A wie pan, ja Pana Prezydenta często spotykam, w kościele. On taki uduchowiony, tak żarliwie się modli.
To było już kilka lat temu.
Duży Prezydent celebrował Muzeum Swojego Powstania, nasz łódzki mały Prezydent zaczynał budowę Pomnika Polaków, Którzy Ratowali. Otworzył już Stację Radegast, pomnik był jakby zwieńczeniem dzieła.
Siedziałem pod schodami, sprzedawałem bilety do muzeum, do kanału.
W budynku bileciarni są jeszcze dwa muzea: Muzeum Farmacji i Muzeum Kultur i Tradycji Wyznaniowych. To drugie muzeum wtedy składało się w zasadzie z jednej wystawy stałej, zatytułowanej Łódź Katolicka, nazwa tej wystawy była dominantą szyldu.
Była niedziela, tak jakoś po sumie.
Do bileciarni weszła starsza pani, elegancka, w kapeluszu, z klasą, z wnuczkiem.
Kupiła dwa ulgowe do „Dętki”, wnuczek aż piszczał, żeby zejść do kanału.
Popatrzyła na szyld.
A co to jest za muzeum, ta Łódź Katolicka?
No wie pani, takie tam ornaty, pierścienie biskupie, krzesło, na którym Papież siedział.
Takie tam.
Tu mi jakiś diabeł głupotę podszepnął i mówię:
Biskup chciał, to mu prezydent muzeum zrobił.
Choć tak naprawdę pojęcia nie miałem, jaka jest geneza tego muzeum.
Pani popatrzyła uważniej na szyld.
Nasz Prezydent? Łodzi?
Tak, tak, nasz.
A wie pan, ja Pana Prezydenta często spotykam, w kościele.
On taki uduchowiony, tak żarliwie się modli.
Popatrzyła jeszcze raz na szyld.
A wie pan, on to chyba przechrzta jest!
Wzięła wnuczka za rękę i poszli do kanału.
Jakiś czas potem w referendum odwołaliśmy Naszego Prezydenta.
Odwołaliśmy go z inicjatywy partii lewicowej i nawet wstawiennictwo „Trzech Króli” nic nie pomogło.
***
Ghetto Litzmannstadt istniało w okupowanej Łodzi od lutego 1940 do sierpnia 1944 roku. Było największym gettem na terenie Rzeszy Niemieckiej i drugim co do liczby zamkniętych w nim ludzi na ziemiach polskich. W przeciwieństwie do getta warszawskiego nie wybuchło w nim powstanie – do końca jego więźniowie wierzyli, że swoją pracą będą w stanie wykupić życie. Dla tej wiary byli w stanie oddać wszystko, co najcenniejsze, łącznie ze swoimi dziećmi, bo i takiej daniny od nich zażądano.
Gdy z Łodzi odjeżdżały ostatnie wagony w stronę obozów zagłady, w Warszawie wciąż trwało jeszcze powstanie. 200 tysięcy Żydów z Łodzi, okolicznych miast, a także z krajów zachodniej Europy odeszło w dzwoniącej w uszach ciszy – i w zapomnieniu. Odizolowani całkowicie od świata (teren getta nie był skanalizowany, więc nie był możliwy kontakt z resztą miasta tą drogą), stłoczeni we własnym mikroświecie za drutami odeszli, zostawiając po sobie puste domy i puste ulice. Dopiero od niedawna poznajemy szerzej ich historię, choć nadal wiedza o gettcie w Litzmannstadt jest niewielka i ograniczona praktycznie do samej Łodzi. Będąc dziedzicami tego, co po sobie zostawili, jesteśmy im winni pamięć i słowa, takie jak te.
Jarosław Ogrodowski
Czytaj też: