To premier jest głównym winowajcą tego, że w sprawach nazywanych światopoglądowymi nie dzieje się nic.
Cezary Michalski: Pełnomocnik ds. Równego Traktowania pani Agnieszka Kozłowska-Rajewicz zapowiada na jutro (4 XII) przyjęcie przez rząd Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet. I to podobno bez „interpretacji” Gowina, której pani pełnomocnik nie rekomendowała. Premier Donald Tusk obiecał też „program pilotażowy”, który pozwala zachować status quo, jeśli chodzi o zabiegi in vitro, przy jednoczesnym finansowaniu przez państwo znacznej części zabiegów. Jak pani ocenia tę strategię częściowego rozwiązywania problemów światopoglądowych poprzez „obchodzenie” parlamentu, unikanie frontalnego zderzenia z „konserwatywną większością”. Proszę odpowiedzieć na to pytanie nie jako posłanka Ruchu Palikota, ale jako osoba, która od dawna jest w polityce po to, aby ustawodawstwo w kwestiach światopoglądowych poprawiać lub przynajmniej bronić przed dalszą degradacją.
Wanda Nowicka: Nie jestem usatysfakcjonowana sposobem rozwiązywania tych problemów przez Donalda Tuska, który problemy stwarza, żeby ich potem nie rozwiązywać. Głównym jego celem jest pozostawienie status quo, nie zaś rozwiązanie problemów. To premier jest głównym winowajcą tego, że tak naprawdę nie dzieje się nic w sprawach nazywanych umownie światopoglądowymi a, które mają ogromne znaczenie społeczne, bo pozycja kobiety, jej prawa, prawa reprodukcyjne i seksualne to tak naprawdę kwestie przesądzające o modelu państwa. W każdym rządzie powołuje ministra od ideologii, oczywiście konserwatywnej, takiego gwaranta, żeby żadna istotna zmiana światopoglądowa nie nastąpiła. W poprzednim rządzie była to pani Elżbieta Radziszewska, która pilnowała, żeby żadna bardziej postępowa polityka nie była możliwa. Mieszała w tym kotle, blokowała co bardziej postępowe projekty, skupiała na sobie niechęć środowisk liberalnych, a Tusk chodził w glorii chwały, że próbuje coś zmienić.
Kto jest Radziszewską w tej kadencji?
Jarosław Gowin, tyle że pełni bez porównania poważniejszą funkcję w rządzie. Elżbieta Radziszewska była pełnomocniczką d.s. równego traktowania, która to funkcja już od czasu rządów PiS jest marginalizowana. Gowin to minister sprawiedliwości, pełni zatem funkcję dającą nieporównanie większy wpływ na stanowienie i egzekwowanie prawa. Także blokowania inicjatyw prawnych, które mu ideologicznie nie odpowiadają. Gdyby Tuskowi chodziło wyłącznie o wygodniejsze zarządzanie partią, mógł powołać Gowina na ministra sportu albo infrastruktury, albo środowiska… zgodnie z dość arbitralnie prowadzoną przez siebie polityką doboru członków rządu. Tymczasem to w wyniku jego decyzji minister od ideologii jest w kolejnej kadencji bardziej konserwatywny i obejmuje bez porównania poważniejszą funkcję.
Los Radziszewskiej pokazuje jednak, że tacy „ministrowie od ideologii” mogą być poświęcani bez problemu. Ona została zastąpiona przez bardziej centrową Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz. Z kolei Jarosław Gowin ma tę zaletę, że boi się Donalda Tuska. Dał tego dowód, kiedy ten eliminował polityka najbliższego Gowinowi w Platformie, czyli Jana Rokitę.
Jeśli Gowin rzeczywiście boi się Tuska, to nie w kwestiach światopoglądowych. Najwyraźniej w tych sprawach ma od Tuska carte blanche. Jego zachowania w Sejmie czy w debacie publicznej dowodzą, że wobec innych środowisk, lewicowych, liberalnych, ma zamiar całkowicie wykorzystywać władzę wynikającą z bycia ministrem sprawiedliwości. Nic go nie powstrzymuje przed tym, żeby wykorzystywać posiadaną przez siebie władzę do budowy państwa opartego na wyznawanym przez siebie światopoglądzie, czego jako urzędnik państwowy robić nie powinien. Elżbieta Radziszewska istotnie została potraktowana przez Donalda Tuska zgodnie z przysłowiem, że ktoś, kto wykonał brudną robotę, może sobie odejść. Jednak to, że Gowin ma w tym rządzie bez porównania mocniejszą pozycję jest znakiem, że w drugiej kadencji Tuskowi jeszcze bardziej zależy na możliwości negocjowania z prawicowym elektoratem, a przede wszystkim z Kościołem. Nie zmieniło się jedno, ów „negocjator” z prawicą też ma ogniskować na sobie niechęć środowisk bardziej liberalnych, żeby Tusk mógł się od niego w odpowiednim momencie zdystansować.
„Centryści” w PO, osoby bardziej zbliżone do Donalda Tuska, ostrzegają, że każda próba ustawowego rozwiązania kwestii światopoglądowych w tym parlamencie zderzy się z „konserwatywną większością”. Każda ustawa o in vitro będzie bardziej konserwatywna od status quo. Także zgłaszanie własnych propozycji ustaw przez Ruch Palikota prowadzi do mobilizacji „konserwatywnej większości”, która w odpowiedzi składa np. projekty ustaw zaostrzających np. zakaz aborcji. I one mogą być za którymś razem przez ten parlament przyjęte.
To prawda, że taka „konserwatywna większość” w tym parlamencie istnieje. Współtworzy ją znaczna grupa parlamentarzystów PO. Ale sugestia, żeby z tego powodu Ruch Palikota nie zgłaszał ustaw o liberalizacji aborcji, o in vitro, o związkach partnerskich, przypomina znaną argumentację, że kobieta, która została zgwałcona, jest sama sobie winna, bo prowokowała gwałciciela, będąc w nocy na ulicy w zbyt wyzywającej sukience. Gdyby siedziała w domu, to by jej się nic nie stało. Tymczasem my nie będziemy cicho siedzieć w domu, tylko będziemy domagać się, aby prawa kobiet wreszcie były respektowane. Przecież nawet decyzja Tuska o „programie pilotażowym” w kwestii in vitro została niejako na premierze wymuszona. Stało się to tyleż za sprawą Ruchu Palikota, który o tej sprawie w Sejmie ciągle przypomina, jak też za sprawą tego, że ludzie zaczęli mieć dość i wzięli sprawę w swoje ręce. Mówię o decyzjach samorządów o refinansowaniu in vitro, spośród których pierwszą była inicjatywa SLD-owskich władz Częstochowy. W ten sposób Tusk został zmuszony do tego, by coś zrobić, by się całkiem nie skompromitować ciągnącymi się w nieskończoność dyskusjami w klubie przez kolejną kadencję. Tyle że początek „programu pilotażowego” jest zaplanowany na lipiec przyszłego roku, więc z ostrożnością podchodzę do kolejnej obietnicy. Choć tym razem trudno będzie o sprawie zapomnieć, bo zarówno nasi posłowie, jak też ludzie w samorządach będą ją Tuskowi przypominać. A wracając jeszcze do „szantażu centrystów”, o którym pan wspomniał. Przesunięcie coraz bardziej na prawo decyzji w kwestiach światopoglądowych, a także języka, w którym się o tych kwestiach debatowało, odbywało się zanim Ruch Palikota znalazł się w Sejmie, tj. kiedy rządzili Kaczyński, Tusk, a nawet kiedy rządziło SLD. Czas najwyższy zmienić język debaty publicznej – zamiast języka bogoojczyźnianego musimy zacząć mówić językiem praw człowieka.
Od lat 90. język mówienia o kwestiach światopoglądowych przesuwa się jednak na prawo. To, co prawica jeszcze w 1993 roku uważała za „aborcyjny kompromis”, dziś jest powszechnie przez nią samą kontestowane. Właściwie jedynym wyjątkiem w tym procesie było zdobycie przez Ruch Palikota 10 proc. głosów popierających postulaty całkowicie zrywające z konserwatywnym status quo. Ale to przypominało raczej zachowanie ludzi przyciśniętych do ściany i nie mających się już gdzie cofać niż zmianę trendu. Łatwiej dziś w Polsce wyprowadzić na ulicę ludzi pod hasłami zaostrzenia ustawy aborcyjnej niż pod hasłem jej zliberalizowania. Skąd ta dysproporcja sił społecznych?
Odpowiedź na pańskie pytanie jest dosyć prosta. My nie mamy zaplecza instytucjonalnego porównywalnego z instytucją Kościoła, który wywiera ogromny wpływ na życie publiczne, a zwłaszcza na rządzących. Co więcej, Kościół wspiera środowiska konserwatywne finansowo, swoją bazą materialną, czy wreszcie poprzez media katolickie. Środowiska świeckie takiej instytucji nie mają. To siła Kościoła stoi za plecami politycznej prawicy. Ta siła wpływa na media, wpływa na przesuwanie się coraz bardziej na prawo instytucji czy języków uważanych w Polsce za „centrowe”. Dziennikarka informacyjna mówiąca publicznie, że słyszy bicie serca zygoty nie jest już w Polsce dziwactwem. W tej samej instytucji, w której pracuje ta dziennikarka, ksiądz Sowa jest „skrzydłem liberalnym”. Ja nie przeczę, że nawet po stronie Kościoła jest zróżnicowanie poglądów. I ten nowy ton fanatyzmu nie jest może tonem jedynym. Ale nie ma to wpływu na oficjalne stanowisko Kościoła.
To diagnoza dość pesymistyczna, jaka jest szansa na zmianę tej dynamiki?
Społeczeństwo staje się coraz bardziej liberalne. Ludzie wyjeżdżają na Zachód i widzą, że tam się żyje inaczej. Nikt tam ludziom pod kołdrę nie zagląda, mogą o sobie decydować. I chcieliby, żeby w Polsce było podobnie. Ludzie chcą żeby państwo prowadziło dobrą politykę społeczną, a sferę prywatności pozostawiło w spokoju. Temu procesowi powolnej zmiany mentalności społecznej nie towarzyszy zmiana polityki państwa, które coraz bardziej oddala się od obywateli. Prowadzi to do narastania napięcia, którego wyrazem był nasz wynik wyborczy. Dlatego konsekwentnie musimy dążyć do realizacji naszych postulatów. Nawet jeśli w tym parlamencie nic to nie da, to i tak zmiana społeczna następuje. Wpłynie to bez wątpienia na kształt kolejnego parlamentu. Moim zdaniem na lepsze.
Wanda Nowicka, ur. 1956, przewodnicząca Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, posłanka Ruchu Palikota, wicemarszałek Sejmu.