Kraj

Michalski: Wielka Rewolucja czy „tylko” Wielka Trauma

Wartością tekstu Andrzeja Ledera jest odsłonięcie traumy, ale ja pytam o kolejne etapy terapii.

1.

W odważnym, a nawet brutalnym – w najlepszym tego słowa terapeutycznym sensie – tekście zatytułowanym Kto nam zabrał tę rewolucję Andrzej Leder stwierdza: „W Polsce w latach 1939–1956 dokonała się rewolucja społeczna”. I nawet jeśli później na różne sposoby tę swoją mocną diagnozę osłania, udialektycznia, precyzuje, pozostaje pytanie: czy jest ona prawdziwa?

Leder pisze: „Obaj okupanci zaczęli realizować działania o charakterze rewolucyjnym, które nieodwracalnie zmieniały oblicze polskiego społeczeństwa”. I nie sposób się z tezą o „nieodwracalnej zmianie oblicza polskiego społeczeństwa” nie zgodzić. Czy to jest jednak rewolucja? Czy termin „rewolucja” nie zakłada aktywności raczej niż bierności? Oczywiście w dialektycznym pomieszaniu, ale jednak pozwalającym, po dokonaniu pewnych czynności „oczyszczających” zbiorową świadomość i pamięć, sformułować jednak ostatecznie, w sposób, który przynajmniej dla większości danego społeczeństwa nie będzie jawnym kłamstwem, słynne „My, lud”, którym podpisze się tę czy inną porewolucyjną deklaracją niepodległości, deklarację praw człowieka albo konstytucję.

Holokaust i stalinizm definicji rewolucji w tym wymiarze niestety nie spełniają, nawet jeśli spełniają zarówno definicję „radykalnej zmiany społecznej”, jak też w mniejszym, ale jednak istotnym stopniu, definicję „modernizacji”.

Piszę „w mniejszym”, gdyż dla mnie, naiwnego humanisty, ważnym elementem modernizacji jest emancypacja, której elementem z kolei – to także nieco naiwnie humanistyczne założenie – powinno być minimalne choćby podniesienie poziomu własnej podmiotowości. A nie przyjmowanie nowych praw z rąk nowych panów, bo to jeszcze nie jest emancypacja, co widać także po pokoleniu naszych rodziców i dziadków „wyzwolonych” przez Holocaust i stalinizm, obdarowanych prawami. Ich największą tęsknotą – szczególnie po 1989 roku – stała się niestety „ucieczka od wolności”, stąd tysiące, o ile nie setki tysięcy ludzi, którzy pozostawali w PZPR „do wyprowadzenia sztandaru”, a dziś przyjmują rozmaite odmiany „terapii” poprzez wyparcie i fałsz, proponowane im przez część polskiej prawicy i część polskiego Kościoła.

2.

Czy można przeżyć modernizację biernie? Czy można się zmodernizować jako ofiary modernizacji? Andrzej Leder odpowie zapewne, i odpowie słusznie, że Holokaust i stalinizm w Polsce zakładały pasywność wspólnoty jako całości (narodu, który zostaje okupowany, a następnie jest włączany w pewien geopolityczny i ustrojowy układ mający źródło zewnętrzne), nie zakładają jednak pasywności jednostek, a nawet grup społecznych uczestniczących w tym procesie. Czy nie dałoby się zatem odrzucić tożsamości narodowej, tożsamości „dużej wspólnoty”? Czy nie dałoby się wreszcie zdekonstruować dużej „patriotycznej”, „martyrologicznej” narracji wspólnotowej, żeby wyzwolić mnogość relacji faktycznego indywidualnego i grupowego awansu, co mogłoby rozwiązać problem „pasywności”, przeżywany i narzucany zbiorowo? Może Holokaust i stalinizm staną się wówczas modernizacją taką, jak inne. Tylko naiwniacy lub ideolodzy zapominają przecież o ofiarach i ogromnej dawce „przymusu” rozmaitych rewolucji przemysłowych zachodzących w modernizacyjnym centrum.

Gdybyż takie rozbicie wielkiej martyrologicznej narracji o Holokauście i stalinizmie było w ogóle możliwe. Wówczas, nawet jeśli byłoby to moralnie podejrzane, rozwiązywałoby nasz problem. A ja zrezygnowałbym nawet z nadmiaru moralizatorstwa rozumiejąc zastrzeżenia pod adresem historycznej pamięci i „prawdy”, sformułowane kiedyś w moim ulubionym eseju Fryderyka Nietzsche „O pożytkach i szkodliwościach historii dla życia”. Ale „zdjąć” wielkich narracji, by wyzwolić małe, nie daje się łatwo, być może nie daje się wcale. Przekonaliśmy się o tym wszyscy, na własnej skórze i na własnych błędach.

Zacznijmy jednak od koniecznych zastrzeżeń moralnych, zanim przejdziemy do wątpliwości praktycznych. Po pierwsze, człowiek jest zwierzęciem społecznym, co na mocy drobnego sylogizmu oznacza, że bez wymiaru społecznego, bez odpowiedzialności społecznej, bez moralności w jej wymiarze społecznym, pozostanie z niego wyłącznie zwierzę (czy też „bestia”, jak prosty sylogizm Arystotelesa zmodyfikował słusznie Tomasz z Akwinu). Zatem wyobraźmy sobie mnogość narracji indywidualnych, w rodzaju „awansowałem dzięki złotym zębom albo dzięki mieszkaniom i własności ofiar Holokaustu”, „awansowałem dzięki punktom za pochodzenie, dzięki czystkom w kadrze oficerskiej, inteligenckiej, mieszczańskiej z czasów stalinizmu” i „jestem z tego dumny” albo przynajmniej „potrafię mówić o tym bez wstydu”, „stało się, ale to przecież była modernizacja, emancypacja, może nawet w pełni uprawniona rewolucja”. Obawiam się, że takie postawienie sprawy nie jest łatwe, o ile w ogóle jest możliwe. Poczucie winy odbija się albo u samego awansującego, albo u jego dzieci czy wnuków. Wystarczy, że dowiedzą się, czym były Holokaust i stalinizm konkretnie, nie tylko w wymiarze „oczyszczonego pod awans mojego przodka miejsca”, ale także w wymiarze „ludzkich kosztów oczyszczania miejsca pod awans mojego przodka”. Można oczywiście poczucie winy za bierność czy wręcz współudział w Holokauście unieważniać tym, że „Żydzi kolaborowali z bolszewikami” (strategia bardzo dziś w Polsce powszechna) albo że „Żydzi tylko udawali asymilację i lojalność wobec polskości” albo „Żydzi należeli nieraz do oligarchii wyzyskującej polski lud” (strategie równie dziś w Polsce powszechne).Można poczucie winy za udział przodka w represjach stalinowskich (jedna ze ścieżek awansu społecznego jest niestety taka) unieważniać przywołaniem ewidentnych niesprawiedliwości społecznych II RP.

Ale obawiam się, że nawet gdyby kiedyś skutecznie udało się w ten sposób sterapeutyzować „wielką traumę” Polaków, to ani Andrzej Leder, ani ja, nie bylibyśmy w pełni usatysfakcjonowani taką terapią.

Zatem odwaga w ujawnianiu traumy w tekście Andrzeja Ledera nie oznacza wcale jego przekonania o łatwości terapii. Tekst Ledera nie pokazuje nawet ścieżki takiej przyszłej skutecznej i dopuszczalnej moralnie terapii. Są oczywiście pewne typy terapii, które uważają ujawnienie traumy za wystarczające. Nie sądzę jednak, aby Andrzej Leder jako praktyk był nimi usatysfakcjonowany. Także w jego tekście – zarazem odważnym, jak też pełnym niepokoju – nic na to nie wskazuje.

3.

Mała dygresja, będąca dowodem na słuszność diagnozy Andrzeja Ledera, ale też tłumacząca, dlaczego nasyca on swój tekst pytaniami, nie odpowiedziami. Film Pokłosie ma pewne błędy obsadowe, scenariuszowe, nawet reżyserskie. Jeśli wart jest jednak walki w jego obronie, to z jednego powodu. Pokazuje wielki strach Polaków. Nie tylko przed tym, że ujawnione zostanie to, iż „zajęli miejsca Żydów”. Jest to strach przed ujawnieniem tego, że każdy tutaj zajął czyjeś miejsce, a gdyby chciał to „zajęte miejsce” zwolnić z poczucia winy, z moralnego imperatywu, okaże się, że „nie ma własnego miejsca”. W dodatku rama PRL-owskiego awansu została zniszczona, zostało zniszczone ustrojowe „usensownienie”, „usprawiedliwienie” statusu społecznego pokolenia naszych rodziców i dziadków. Sami zniszczyliśmy tę ramę, ja ją niszczyłem, my ją niszczyliśmy, wy ją niszczyliście, niszczył ją także Andrzej Leder w latach 80. Robiliśmy to nie zdając sobie do końca sprawy ze wszystkich kosztów, gdyż zarówno w 1981 roku, jak też w 1987 roku zastanawialiśmy się przede wszystkim nad tym, czy bać się radzieckich czołgów, a nie nad tym, czy bać się potwornej społecznej anomii, jaka będzie pierwszym problemem postkomunizmu.

4.

Andrzej Leder wymienia strategie obejścia traumy, jej zafałszowania. Szlacheckie genealogie, genealogie „przedwojenne”, ja dodałbym do tego rzucanie się w rozwarstwienie społeczne („thatcheryzm”, „korwinizm”), jak w studnię na główkę. Żeby uciec przez niepewnością własnego statusu społecznego niszczącą pokolenie „uwolnionych od PRL-u” (czyli od ustrojowego kontekstu dowartościowującego awans przez Holocaust i stalinizm) „rodziców”, ale także niszczącą pokolenie równie przygniecionych niepewnością własnego statusu społecznego „dzieci”.

Jeden z panelistów, którzy będą dziś dyskutować nad tekstem Andrzeja Ledera w Krytyce Politycznej, profesor Antoni Dudek, w niedawnym wywiadzie dla Dziennika Opinii KP powiedział: „gdyby rząd Buzka zdołał je [bariery polityczne, przyp. CM] przełamać w sprawie ustawy reprywatyzacyjnej, co się nie udało, wówczas układ sił w wielkim biznesie mógłby dziś wyglądać zupełnie inaczej, bo wielu spadkobierców fortun przedwojennych odzyskałoby potężne zasoby […] W biednym kraju masy nigdy nic nie dostają. Natomiast reprywatyzacja miałby fundamentalne znaczenie dla układu sił w gospodarce, bo obok Kulczyka czy Solorza, byliby w Polsce wielcy gracze o zupełnie innej biografii [podkreślenie własne, CM]”.

Ciekawy będę, jak Antoni Dudek zareaguje na moją intuicję, że pozostawienie tych sformułowań w autoryzowanej wersji wywiadu stanowi u niego samego przykład wyparcia, fałszywej świadomości, o których Andrzej Leder pisze w swoim tekście. Dodam, że wyparcia i fałszywej świadomości nieuniknionych u nas wszystkich – dzieci, wnuków, prawnuków pokolenia „wielkiej traumy”. Jego własna biografia społeczna też jest powikłana, jego własne poczucie statusu społecznego też musi być zaburzone.

Jak moje, jak Rafała Ziemkiewicza, jak wszystkich tych, którzy nie pochodzą bezpośrednio i „czysto” (bez najdrobniejszego zaburzenia, choćby w postaci PRL-owskiego mezaliansu społecznego) od „przedwojennego ziemiaństwa” czy „przedwojennej inteligencji”.

5.

Radykalna zmiana społeczna w Rosji po lutym i październiku 1917, owszem, była rewolucją. Radykalna zmiana społeczna po 1789 roku we Francji też rewolucją była na pewno. Podobnie jak radykalna zmiana społeczna po wydarzeniach, w których purytańska klasa średnia w Anglii ścięła swego króla. Czy jednak o rewolucji można mówić w odniesieniu do narodów, które – tak jak naród polski – w pewnym momencie, dość dawno, przestały być „narodami historycznymi”? Wątpliwości co do pojęcia „rewolucja”, zakładającego aktywną suwerenną działalność polityczną ludu, w odniesieniu do Holokaustu i stalinizmu w Polsce nadal pozostają. W Polsce lud nigdy nie zwyciężył, tak samo, jak jako warstwa nigdy wcześniej nie zwyciężyła tutaj burżuazja. Nawet teraz to zwycięstwo mieszczaństwa dzieje się koślawo, a przyczyny tej koślawości polskiej „rewolucji burżuazyjnej” Leder też wymienia. W okresie stalinizmu ludu w Polsce użyto w grze geopolitycznej w „przyswajanie Polski” do bloku radzieckiego po II wojnie światowej. Wcześniej używano go w Jedwabnem i miejscach podobnych. Mógł z tego korzystać, ale nie mógł z tego – nawet ze swoich korzyści – zbudować wielkiej narracji własnego emancypacyjnego zwycięstwa. I żadnymi zaklęciami tej wielkiej narracji stworzyć się nie da. Władza komunistyczna tworzyła oczywiście tę narrację za lud. Nie bez empirycznych podstaw zwracała uwagę na realne zdobycze i korzyści. Wystarczyło jednak pokazać cenę, jeśli nawet nie samym awansującym, to ich dzieciom i wnukom, aby szlag trafił nie tylko „wielką narrację” PRL-owskiej propagandy, ale także – na dobre i złe – mikronarracje indywidualnego i grupowego społecznego awansu. Aby odebrał im wartość i sens. Nawet jeśli nie w oczach samych awansujących, to w oczach znacznej części ich dzieci i wnuków, co w pokolenie rodziców i dziadków oczywiście też uderzyło.

Dowodem oczywistym na prawdziwość tej tezy jest stosunkowo masowy bunt „pokolenia komandosów” (w wydarzeniach Marca 68 biorą udział tysiące studentów, a 12 lat później to pokolenie przesądzi o postaniu „Solidarności”). Innym dowodem będzie jeszcze bardziej masowy bunt „pokolenia lat 80.”. Nasi rodzice często byli w partii, wyżej lub niżej. Nasi rodzice często pracowali w aparacie państwa, wojska, milicji.

Nasi rodzice byli beneficjentami awansu społecznego, który był owocem – jak słusznie i bezkompromisowo przypomina Andrzej Leder – Holokaustu i stalinizmu.

My swoim anty-PRL-owskim wyborem potępiliśmy awans naszych rodziców i dziadków, złamaliśmy przez to często ich poczucie życiowego sensu. Zrobiliśmy to nie z sadyzmu, nie dla rozrywki, ale sami będąc przygnieceni antykomunistycznym poczuciem winy. Co z tym zrobić? Ja postanowiłem uciec przynajmniej od „historycznego podziału” (nie uciekając przez to od pamięci traumy, którą istotnie trzeba „przepracować”). A nawet i to minimum okazało się w dzisiejszej Polsce niemożliwe. Wojciech Jaruzelski powracający jeszcze dzisiaj jak widmo polskiej polityki (szczególnie „lewicowej”) nie jest kluczem do zrozumienia „wielkiej traumy”, ale – zarówno dla moich rówieśników w SLD, jak też dla moich rówieśników w PiS – jest tylko pretekstem do rozmaitych strategii prostego tej traumy wyparcia lub zafałszowania.

6.

Zatem wartością tekstu Andrzeja Ledera jest odsłonięcie traumy. Ale ja pytam o kolejne etapy terapii (która nie byłaby zapomnieniem, która nie byłaby wyparciem i fałszem naszych szlacheckich i „przedwojennych” genealogii, naszego „nowoczesnego thatcheryzmu” i naszych prób bycia Torysami czy amerykańskimi neokonami nad Wisłą). Kieruję to pytanie tyleż do Andrzeja Ledera, tyleż do uczestników panelu wokół jego tekstu, co do siebie. Z jedną wszakże smutną uwagą, ja odpowiedzi na moje własne pytanie – o skuteczną terapię po koniecznym, nieuchronnym i obowiązkowym z powodów moralnych odsłonięciu „wielkiej traumy” – wciąż nie znalazłem.

Także Andrzej Leder kończy swój tekst nie odpowiedziami, ale pytaniami. Pisze: „Rodzi się pytanie […] o każde morderstwo i donos otwierające drogę do majątku, każdy strzał w wojnie domowej, każdą decyzję o przejęciu własności, każdy podpis na dokumencie, każde przyzwolenie i zaniechanie… Ale też o każdy akt odwagi wejścia na ścieżkę zmian, o trud awansu, wysiłek przełamania dotychczasowych form myślenia, pracę w imię mglistej przyszłości… Idąc dalej, trzeba postawić pytanie: czy rzeczywiście można pasywnie doświadczyć rewolucji i emancypacji? Inaczej mówiąc, czy naprawdę można się 'wyemancypować’ przez sen i we śnie?”.

Odpowiedź „pokolenia komandosów” i mojego „pokolenia lat 80.” na to ostatnie pytanie brzmiała po prostu – „nie”. Holokaust i stalinizm to nie była rewolucja, do której nie tylko można, ale należałoby się przyłączyć, której owocu – czyli PRL-u – należałoby bronić przed nowymi falami „kontrrewolucji”. Dlatego nawet jeśli ostatecznie PRL zniszczyła geopolityka, to jednak te dwa pokolenia marzyły o jej zniszczeniu i uczestniczyły w procesie jej niszczenia.

Pokazana nam prawda o cenie Holocaustu i stalinizmu wymusiła na nas antykomunizm – czasami zbyt prosty. Podzieliły nas inne rzeczy, ale na pewno nie ten nasz prosty antykomunizm.

Tutaj Andrzej Walicki czy Bronisław Łagowski mieli rację, tak samo osądzając postawy pokolenia ’68 i pokolenia ’86. Tylko nie wiem, czy oni sami potrafili sformułować odpowiedź na pytania Ledera. Szczerze mówiąc, nie sądzę. Ja w każdym razie takiej odpowiedzi ani u Łagowskiego, ani u Walickiego nie znalazłem, choć szukałem uważnie. Do tego stopnia uważnie, że znalazłem u nich będącą dla mnie wyzwaniem krytykę błędów zbyt prostego antykomunizmu, błędów „fałszywych przedwojennych genealogii”, błędów wyparcia wielkiej historycznej traumy. Nie znalazłem jednak odpowiedzi na pytanie dla mnie najważniejsze, które w swoim tekście formułuje Leder: czy Holokaust i stalinizm to w historii tego społeczeństwa rzeczywiście była „wielka rewolucja”, czy tylko „wielka trauma”? A także, czy w ogóle może istnieć modernizacja bez emancypacji, a emancypacja bez podmiotowości przeżytej?

Czytaj tekst Andrzeja Ledera

Zapraszamy na dzisiejsze spotkanie Czy Holokaust zastąpił Polakom rewolucję burżuazyjną? Dyskutować będą: Antoni Dudek, prof. Irena Grudzińska-Gross, Andrzej Leder i Sławomir Sierakowski. 

25 kwietnia (czwartek), godz. 20.00, redakcja Krytyki Politycznej, ul. Foksal 16, IIp., Warszawa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij