Miasto nie wykorzystuje mechanizmów, dzięki którym walka z przemocą motywowaną nienawiścią byłaby łatwiejsza.
Natalia Sawka: W tym roku wrocławski Marsz Równości stanowił część queerowego festiwalu Q Alternatywie. Skąd taki pomysł?
Tomasz Zygmunt: Życie codzienne osób nieheteroseksualnych wiąże się zazwyczaj z poczuciem dyskomfortu i brakiem bezpieczeństwa. Dyskryminacja i marginalizacja sprawiają, że zaczynają nieświadomie akceptować wyobrażenie, że są gorsi. Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby nie tylko wesprzeć wszystkich tych ludzi, którzy są postrzegani przez większość jako dziwni i inni, ale także spróbować stworzyć dla nich przestrzeń, w której mogliby się czuć dobrze, będąc sobą. Festiwal Q Alternatywie ma za zadanie szerzyć tolerancję dla odmienności i pełnić rolę pewnego rodzaju wsparcia społecznego. Dzięki niemu przynajmniej raz do roku możemy na nowo odzyskać prawo do obecności w przestrzeni publicznej.
Dotąd kultura queer była raczej słabo widoczna we Wrocławiu.
Rzeczywiście, do tej pory nie było nikogo, kto chciałby kulturę queer uczynić bardziej dostępną. Nie wiedzieliśmy, czy mieszkańcy Wrocławia są tym w ogóle zainteresowani. Obawialiśmy się, że większość Polaków nie zna terminu queer. Wydarzenia, które zorganizowaliśmy, nie były związane z niczym, co jest codziennie promowane w środkach masowego przekazu.
Nie spodziewaliśmy się tłumów, dlatego byliśmy zaskoczeni, że warsztaty o poliamorii i dyskusja wokół BDSM przyciągnęły dużą liczbę ludzi. Otwarta dyskusja Nasze ciała potrzebują rewolucji, rewolucja potrzebuje naszych ciał sprowokowała słuchaczy do aktywnego uczestnictwa i zaangażowania. Nagle się okazało, że istnieje realne zapotrzebowanie na działalność związaną z kulturą queer. Cieszymy się, że dzięki Festiwalowi Q Alternatywie udało nam się to osiągnąć.
W tym samym dniu co Marsz Równości Narodowe Odrodzenie Polski zorganizował Marsz Kominiarek. Nie baliście się?
Cały festiwal był przygotowywany w cieniu rosnących w siłę organizacji neonazistowskich. Okolica, w której mieszkam, została przyozdobiona szablonami i graffiti ONR-u. Niedawno, w rocznicę wkroczenia wojsk radzieckich do Polski, grupa nacjonalistów licznie demonstrowała przed siedzibą „Gazety Wyborczej”. Głośno było też o atakach na obcokrajowców.
Miasto zachowuje się w taki sposób, jakby nie poczuwało się do odpowiedzialności. A organizacje nawołujące do nienawiści realizują swój cel – wśród mieszkańców Wrocławia powoli rośnie strach. Ale my nie chcemy się bać. Trzeba pokazać miastu, że nie można tego akceptować. Postanowiliśmy się sprzeciwić cichemu przyzwoleniu urzędników i pokazać, że nie damy się zastraszyć.
Ale do konfrontacji z nacjonalistami krzyczącymi “Na pedalski ryj znajdzie się kij” jednak doszło. Myślisz, że mieszkańcy Wrocławia są gotowi zaakceptować różnorodność w swoim mieście?
Mam nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. Wrocław nie jest tolerancyjny. Różnorodność istnieje, ale nie jest widoczna. Raport Nomady informuje, że studenci przyjeżdżający z zagranicy często spotykali się tu z przemocą i agresją w przestrzeni publicznej. Miasto nie wykorzystuje mechanizmów, dzięki którym walka z przemocą motywowaną nienawiścią byłaby łatwiejsza. Odnoszę wrażenie, że prezydent Dutkiewicz nie chce ryzykować, z obawy, że zostanie negatywnie odebrany przez wyborców. Zobaczymy, co będzie dalej. Następny egzamin przed urzędnikami już 11 listopada.
A jesteście zadowoleni z pracy policji?
Tak, sprawnie spełniała swoje zadania. Żaden z bojówkarzy nie został do nas dopuszczony. Policjanci trzymali nas w bezpiecznej odległości. Nie było nikogo, kto zostałby bezpośrednio zaatakowany. Zdecydowanie widać różnicę w stosunku do poprzednich lat. Rok temu za zakłócanie marszu zostały aresztowane tylko trzy osoby, w tym roku ponad czterdzieści. Praca policjantów utwierdziła nas w przekonaniu, że jednak żyjemy w państwie demokratycznym, gdzie – jak każdy obywatel – mamy prawo korzystać z naszych praw.
Wśród maszerujących widać było kobiety z transparentami „Jestem dumną mamą lesbijki” i „Jestem dumną mamą geja”.
Tak, były bardzo widoczne. Na co dzień aktywnie działają i angażują się na rzecz naszej społeczności, włączają innych rodziców do wspólnej pracy. Potrzeba do tego bardzo dużo odwagi, ponieważ cały czas narażone są na negatywne reakcje rodziny, sąsiadów czy znajomych. Potrzeba też dużo siły, żeby publicznie przyznawać się do czegoś, co nie jest powszechnie akceptowane. Często towarzyszy temu poczucie wstydu i dyskomfortu. Ludzie po pewnym czasie zaczynają sobie wmawiać, że może lepiej byłoby siedzieć cicho, zamknąć się w jakimś getcie. Myślę jednak, że udało się nam wytworzyć podczas marszu i festiwalu to tak pożądane przez nas poczucie bezpieczeństwa.
Fakt, marsz przepełniała pozytywna energia i emocje. Można było skandować hasła, tańczyć w rytm muzyki i podziwiać rozśpiewane drag queen. Ludzie mieli w sobie mnóstwo radości. Ale te dwieście osób, które się zebrały, w tak dużym mieście to chyba niewiele.
Szacujemy, że udział w marszu wzięło trochę mniej osób niż rok temu. Na pewno jednym z powodów był Marsz Kominiarek, który oficjalnie demonstrował przeciwko wejściu w życie nowej ustawy o zgromadzeniach, ale bez wątpienia jego celem było zastraszenie ludzi przed przyjściem na naszą manifestację. Na naszą niekorzyść działało też to, że w tym samym czasie organizowany był także Marsz Wolnych Konopi. Nie było szansy na zmianę terminu, bo mieliśmy już wszystko dopięte na ostatni guzik. W przyszłości postaramy się to zmienić. Uważam jednak za sukces, że dołączało do nas tak dużo przypadkowych przechodniów.
*Tomasz Zygmunt – działacz Stowarzyszenia Q Alternatywie, organizator tegorocznego Marszu Równości we Wrocławiu