynek „blisko zeroenergetyczny” według polskiego prawa to taki, który ma zapotrzebowanie na energię 70 kilowatogodzin na metr kwadratowy.

To dużo? Mało?

Obecny standard w budownictwie to 120, o budownictwie niskoenergetycznym mówi się od 40, a tzw. domy pasywne, które są umownym standardem, mają zapotrzebowanie na poziomie 15 kilowatogodzin na metr kwadratowy. A nasza definicja budynków „blisko zeroenergetycznych” nawet nie zbliża się do tego, co uznaje się za standardy niskoenergetyczne, nie mówiąc już o zeroenergetycznych czy plusenergetycznych.

Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!

Co miałaby zrobić Unia?

Mogłaby ustalić, że budynek „blisko zeroenergetyczny” nie może przekroczyć pewnego poziomu zapotrzebowania na energię. A mniejsze zapotrzebowanie na energię to mniejsze emisje.

Co z żywnością? Agroekologia brzmi fajnie, ale na razie dominuje przemysłowe rolnictwo.

Unia ma narzędzia, takie jak dopłaty bezpośrednie czy dotacje, które wykorzystane w odpowiedni sposób mogłyby wspomagać powstawanie gospodarstw ekologicznych. Polscy europarlamentarzyści i europarlamentarzystki nie mogą myśleć o tym tylko jako o sposobie kupowania głosów polskiej wsi. Narzędzie do wprowadzenia zmiany jest, trzeba je tylko wykorzystać.

Jeśli chodzi o glifosat, sprawa jest i prostsza, i trudniejsza. Prostsza, bo zakaz jego używania wypływa z traktatowej zasady przezorności, która mówi o tym, że jeśli nowa technologia lub substancja potencjalnie stwarza poważne zagrożenia dla środowiska i zdrowia, to nawet pomimo braku dowodów naukowych przyjmujemy środki zapobiegawcze. Unia ma też normy dotyczące tego, ile tego glifosatu może się znajdować naszym jedzeniu.

To w czym trudność?

Normy dotyczące glifosatu są ruchome. Kiedy Unia zgodziła się na sprowadzanie z Ameryki Łacińskiej soi genetycznie modyfikowanej na paszę dla zwierząt, podniosła normy, by ta soja je spełniała. Dodatkowo lobby przemysłowe doprowadziło do tego, że Unia na wniosek koncernu Monsanto przedłużyła pozwolenie na stosowanie glifosatu o kolejne lata.

I pani chce wziąć się za rogi z przemysłem?

W tym konkretnym przypadku chodzi o zmianę przepisu, który pozwala Komisji podjąć decyzję, ignorując głos Parlamentu Europejskiego przeciwko wprowadzeniu jakiejś substancji na europejski rynek, jeśli w specjalnym komitecie PEST, złożonym z przedstawicieli krajów członkowskich, nie znajdzie się większość kwalifikowana, czyli tak, jakby ten komitet wstrzymywał się od głosu. Komisja powinna móc podejmować decyzje w taki sposób jedynie wówczas, gdy stanowiska komitetu PEST i PE są ze sobą sprzeczne, czyli gdy w PEST jest większość kwalifikowana za pozwoleniem, a nie brak większości za niedopuszczeniem. Ale tak, chcę, by to obywatele mieli większy wpływ na politykę Unii, a nie korporacje. Brexit nie wydarzył się bez przyczyny – jedną z nich był brak poczucia sprawczości. To mój trzeci priorytet.

Jak konkretnie chce to pani osiągnąć?

Najważniejszym narzędziem jest tutaj europejska inicjatywa obywatelska zapisana w traktacie lizbońskim, która pozwala na składanie petycji przez obywateli Unii bezpośrednio do Komisji Europejskiej. Ona nie działa tak, jak powinna. Od wejścia w życie traktatu lizbońskiego zaczynano tę procedurę ponad 70 razy, ale tylko cztery z nich zdołały pokonać wszystkie szczeble, w tym zebranie ponad miliona podpisów obywateli co najmniej siedmiu państw członkowskich. Niestety żadna z nich nie doprowadziła do wniosku legislacyjnego Komisji Europejskiej, bo Komisja nie ma takiego obowiązku, a powinna. To trzeba zmienić. Inicjatywa dotycząca zakazania glifosatu zebrała ponad milion podpisów.

Tego wszystkiego jedna europosłanka, nawet z badaniami naukowymi jako argumentem, nie osiągnie.

Ja tego nie chcę robić sama. Byłam dyplomatką w Luksemburgu i jedną z rzeczy, które mnie tam pozytywnie zaskoczyły, była kultura dialogu i kompromisu, a nie konfrontacji. Partnerzy polityczni rozmawiają ze sobą otwarcie, mówią, jakie będą korzyści i koszty różnych zmian czy reform, a jak się nie zgadzają co do jakiejś kwestii, to szukają kompromisu – my odpuścimy tutaj, a wy pomożecie nam w tym czy w tamtym. Budowanie większości jest sztuką i wiem, jak to się robi.

Od żółtych kamizelek po Zielony Nowy Ład

W swoim programie pisze pani, że zgadza się z deklaracją programową Koalicji Europejskiej– w co wierzę. Mam tylko wątpliwości, czy pani koledzy z PO – z europejskiego punktu widzenia konserwatywna chadecja – z takim samym entuzjazmem się wypowiadają o pani programie. Dlaczego Zieloni zdecydowali się wejść w koalicję z Platformą Obywatelską?

To nie jest koalicja z Platformą. Najpewniej nie weszlibyśmy w koalicję, gdyby nie było w niej SLD, tylko PO i Nowoczesna. Chcieliśmy sojuszu partii proeuropejskich, ale też pluralizmu światopoglądowego. Wielu graczy w Europie przygląda się naszej koalicji z zainteresowaniem, bo tym, co nas łączy, jest chęć niedopuszczenia do tego, żeby partie nacjonalistyczne i populistyczno-prawicowe miały w PE większość. To jest naprawdę istotne w trudnych czasach, gdy z powodu coraz bardziej odczuwalnych skutków zmian klimatu możemy się spodziewać, i to już w niedalekiej przyszłości, wielkich migracji z powodu powtarzających się katastrof suszy, powodzi, konfliktów o wodę i wyczerpujące się zasoby. Tylko solidarność, współpraca i dialog pozwolą uniknąć wielkiego chaosu i konfliktów zbrojnych, więc lepiej, aby w PE dominowały ugrupowania do takiego dialogu zdolne, a nie populiści szukający prostych, siłowych rozwiązań.

Pluralizm zakłada, że będzie różnica zdań.

Deklaracja programowa Koalicji została wypracowana przez wszystkich jej członków. Mnie osobiście najbliższy jest postulat czwarty, mówiący o czystym powietrzu i taniej energii, ale wspólnie zgodziliśmy się na wszystkie. Zdaję sobie sprawę, że koledzy z PO czy nawet z SLD nie do wszystkich punktów mojego programu pałają takim samym entuzjazmem. Ta deklaracja jest podstawą i każdy z koalicjantów w Parlamencie Europejskim będzie ją rozwijał w swoją stronę. PO – w konserwatywno-liberalną, PSL skupi się na aspektach istotnych dla swojego elektoratu rolniczego, my pójdziemy w kierunku typowym dla frakcji Zielonych – Wolnego Sojuszu Europejskiego. Pamiętajmy, że wspólny start oznacza wspólne spotkania, na których będziemy mogli proponować nasze postulaty. Wyjdziemy tym samym ze swoich baniek. Na wszystkich naszych wspólnych konferencjach mówię o klimacie i widzę, że ludzie tego słuchają, że ich to interesuje, również pozostałych kandydatów i kandydatki na naszej liście.

Scheuring-Wielgus: Gdyby ktoś coś zrobił mojemu dziecku, tobym gnoja rozszarpała

Ale póki co w Polsce – i generalnie w Europie Wschodniej – mimo wszystko wciąż ze świadomością w tej kwestii nie najlepiej.

Z wyjątkiem młodych ludzi. Koordynowałam Marsz Dla Klimatu i muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem tego, jak młodzi ludzie, których wciąż się oskarża o siedzenie z nosami w telefonach i czatowanie na fejsbukach, byli zaangażowani. Natomiast Unia posiada narzędzia do tego, by tę wiedzę poszerzać nawet w Europie Wschodniej. Poza funduszami unijnymi może wspierać wymianę myśli, grupy robocze, szkolenia – to wszystko są narzędzia miękkie, które można wykorzystać.

Skoro jesteśmy przy porównaniach Wschodu z Zachodem: dlaczego polscy Zieloni nie są tak silni jak ich odpowiednicy, na przykład w Niemczech?

Bo niemieccy czy francuscy Zieloni powstali na fali antyatomowych protestów społecznych. Polscy Zieloni powstali w 2004 roku. Wtedy właśnie weszliśmy do Unii Europejskiej. Polacy chcieli konsumować i cieszyć się standardem życia Niemców i Francuzów, a sprawy związane z ochroną środowiska były postrzegane wtedy jak hamulec rozwoju. Nie było kwestii, która by ekscytowała debatę publiczną tak, jak atom kilka dekad wcześniej.

Potrzebny jest atom [rozmowa z Maciejem Koniecznym]

Teraz jest – smog.

To prawda, choć Zieloni od zawsze zwracali na to uwagę. Ale był też inny problem. Fakt, że nie mieliśmy żadnej posłanki ani posła w polskim parlamencie, delegitymizował to, o czym Zieloni mówili, nie byliśmy rozpoznawalni medialnie. Samo skupienie uwagi na kwestii zanieczyszczenia powietrza nie wystarczy. Potrzebujemy jeszcze kogoś w instytucjach, żeby nasze pomysły brano poważnie. Nasza decyzja o wstąpieniu do Koalicji Europejskiej była też bardzo pragmatyczna: chcemy wejść do Parlamentu Europejskiego po to, byśmy mieli większą siłę przebicia, by nie można było nas ignorować jak wcześniej, bo Polska bardzo potrzebuje zielonej perspektywy w politycznym mainstreamie.

 

**
Ewa Sufin-Jacquemart jest kandydatką KE do Parlamentu Europejskiego w okręgu małopolsko-świętokrzyskim, prezeską zarządu Fundacji Strefa Zieleni i aktywistką Partii Zieloni. Z wykształcenia socjolożka, była też informatyczką, doradczynią ds. organizacji i metod, dyplomatką, doradczynią ds. zrównoważonego rozwoju i społecznej organizacji przedsiębiorstw.

***
Materiał powstał w ramach projektu Gra o Europę, gra w Europie finansowanego ze środków Fundacji im. Róży Luksemburg.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij