W exposé nie pojawił się żaden „kontrowersyjny” temat równościowy
Cezary Michalski: Wstrzymując się od głosu w głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu Ewy Kopacz, wykazała pani mniej entuzjazmu niż Palikot i więcej zaufania niż Miller.
Wanda Nowicka: Może dlatego, że między nimi siedzę (śmiech). Ale na poważnie: exposé było bardzo prosocjalne, było w nim poruszonych wiele kwestii i zostało podjętych wiele zobowiązań, które znajdowały się w programie Twojego Ruchu i w moim osobistym programie. Z tego punktu widzenia należy się plus, choć wzbudzało moją wątpliwość to, że w prezentacji pani premier wszystkie te sprawy, które, jak wiemy, są trudne, których nie można było rozwiązać przez lata, okazywały się takie łatwe, bezkolizyjne, bezkonfliktowo proste do załatwienia. Gdyby tak rzeczywiście było, nie najlepszą opinię by to wystawiało poprzedniemu rządowi i poprzedniemu premierowi, który przez siedem lat tych spraw nie mógł załatwić.
Pani też nie wierzy, że to takie proste?
Nie wierzę. Ale niezależnie od podjęcia przez panią premier kwestii przedszkoli i żłobków, koniecznych działań na rzecz wsparcia osób starszych, niezależnie od tych pochwał osłabionych wątpliwościami, na ile te obietnice są w szybki i realny sposób do załatwienia, pozostały bardzo ważne kwestie, do których pani premier w ogóle się nie odniosła. Lekceważąc w ten sposób wagę tych spraw. Ona w swoim exposé zwracała się do milczącej większości, przedstawiała się jako jej reprezentantka. Jej punktem odniesienia jest większość społeczeństwa.
Ta „milcząca większość”, podobnie jak pani premier w exposé, unika kwestii „kontrowersyjnych”?
Wiadomo, że większość społeczeństwa to ważna kategoria polityczna, ona rozstrzyga o wszystkim.
Na przykład o zdobyciu i utrzymaniu władzy.
Ale pani premier powinna pamiętać, że rządzi w imieniu całego społeczeństwa, a nie tylko tej milczącej większości. A w całym społeczeństwie są rozmaite grupy, które może nie stanowią większości, ale są jego równie ważną częścią. Nie można w tak lekceważący sposób przemykać się nad ich niezbywalnymi prawami i swobodami, tylko dlatego, że oni tej większości nie stanowią. To jest tym bardziej rozczarowujące, że tematy, o których za chwilę powiem, nie są nowe. One się pojawiały od dawna, występowała z nimi lewica, mówił o nich nawet Donald Tusk. Wygłaszał rozmaite deklaracje, składał obietnice. W związku z tym miałam prawo oczekiwać, że Ewa Kopacz się do nich w jakiś sposób odniesie, ale one w ogóle zniknęły z agendy.
Nawet deklaracje i obietnice zniknęły.
Oczywiście tych spraw można wymienić więcej, ale ja w moim sejmowym komentarzu do exposé, zawierającym jednocześnie pytania do pani premier, wymieniłam cztery sprawy może najważniejsze i niezałatwione. Przemilczane w exposé, niepodjęte w politycznej praktyce, z zupełnie nieokreślonym statusem. Nie wiadomo nawet, czy nowy rząd w ogóle zamierza się nimi zająć, czy też może zamierza je odłożyć na „lepsze czasy”. Do pierwszej z poruszonych przeze mnie kwestii pani premier nawet się w swojej odpowiedzi odniosła, ale odniosła się w sposób jednak zwodniczy. To mianowicie sprawa in vitro. Ja pytałam o prawne uregulowanie tej kwestii. W sprawie leczenia niepłodności, także w kontekście unijnych regulacji bioetycznych, co do których Polska ma zobowiązania wynikające z dyrektyw unijnych, wisi nad nami jak miecz Damoklesa ryzyko płacenia kar za niewywiązywanie się z kalendarza wdrożenia tych regulacji.
Pani premier, udając, że nie rozumie, o co pytam, odniosła się do in vitro jako do sprawy już załatwionej, mówiąc wyłącznie o rządowym programie Ministerstwa Zdrowia. Tyle że ten program nie ma żadnego umocowania prawnego, może być z dnia na dzień zastopowany, a pary leczące niepłodność mogą z dnia na dzień zostać pozbawione możliwości korzystania z dofinansowania swojego leczenia przez państwo.
Albo też w przypadku uchwalenia przez „konserwatywną większość” ustawy „regulującej” in vitro mogą zostać z dnia na dzień pozbawione możliwości leczenia w ten sposób bezpłodności w ogóle.
Na dziś jest to tylko arbitralna decyzja ministra, nieopierająca się na żadnej ustawie gwarantującej pacjentkom jakiekolwiek prawa. A pani premier, w odpowiedzi na moje pytanie o prawne uregulowanie kwestii in vitro, o implementację unijnej konwencji bioetycznej, zasugerowała, że problem jest już rozwiązany, bo przecież istnieje program rządowy. Dobrze, że on istnieje. Ja nie chcę go krytykować. Ale program, który raz jest, a przy innym rządzie, a nawet przy innym ministrze zdrowia może przestać być prowadzony, to nie jest żadna trwała podstawa polityki państwa w zakresie wspierania osób dotkniętych niepłodnością.
Ale Ewa Kopacz idzie tutaj w ślady Donalda Tuska. Załatwia sprawę doraźnie, a jednocześnie nie rozpoczyna żadnej „kontrowersyjnej”, „ideowej” dyskusji, która dzieliłaby elektorat i aparat Platformy Obywatelskiej, bo elektorat i aparat PiS w zdyscyplinowany sposób akceptuje stanowisko Kościoła. Albo dlatego, że wierzy, albo dlatego, że uważa Kościół za najskuteczniejszego sojusznika lub najniebezpieczniejszego przeciwnika w walce o władzę w Polsce.
Ja też to tak odebrałam. Jednak jej odpowiedź znaczy, że ani ona, ani ten rząd nie zamierza rozwiązać kwestii in vitro na poziomie prawnym.
A inne tematy przemilczane w exposé?
O związkach partnerskich pani premier nic nie powiedziała. A to jest przecież temat, który podjął już wcześniej Donald Tusk. Były deklaracje, pojawiały się projekty.
Podjął, ale potem zarzucił. Prezydent też to udeptał jako „kontrowersyjne” i „jeszcze zbyt wczesne”. W tym układzie politycznym pożegnaliśmy się z najbardziej nawet ostrożną wersją legalizacji związków partnerskich.
Ja nie mogę tego zaakceptować. Jeśli coś w danym momencie nie jest możliwe, to nie znaczy, że możemy przestać o tym mówić. Musimy niestrudzenie podejmować te tematy w debacie politycznej. Związki partnerskie muszą wreszcie zostać załatwione, trzeba o tym przypominać. Tym bardziej, że cała Europa już tę sprawę w ten czy inny sposób rozwiązała. To jest wstyd, żebyśmy my w Polsce nie mogli uznać, że ludzie mają prawo żyć zgodnie ze swoimi najbardziej podstawowymi wyborami. Tymczasem dzisiaj w naszym kraju ludzie, którzy płacą podatki, wypełniają swoje obowiązki wobec państwa i wspólnoty, nie mogą jednocześnie korzystać z tych samych praw, co większość tej wspólnoty. Prawa do życia w związkach legalnych, opisanych przez prawo, prawa do nie bycia dyskryminowanymi.
Trzecia sprawa to suwak. Padały deklaracje premiera Tuska, choćby na Kongresie Kobiet, że on to załatwi i ten suwak na listach wyborczych będzie. Kobiety nie będą wypychane przez męskich liderów. Ewa Kopacz nic na ten temat nie mówi, wiem, że to też utknęło w zamrażarce i trudno się nawet dowiedzieć, jakie plany ma PO w tej sprawie. Zgłosiłam zapytanie do nowego marszałka, Radosława Sikorskiego, on ma to sprawdzić i odpowiedzieć, co się z tym projektem dzieje. Pani premier niestety nic o tym nie mówiła, a sama podpisała się pod tym projektem.
No i czwarta sprawa: ratyfikacja konwencji Rady Europy o przeciwdziałaniu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet.
Dlaczego nawet ta sprawa, która wydawała się już przez Tuska przepchnięta przez Platformę i rząd, znów okazuje się „kontrowersyjna”? I to po usunięciu z rządu głównego hamulcowego, czyli Michała Królikowskiego. Tymczasem teraz ratyfikacja zostaje pogrzebana w komisjach sejmowych.
Gdy zniknął jeden „hamulcowy”, pojawiły się bardzo silny hamulec ze strony PSL. W tej chwili PSL ściga się z Prawem i Sprawiedliwością o to, kto ostrzej zaatakuje konwencję.
PSL-owcy boją się przed wyborami samorządowymi Kościoła, który szczególnie na wsi jest wyjątkowo radiomaryjny i grozi jednoznacznym przesunięciem poparcia z PSL na PiS.
Ja to rozumiem, ale właśnie dlatego piszę w tej sprawie list do kobiet na wsi, z różnych organizacji kobiecych, bo to one powinny zareagować.
Kobiety na wsi są wyjątkowo zagrożone przemocą, praktyczną, codzienną, bez gwarancji ochrony. Ja zwracam się do kobiet mieszkających na wsi, żeby zaapelowały do działaczy PSL, aby poparli konwencję.
Ale to jeszcze nie tłumaczy zachowania PO i Ewy Kopacz. Nawet przy rozsypaniu się PSL-u w tym głosowaniu można ratyfikować konwencję głosami Platformy, SLD, Twojego Ruchu i większości niezrzeszonych, którzy z Twojego Ruchu wyszli.
Myślę, że zachowanie Platformy jest motywowane przez dwa czynniki. Po pierwsze, PO chce ratyfikację przesunąć na czas po wyborach.
Po samorządowych czy po całym roku wyborczym?
Myślę, że po samorządowych, bo w tych wyborach Kościół odgrywa największą rolę. Jest wszędzie obecny i może naprawdę poważnie zaszkodzić ugrupowaniom, które nie zachowują się zgodnie z jego wymaganiami. A po drugie, w samej Platformie są głosy radykalnych przeciwników i niestety także przeciwniczek konwencji. Należy do nich obecna wicemarszałek Elżbieta Radziszewska, należy do nich Julia Pitera. To są czasem argumenty identyczne z zastrzeżeniami posłów i posłanek PiS-u. Ewa Kopacz nie chce pewnie znaleźć się w sytuacji, w której jej rząd nie będzie w stanie obronić w parlamencie własnego projektu.
Z tego, co pani mówi, wynika jednak, że Platforma pod zarządem Ewy Kopacz, bardzo dobrze przyjmowanej przez Kongres Kobiet i przez wiele publicystek mających nadzieję, że nowa premier te wszystkie sprawy popchnie do przodu, cofnęła się w stosunku do Platformy Tuska.
Ja to tak niestety odbieram. Tusk miał tę przewagę nad Ewą Kopacz, że on od czasu do czasu przynajmniej dostrzegał potrzebę zabrania głosu w tych sprawach. Wygłoszenia jakichś deklaracji, których później najczęściej nie dotrzymywał albo z których się wycofywał. Ale przynajmniej dostrzegał te problemy. A Ewa Kopacz chce zamieść niewygodne tematy pod dywan i nie decyduje się na poruszanie jakichkolwiek kwestii ocierających się choćby o „kontrowersyjność”. Na wszelki wypadek wolała te tematy przemilczeć także w exposé.
Czy obsadzenie teraz przez Platformę władz Sejmu osobami Radosława Sikorskiego i Elżbiety Radziszewskiej ułatwi czy utrudni procedowanie w parlamencie ustaw równościowych?
Marszałkowi Sikorskiemu dałabym szansę. On bardzo często podkreśla, że dla niego ważny jest parytet, że dbał o to, by kobiety były w kierowanym wcześniej przez niego resorcie na kierowniczych stanowiskach, i był bardzo z tego dumny. Jak to się przełoży na jego zachowanie jako marszałka, nie wiadomo. Natomiast jeśli chodzi o panią marszałkinię Radziszewską, to sądzę, że jej nominacja to ukłon w stronę Kościoła. Królikowski musiał odejść, ale Kościół i konserwatyści musieli coś dostać.
Podsumowując: nie mogłam zagłosować za tym rządem, ale też nie mogłam zagłosować przeciwko, bo wiele rzeczy w tym exposé: żłobki, przedszkola, opieka nad ludźmi starszymi, to są sprawy, którymi się zajmuję, ja te pomysły popieram i nie byłabym wiarygodna, gdybym to zaatakowała. Ale nieporuszenie żadnej ze spraw kluczowych dla „milczących mniejszości” nie pozwoliło mi na głosowanie za.
Dlaczego polityczna reprezentacja „milczących mniejszości” jest coraz słabsza? Dlaczego coraz więcej podstawowychspraw staje się w Polsce „kontrowersyjnymi” i muszą być porzucone? Mamy dzisiaj prezydenta, rząd i PO, które przedstawiają się jako „cywilizowany konserwatyzm” broniący państwa przed „oszalałą prawicą”. W tym pejzażu lewica jest coraz słabsza, coraz mniej się z nią liczą platformerscy „pragmatyści”. To było już widoczne w ostatnim okresie rządów Tuska, pod Ewą Kopacz ten proces dalej postępuje.
Ja tę propozycję zakończenie wojny PO-PiS odebrałam jako zawoalowaną, w białych rękawiczkach, ale jednak prowokację pod adresem Kaczyńskiego.
Która go zresztą rozchwiała, bo musiał podać rękę Tuskowi, po raz kolejny przypominając nam o zupełnie cynicznym i instrumentalnym charakterze tej PO-PiS-owej nienawiści uruchomionej kiedyś przez obu liderów. A Anna Zalewska po staremu zaatakowała Ewę Kopacz Smoleńskiem.
Ale jednocześnie ludzie mają nadzieję na obniżenie tego poziomu wrogości i komunikat Ewy Kopacz do nich trafił. Chcą tego słuchać. Kaczyński podał rękę, ale potem poczuł się zwolniony z jakiegokolwiek hamulca, a pani Anna Zalewska zupełnie popłynęła. To źle rokuje, to pokazuje, że ten spór będzie się ciągnął, będzie tak samo rytualny, tak samo „wygodny” dla obu stron. No i nadal będzie przesuwał całą scenę polityczną bardzo mocno na prawo. Źle to rokuje dla realnej zmiany w Polsce. Ewa Kopacz będzie wychodzić z propozycją współpracy, PiS to będzie odrzucał, Platforma będzie się czuła usprawiedliwiona w swoim odwracaniu się od współpracy z całą opozycją.
Kiedy Janusz Palikot próbował złapać panią premier za słowo i odpowiedzieć na zaproponowane przez nią „sto dni współpracy” projektami ustaw, które wcześniej były przez Platformę w Sejmie blokowane, zostało to odebrane jako oznaka słabości. Z kolei Leszek Miller przedstawił solenny krytyczny głos opozycji, ale nieprzebijający się z niszy. Jakie są szanse na stworzenie siły nacisku po stronie najszerzej rozumianej centrolewicy – sięgającej od Zielonych, poprzez Millera, Palikota, aż po niektóre środowiska Kongresu Kobiet – żeby równościowe i emancypacyjne postulaty nie wypadały w Polsce z exposé i agendy polityków „pragmatycznych”? Żeby polscy „pragmatycy” nie byli zawsze zwierciadłem PiS-u, prawicy, Kościoła?
Sądzę, że wstrząsem będą wybory samorządowe.
Wszystkie grupy lewicy czy liberalnego centrum pójdą do tych wyborów osobno i wszystkie na tym stracą. To musi nam dać do myślenia.
Uważam, że jeśli lewica nie będzie się mogła porozumieć także przed wyborami parlamentarnymi, jeśli nie zbierze się w sobie i nie zacznie pracować na warunkach partnerskich, bez tego nadymania się, kto z nas jest większy i ważniejszy, to postulaty równościowe, emancypacyjne, postulaty mniejszości w Polsce politycznie przegrają. SLD dostanie gorszy niż przed czterema laty wynik w wyborach samorządowych. Twój Ruch przechodzi poważny kryzys. Zieloni, potrzebni w tym całym układzie jako świeża krew i świeże idee, też wolą się samomarginalizować politycznie. Jeśli tego procesu nie da się odwrócić, będziemy coraz bardziej wypierani z debaty publicznej, a ostatecznie także ze sceny politycznej. Ale dziś, przed wyborami samorządowymi, szans na taką wspólną centrolewicową inicjatywę polityczną nie widzę. Wybory samorządowe będą dla lewicy kolejnym zimnym prysznicem i albo się obudzimy, albo PO-PiS się rozrośnie i wiele ważnych spraw – z punktu widzenia Platformy „zbyt kontrowersyjnych”, a z punktu widzenia PiS i reszty prawicy w ogóle nie do pomyślenia – wciąż będzie nierozwiązanych, nawet niepodjętych. Jeśli na przykład edukacja seksualna staje się dzisiaj w Polsce tematem kontrowersyjnym, mimo że prawo do niej zostało wpisane nawet do prawicowej ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku, to polska scena polityczna będzie coraz bardziej przesuwać się na prawo. Jeśli ktoś nie wyznaczy politycznej granicy dla tego prawicowego przechyłu, Polska stanie się jednym z najbardziej zacofanych krajów Europy pod względem mentalnym.
Wanda Nowicka – wicemarszałkini Sejmu, posłanka, działaczka społeczna i feministyczna
Środa, Grodzka, Czarnacka, Piechna-Więckiewicz: czytaj nasze komentarze po exposé premier Kopacz
Anna Grodzka: Neoliberalny kurs bez zmian
Magdalena Środa: Utracona kobiecość?
Agata Czarnacka: Bezideowość i wielka niewiadoma
Paulina Piechna-Więckiewicz: Czy Kopacz ucieka od płci?