Janusz Piechociński nie odpowiada na pytania o kryzys, tylko woła: „Kochajmy się!”.
Cezary Michalski: Zazdrości pan Donaldowi Tuskowi nowego koalicjanta?
Leszek Miller: To nie jest nowy koalicjant, to ciągle ten sam PSL. Ze swoimi interesami odmiennymi od interesów Platformy, z polityczną koniecznością uzyskania jak najlepszego wyniku wyborczego. Inaczej nazywa się tylko nowy szef partii koalicyjnej.
Tyle że ten szef rozpoczyna od deklaracji, że nie zerwie koalicji aż do dnia wyborów. Pozbawia się argumentu, którym grał Pawlak rozmawiający z Kaczyńskim. Tusk może to wykorzystać do partnerstwa, ale może też wykorzystać do zmarginalizowania PSL.
Wczoraj okazało się, że całe puszenie się Piechocińskiego, opowiadanie o trzech kopertach, o rozmaitych rozwiązaniach personalnych, zostało przecięte jednym zdaniem Donalda Tuska. I Piechociński został wicepremierem oraz ministrem gospodarki.
Pan sam wielokrotnie powtarzał, że takie rozwiązanie jest dla państwa lepsze. Szefowie koalicji poza rządem to pokusa sterowania z tylnego siedzenia, źródło napięć osłabiających gabinet.
Owszem, szef partii koalicyjnej poza rządem to pokusa polityki prowadzonej na zapleczu, pokusa recenzowania rządu przez polityków, którzy powinni za politykę rządu odpowiadać. Premier Tusk jest za sprytny, żeby taką sytuację tolerować. Zatem dla Piechocińskiego było tylko jedno wyjście i nie rozumiem, dlaczego tak długo się droczył.
Czy człowiek tego typu, co Janusz Piechociński, może w ogóle w polskiej polityce przeżyć? Ktoś, kto podkreśla swoje motywacje merytoryczne, a nie personalne ambicje. Nawet z Pawlakiem wygrał dlatego, że Sawicki czy Kalinowski, bardziej typowi politycy, poparli go przeciwko Pawlakowi. Czy Tusk wykorzysta tę miękkość Piechocińskiego do tego, żeby lojalnie współpracować z nim w koalicji, czy do tego, żeby osłabić pozycję PSL-u. Co pan by zrobił, mając takiego partnera?
Za chwilę zaczną się pytania do Piechocińskiego jako ministra gospodarki, dlaczego kryzys się pogłębia, dlaczego polska gospodarka słabnie, czemu się ludzie buntują. Do pewnego momentu będzie mógł powiedzieć, że jego wcześniej w rządzie nie było. Ale to będzie tłumaczenie na krótko.
Sądzi pan, że Tusk użyje go jako zderzaka?
Jak będzie dobrze, to zachowa się wobec niego lojalnie. Ale jak spowolnienie gospodarcze zacznie się pogłębiać, jak nastąpi załamanie rynku pracy, jak zaczną się buntować górnicy albo kolejarze, to Piechociński idealnie nadaje się na kozła ofiarnego. Nie tylko dla Tuska, także dla swoich kolegów z PSL-u. Przecież na stanowisko nie tylko wicepremiera, ale właśnie ministra gospodarki wpychali go Pawlak, Sawicki, Kalinowski, Żelichowski. Jak pan myśli, dlaczego? Widać, że on ma problemy z przejściem od roli wieloletniego recenzenta polityki do roli praktyka sprawowania władzy. Ale jego los zależy przede wszystkim od decyzji Waldemara Pawlaka. Jak Pawlak uzna, że może uderzyć, to uderzy. Może znów stanąć na czele partii praktycznie w każdej chwili, bo statut PSL-u pozwala wymienić prezesa na każdym posiedzeniu Rady Naczelnej. PSL jest pod tym względem partią dość wyjątkową.
To czyni Piechocińskiego jeszcze słabszym wobec Tuska.
Tusk wie to samo, co ja tutaj mówię. Co więcej, on zachował pewną sympatię dla Pawlaka. Również dla Tuska zwycięstwo Piechocińskiego było zaskoczeniem.
Ale czy Tuskowi opłaca się zastępować Piechocińskiego, który obiecuje mu koalicję do końca kadencji, Pawlakiem, który spotykał się z Kaczyńskim i ciągle wrzucał do mediów informacje, że może się urwać?
Tak naprawdę Tusk w to wszystko nie wierzył. Wiedział, że spotkania Pawlaka z Kaczyńskim to fikcja. Rozumiał te zabiegi Pawlaka, jego sztuczki, nawet go polubił. Trochę na zasadzie „trafił swój na swego”. Pawlak traktował kontakty z Kaczyńskim wyłącznie jako element politycznej gry. On Kaczyńskiemu nie ufa, tak samo jak wszyscy. Pokazał charakter, kiedy Kaczyński, jeszcze jako premier, proponował mu wejście do rządu. Ma pełną świadomość, że Kaczyński jest totalnie nieobliczalny politycznie.
Zatem zapytam jeszcze raz, czy ktoś taki jak Janusz Piechociński może przetrwać pomiędzy politycznymi rekinami? Nawet dziennikarze – zarówno prawicowi, jak też ci z newsowego mainstreamu – zaczynają być na niego wściekli. Oni go pytają, kiedy kogoś stuknie, czy zerwie koalicję, chcą prostych złośliwości na temat jego politycznych partnerów, a on im zaczyna opowiadać o polityce gospodarczej, o historii transformacji w Polsce, o jej niesprawiedliwościach. Dziennikarze dostają szału, gdy tak do nich mówi.
Wie pan, że mnie także denerwuje, kiedy Piechociński używa języka misjonarza, kaznodziei. Te jego ciągłe wezwania do jedności, spokoju, w stylu: „Kochajmy się”. Polityki nie można uprawiać bez polityki. A polityka to jest walka. Ale najbardziej drażniące jest to, że on nie odpowiada na pytania o sposób kierowania przez niego resortem gospodarki, o jego program, o decyzje konieczne do walki z kryzysem.
Jak w takim razie pan sam reaguje na dobre rady prawicowych publicystów z „Rzeczpospolitej”, że powinien pan znowu zaatakować Palikota, ponieważ jak zaczęły się wasze wspólne deklaracje, to w jednym sondaży SLD straciło 1 czy 2 procent, zatem powinniście się sobie rzucić do gardeł?
Ja wiem, że oni chcą mieć potem informacje, że się dwie partie – z ich punktu widzenia lewicowe – wzajemnie zabijają, co kompromituje wszystko, co nie jest prawicą. Ale z drugiej strony, gdyby się rzeczywiście okazało, że nasze zbliżenie z Ruchem Palikota uderza w naszą wiarygodność w oczach naszego, lewicowego elektoratu, i że tylko Palikot korzysta na tym zbliżeniu, wówczas powinniśmy się od Palikota trzymać bardziej z daleka.
Rozumiem, że jest pan w polityce praktycznej po stronie „machiawelizmu”, od którego Piechociński się dystansuje.
Na rzecz Jana Pawła II, co znów jest kaznodziejstwem. Mnie ostrość języka polityki tak nie odstręcza, politykę rozumiem jako walkę o władzę i to mnie nie oburza. Dla mnie jest tylko jedna granica ostrości politycznego języka, którego polityk demokratyczny nie powinien przekraczać. Wyznacza ją odmowa uznania własnego państwa, granie Smoleńskiem, granie stosunkami z Rosją, granie polityką europejską w polityce partyjnej. Natomiast wolę ostrość sporu od kaznodziejstwa. W dodatku nie mam pewności, że u Piechocińskiego to kaznodziejstwo rzeczywiście kryje jakieś wyjątkowe kompetencje.
Zapytam jednak o przypadek, kiedy zamiast ostrości języka SLD wybrało działanie merytoryczne. SLD-owskie władze Częstochowy uruchomiły program finansowania in vitro i w ten sposób spowodowały, że Tusk nie mógł się już dłużej zasłaniać „konserwatywną większością” w Sejmie, na którą składa się także część jego własnego klubu. Zapowiedział „program pilotażowy” powtarzający na skalę całego kraju rozwiązania zastosowane w Częstochowie w kwestii finansowania in vitro. Czy mają państwo inne tego typu pomysły, za pomocą których partia słabsza w parlamencie mogłaby jednak wpływać na kształt polityki państwa?
Owszem. My nie mamy silnej reprezentacji w parlamencie, ale są miejsca w Polsce, gdzie sprawujemy władzę. Nie chcę uprzedzać naszych działań, ale będą one dotyczyły polityki gospodarczej, o której koalicja wiele mówi, ale jej nie prowadzi. My będziemy pokazywać, że nawet na poziomie samorządowym można uprawiać politykę gospodarczą, wspierać przedsiębiorstwa, pomagać im funkcjonować w czasie kryzysu, ratować zatrudnienie. Oczywiście na nieporównanie mniejszą skalę, niż gdyby robiło to państwo.
Czy Tusk użyje obiecanej mu przez Janusza Piechocińskiego koalicyjnej sielanki do prowadzenia polityki gospodarczej?
Ja się obawiam, że wciąż logikę działań tego rządu wyznacza ministerstwo finansów, a nie ministerstwo gospodarki. Mieliśmy zapowiedź polityki gospodarczej w expose, ale nie ma żadnej gwarancji, że działania rządu będą wystarczająco szybkie, żeby wspomóc gospodarkę i rynek pracy, zanim będzie za późno. Spowolnienie gospodarcze już się przecież zaczęło, a wciąż nie ma wiarygodnego kalendarza obiecanych przez premiera działań. Polska nie ma także kalendarza wejścia wejścia do strefy euro. Ostatnio zaapelował o to prezydent, który jednak nie ma narzędzi do prowadzenia polityki w tym obszarze. Ze strony Donalda Tuska jest całkowite milczenie. Nie wiadomo, czy nie chcą, czy nie potrafią, czy brakuje im odwagi, by zakomunikować społeczeństwu jakąkolwiek decyzję. Ten brak kalendarza osłabia stanowisko Polski we wszystkich negocjacjach na temat antykryzysowych działań UE. Tej bierności kaznodziejstwo Piechocińskiego nie pokryje. Warto też poznać stanowisko nowych władz PSL-u w kwestii wejścia do strefy euro. Waldemar Pawlak był tu wyjątkowo sceptyczny. Czy stanowisko PSL pod kierownictwem Piechocińskiego się zmieni? Chciałbym takie szczegóły poznać, bo same apele o łagodzenie atmosfery politycznej nie wystarczą.