Miasto

Lakeman: Idź i projektuj

„Co wy robicie? To miło, że włączyliście w projektowanie dzieci, będzie mniej wandalizmu. Ale to wygląda po prostu okropnie. Łuki? Kolor? Metafora?”

Marcin Gerwin: Dość często zdarza się, że projekt nowego budynku, który architekci uważają za świetny, w opinii mieszkańców jest nieprzyjazny, a nawet wrogi. Ta różnica w odbiorze architektury może być czasem naprawdę znacząca. Dlaczego tak się dzieje twoim zdaniem?

Mark Lakeman: To rzeczywiście zagadka. W przeszłości ludzie postrzegali architektów jako osoby promujące kulturę, ufali im; dzisiaj czują się zdradzeni, pytają nawet, na czym polega rola architekta. Co spowodowało, że pojawił się tak duży rozdźwięk pomiędzy naszymi oczekiwaniami a obecnym stanem rzeczy, kiedy zawód architekta uległ komercjalizacji? Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie zależy w znacznej mierze od lokalnego kontekstu. Jest to też kwestia historyczna – kiedy w danej społeczności nastąpiło przeniesienie władzy w ręce elity i zagubiła się idea, że społeczność sama projektuje sobie przestrzeń do życia. Z drugiej jednak strony warto ludziom pomagać zrozumieć, na czym polega projektowanie – i to właśnie zamierzam robić przez resztę życia. Chciałbym też, aby ludzie sami stali się projektantami, bo w efekcie wzmocni to demokrację. Nie chciałbym, żeby byli jedynie wyborcami; wolałbym, żeby potrafili sami rozwiązywać swoje problemy.

Mam wrażenie, że według niektórych architektów ta edukacja powinna polegać na przekonywaniu, że modernistyczne budynki są wspaniałe. Ich zdaniem ludzie nie doceniają tych projektów tylko dlatego, że są ignorantami. Wydaje mi się jednak, że problem nie leży tu w braku edukacji, lecz w samej modernistycznej architekturze. Założenia estetyczne, na których się opiera, są chybione.

Większość architektów postrzega budynki w sposób abstrakcyjny. Uczy się ich rozmaitych teorii, rysowania, jednak zazwyczaj sami nie zajmują się budowaniem, a już na pewno nie dalszym utrzymywaniem budynków. Ja sam buduję i współpracuję z ludźmi, używam swoich rąk – jak dziś na przykład, gdy będziemy wspólnie budować w moim sąsiedztwie. Brak tego doświadczenia u architektów jest jedną z przyczyn problemów z architekturą. Architekci niemal nigdy nie rysują w swoich projektach ludzi. Czasem dodają ich na sam koniec, do wizualizacji, by na przykład pokazać skalę budynków. Wydaje mi się to fascynujące – projektowane są przecież miejsca, w których będą żyli ludzie. Nie myśli się jednak o nich, nie dba się o to, jak będą te miejsca odbierali. Skupia się zamiast tego jedynie na podstawowych kwestiach komercyjnych.

Warto także zauważyć, że celem przemysłowego modernizmu jest tworzenie obiektów – architekci chcą dziś tworzyć piękne rzeczy, na które będzie miło patrzeć, a to jest przyczyną ogromnych uproszczeń. Jako wzór do naśladowania pokazuje się im budynki, które zaprojektowali między innymi Mies van der Rohe, Le Corbusier czy Frank Lloyd Wright. Uważa się ich za wielkich artystów, jednak w większości nie tworzyli oni miejsc, a jedynie obiekty. Dlatego właśnie pojawiła się idea placemaking – tworzenia miejsc. Architekci zawiedli w tej kwestii niemal całkowicie. Mówi się, że architekt powinien być animatorem kultury. Niestety dziś architekci projektują tylko obiekty.

Jakie podejście byłoby więc korzystne dla lokalnych społeczności? Co powinno być priorytetem dla architekta?

Miesiąc temu miałem na ten temat dwa wykłady na Harvardzie. I zadano mi dokładnie to samo pytanie – co z tego wynika? Jak przerobić cały program nauczania? Nie możemy jednak czekać, aż wydziały architektury wypuszczą nowe pokolenie architektów, którzy zmienią styl projektowania. Nie zmienimy także od razu serc deweloperów. To długofalowy projekt. Ale możemy od razu wstać z kanapy i zacząć projektować w swojej okolicy. To się udało na zachodnim wybrzeżu USA – ludzie wyszli z domów i rozejrzeli się dookoła. Udało się nam ich przekonać, że nie są bezsilni. To tylko złudzenie, że nic nie możesz zrobić. Pytaliśmy ludzi: „Czy jesteś zadowolony, że tylko kupujesz bilet do rzeczywistości, którą tworzy ktoś inny? Czy zawsze chcesz być tylko konsumentem? Czy nie wolałbyś zostać współtwórcą kultury? Czy zdecydujesz się współtworzyć rzeczywistość wokół ciebie?”. 

W Stanach Zjednoczonych wystarczy stanąć na skrzyżowaniu, spojrzeć na siatkę ulic biegnących równolegle do siebie i zapytać kogoś: „Gdzie jest plac, na którym możesz spotykać się z ludźmi?”.

Wystarczy zapytać mieszkańców, czego im potrzeba, żeby usłyszeć:„Hm, byłoby fajnie móc gdzieś usiąść. Nie ma tu żadnych ławek. Brakuje też placu zabaw blisko domu, żeby dzieci nie musiały przechodzić przez ruchliwą ulicę”. A potem mówią: „Może zrobilibyśmy również jakiś punkt, w którym można wymienić się informacjami? Albo miejsce, w którym moglibyśmy coś razem zjeść?”. W krótkim czasie tworzą całą koncepcję placu, jakie były niegdyś w tradycyjnych społecznościach; to wynika z ich własnych potrzeb.

Z jakimi reakcjami się spotykasz w swojej pracy?

Architekci nie są zadowoleni. Mówią: „Mój Boże, co wy robicie? To miło, że włączyliście w projektowanie dzieci, będzie mniej wandalizmu. Ale to wszystko wygląda po prostu okropnie. Łuki? Kolor? Metafora? I wy tak na serio?”. Architekci też są ludźmi. Zanim poszli na studia architektoniczne, także potrafili tworzyć piękne rzeczy. Kiedy jednak znaleźli się już na uczelni, wpojono im, by do wszystkiego podchodzić niezwykle poważnie. Byli tam ostro krytykowani. Zawężono ich horyzonty myślenia, ograniczono wyobraźnię i sprawiono, że stali się napuszonymi zwolennikami elitaryzmu.

Potem są tak przejęci tym, co myślą o nich inni architekci, że projektują szare, czarne lub brązowe pudła, która nie mają żadnego związku z potrzebami ludzi.

Zanim poszli na studia, mogli chcieć czegoś więcej, jednak zgaszono to w nich; ich wykładowcy sami byli pogubieni.

Tymczasem w Portland i w innych miastach w Stanach Zjednoczonych ludzie biorą sprawy w swoje ręce. Stwierdzają: „Wygląda na to, że sami potrafimy zrobić to lepiej”. Nie studiowali architektury, ale potrafią wykorzystać w projektowaniu lokalną historię i opowieści, potrafią myśleć o ludzkich potrzebach, takich jak spowolnienie ruchu na ulicy, zaangażowanie młodzieży czy zachęcenie do wyjścia z domu i pójścia na spacer. Wiedzą, jak budować lokalną tożsamość i poczucie dumy. Potrafią ująć to wszystko w metaforę, która będzie funkcjonalna i symboliczna zarazem, a następnie fizycznie to stworzyć. Niegdyś potrafili to robić wszyscy architekci, dziś jednak ogranicza ich myślenie o tym, co można, a czego nie można. Każdy ma dziś większą łatwość korzystania ze swojej kreatywności niż architekci. A mówię to, będąc samemu architektem, który pochodzi z rodziny architektów; wychowałem się w tym środowisku, lecz niestety widzę to w swojej branży wszędzie.

Wielu architektów uważa, że współczesne budynki nie mogą przypominać tych, które budowano w przeszłości. W konsekwencji w dzielnicach z historyczną zabudową powstają klocki ze szkła i betonu. Co o tym sądzisz?

Jest taka mantra, którą powtarza się wśród architektów – należy tworzyć budynki, które oddają ducha swojego czasu. Mają one odzwierciedlać aktualny poziom rozwoju technologii, którą uważa się za najwyższy wyraz tego, kim jesteśmy. Chciałbym, aby ludzie w swoich społecznościach przyjrzeli się bliżej tej sprawie: czy rzeczywiście technologia to dla nas największa wartość i powinniśmy się nią kierować przy projektowaniu miejsc do życia? Czy technologia jest dla nas przedmiotem kultu? Czy architektura powinna wyrażać to, co stworzył jakiś inżynier lub chemik? Ideologiczne przywiązanie do technologii sprawia czasem, że całkowicie pomija się to, co jest istotą społeczności.

Nowe budynki mogą nawiązywać do starych pod względem skali, użytych materiałów czy rozwiązań praktycznych, dzięki którym ich utrzymanie nie wymaga dużych nakładów. Różnica polega zwykle na tym, że stare budynki zawierają w sobie pewną symbolikę, a w nowych się ją odrzuca. Są one wyrazem określonej filozofii – dekonstruktywizmu, postmodernizmu czy modernizmu. Gdy jednak patrzą na nie zwykli ludzie, mówią: „A to co takiego? Nie rozumiem, o co architektowi mogło chodzić”. Natomiast gdy patrzą na budynek w tradycyjnym stylu, mówią: „Hej, tu wszystko jest zrozumiałe. Jest tu logika i opowieść o ludziach, którą potrafię odczytać. Widać, że ten budynek stworzyli ludzie”. Do tego jeszcze architekci nie pomagają społeczeństwu zrozumieć, co mieli na myśli. Język, którego używają, może często być niezrozumiały nawet dla nich samych.

Tymczasem ludzie nigdy nie wyrazili zgody na to, by architekci porzucili symbole i metafory. W handlu jest takie powiedzenie, że klient ma zawsze rację. W przypadku tworzenia kultury klientem jest społeczność. I jakkolwiek nie podoba mi się myślenie w tych kategoriach, to architekci i deweloperzy dostarczają społecznościom pewne produkty. I wykazują się przy tym niesamowitą arogancją. Wiesz, co powiedział kiedyś Frank Lloyd Right? „Droga pani, dostanie pani to, co pani damy”. To kolejna rzecz, której uczy się architektów na studiach. Architekt jest ekspertem. Musi zawsze „edukować” ludzi. Uczy się tego studentów, którzy dopiero co opuścili szkoły średnie: „Dziś jesteście jeszcze studentami, lecz wkrótce spotkacie się z prawdziwym życiem. Gdy zaczniecie projektować, będziecie wiedzieli więcej niż wszyscy wokół was, łącznie z seniorkami, które mają 85 lat. Będziecie wiedzieli więcej, więc musicie wszystkich edukować”.

Rozumiem, że twoim zdaniem powinno być odwrotnie – architekt powinien zaczynać od konsultacji ze daną społecznością. Powinien zapytać, jakie są wartości mieszkańców, ich preferencje odnośnie do estetyki, aby efekt końcowy był dla nich satysfakcjonujący.

Dokładnie tak.

Już słyszę argumenty architektów: mieszkańcy mają zły gust. Byłem kiedyś na spotkaniu. Po czyjejś wypowiedzi, że estetykę powinno się narzucać mieszkańcom, na sali rozległy się oklaski. Jak temu zaradzić?

Muszą być architekci, którzy również się nad tym zastanawiają. Powinno się ich włączać do debaty. Muszą być także ludzie, którzy starają się zasypać przepaść, która dzieli architektów i zwykłych mieszkańców. Ale najważniejszą rolę mają do odegrania same społeczności. Ich głos, upór i działanie muszą stać się najważniejsze.

Architekci nie zmienią się sami z siebie, nie zrobią tego też deweloperzy, którzy za tym wszystkim stoją. Bo architekci często po prostu robią to, czego oczekują od nich deweloperzy. Z kolei deweloperzy są odizolowani od reszty społeczeństwa przez ogromną ilość pieniędzy, którą posiadają. Żyją poza społecznościami, które wykorzystują. I na tym polega podstawowy problem. Deweloperzy są siłą napędową tego wszystkiego, a ich główną motywacją jest posiadać jeszcze więcej pieniędzy lub jeszcze więcej rzeczy. To tak, jakby grupie niedojrzałych nastolatków pozwolić rządzić naszym społeczeństwem. Głos w tej sprawie powinni więc zabrać zwykli ludzie.

Jeżeli nowe projekty oraz ich realizacja będą wychodzić wyłącznie od deweloperów i architektów, to wszystko pozostanie bez zmian.

Na czym więc powinna polegać rola architekta?

Podstawą powinna być szczera i uczciwa rozmowa z ludźmi z danej społeczności, skorzystanie z ich mądrości. Jeżeli architekt tego nie robi, to jest to przejaw braku rozsądku i zmarnowana okazja. To lokalna społeczność jest bowiem umysłem, sercem i pamięcią danego miejsca. Architekt powinien więc przyjść z pokorą i zapytać: „Jak mogę was wesprzeć?”. To jedyny sposób na zrównoważony rozwój. Jeżeli natomiast zjawia się, mówiąc: „Chcę postawić sobie pomnik!”, to ten pomnik będzie jedynie przypominał wszystkim, jak bardzo nie lubią tego architekta. Zwykle tak się to kończy. Jeżeli architekci chcą być dobrze zapamiętani, jeżeli chcą, by przekazywano sobie na ich temat opowieści, to niech będą to opowieści o tym, że pomogli ludziom w stworzeniu wizji danego miejsca.

Mieszkańcom często potrzeba po prostu dobrego animatora, kogoś, dzięki komu będą mogli włączyć się w życie swojej społeczności. Mogą nie mieć tej wspólnej wizji, wówczas może zjawić się architekt i pomóc im tę wizję skrystalizować. Tak żeby mogli powiedzieć: „Aha! To właśnie jesteśmy my”. Jest to też sposób na to, aby architekci odnaleźli nowy, głębszy wymiar spełnienia, poczucie sensu swojej pracy i więzi z innymi ludźmi.

Mark Lakeman – architekt, nauczyciel permakultury. Jest współzałożycielem organizacji City Repair oraz dyrektorem pracowni Communitecture. Mieszka w Portland, w stanie Oregon, w Stanach Zjednoczonych.

Czytaj także:

Geoff Lawton: Permakultura, czyli jak żyć społecznie odpowiedzialnie

Marcin Gerwin: Co zamiast szkła i betonu?


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Gerwin
Marcin Gerwin
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i partycypacji
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i demokracji deliberacyjnej. Z wykształcenia politolog, autor przewodnika po panelach obywatelskich oraz książki „Żywność przyjazna dla klimatu”. Współzałożyciel Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij