Ktoś zobaczył napis: „Kalisz bez Żydów” na cmentarzu żydowskim w Kaliszu. Kogoś ten napis oburzył, kogoś dotknął.
Czwarty raz czytam ten tekst i nie mogę uwierzyć.
A było tak. Wracamy z Kalisza po promocji książki Wolne. Na dworcu kupuję lokalne gazety, jak zawsze, kiedy jestem w innym mieście. Wśród nich „7 dni Kalisza. Tygodnik Niezależny” (z 27 lutego 2013 r.). Kartkuję i zatrzymuję się na stronie 17, gdzie omal na pół kolumny wielkie zdjęcie sprzed wojny, na którym narożna kamienica i na niej wielki transparent: „KALISZ BEZ ŻYDÓW. TYDZIEŃ PROPAGANDY POLSKICH WARSZTATÓW PRACY”. Czytam tekst (po raz pierwszy). Ma tytuł „Kalisz bez Żydów?”, a jego autorką jest Bożena Szal-Truszkowska. Tekst jest rodzajem komentarza – bo nie wiem, jak to inaczej nazwać – dotyczącego głosów wokół napisu, jaki pojawił się na cmentarzu żydowskim: „Kalisz bez Żydów”. Ale najpierw autorka opowiada anegdotę z czasów szkolnych, jak to pewna koleżanka („przybłęda”) zamiast przed lekcją wyczyścić tablicę, na której ktoś napisał „Janek kocha Anię” lub „Partyzant pije piwo pod budką”, skoro dyżurny tablicy nie wyczyścił, pobiegła na skargę do dyrektora. A „przybłęda była mała i pulchna, więc nazywaliśmy ją życzliwie pulpetem”. Co prawda „panna-pulpet” tylko przez tydzień chodziła dumna z donosu, bo „przyłapano, jak ukradkiem wypisuje na tablicy podobne inskrypcje”.
„Pannę-pulpet” odnosi Szal-Truszkowska do „niefortunnej opiekunki żydowskiego cmentarza, Haliny Marcinkowskiej, która w istocie rozpętała tę internetową aferę” dotyczącą napisu. Historia sugeruje, że zapewne ten antysemicki napis owa opiekunka wykonała sama.
Pisze wprawdzie Szal-Truszkowska, że „napis, zważywszy wielowiekową obecność Żydów w Kaliszu i ich wkład w rozwój miasta, jest podły, ale przede wszystkim kretyńsko głupi. No bo jak można negować historię?”. Pisze też, że żydowscy turyści z Izraela czy USA są powodem do radości, „bo przecież turystyka zajmuje czołową pozycję w strategii miasta”.
Ale… Bo ten tekst ma wyłącznie „ale”, które spowodowały, że przeczytałem go jeszcze trzy razy i nawet, po powrocie do Warszawy, z wściekłości zadzwoniłem ze swoim komentarzem do redaktor naczelnej. – Usłyszałem jednak, że czytam i nic nie rozumiem. I pani redaktor naczelna poprosiła, żebym przeczytał jeszcze raz. Więc znów czytam.
Otóż opiekunka cmentarza (której nie znam, podobnie jak autorki tekstu) „wyjaśniła na forum (w internecie) – jak zwykle występując w charakterze eksperta – że taki napis pojawił się na jednej z głównych ulic Kalisza w 1937 roku, a potem ponownie we wrześniu 1939 roku na powitanie Niemców”.
Ale… zdaniem Szal-Truszkowskiej zataiła „pół prawdy”, albo i więcej, na dowód ta gigantyczna fotografia ilustrująca tekst. Bo „napis był znacznie dłuższy i anonsował Tydzień propagandy polskich warsztatów pracy. Co wyraźnie zmienia akcenty, sprowadzając ów konflikt do poziomu konkurencji na polu ekonomicznym, która zwłaszcza w czasach kryzysów zazwyczaj się zaostrza”.
Ale… Autorka stawia pytanie, kto i dlaczego przywołał antysemickie hasło w 2013 roku. I tu jest szereg wątpliwości, bo dlaczego napis pojawił się „w przedsionku cmentarnego budynku” (wcześniej podobne inskrypcje „pojawiały się sporadycznie na ogrodzeniu cmentarza i nie budziły aż tak gwałtownych emocji”). Pisze: „Jakby został tam celowo ukryty. Czyżby był adresowany wyłącznie do opiekunki tego obiektu?”. Dalej dowiadujemy się, że opiekunka cmentarza to osoba niepoważna, intrygantka, co do której zastrzeżenia ma również strona żydowska. W dodatku (i tu pojawia się wątek niemal z Pokłosia Pasikowskiego) na pewno opiekunce cmentarza żydowskiego „nie przysporzyła popularności akcja poszukiwania macew, które Niemcy użyli w czasie okupacji jako materiał budowlany”. Nazywa te poszukiwania Szal-Truszkowska „zabawą kompletnie niepotrzebną” i „prowokacyjną (bo dlaczego mamy się tłumaczyć za cudze grzechy)”.
Kończąc swój tekst, raz jeszcze Szal-Truszkowska rzuca podejrzenie wobec opiekunki cmentarza, która nie została zaangażowana w zjazd środowisk żydowskich w Kaliszu: „Czyżby żal i frustracja z tego powodu sprawiła, że wszczęła alarm i postanowiła przypomnieć o sobie, stosując sprawdzone metody”. Tekst kończy się hasłem: „Pulpety na Madagaskar!”.
Przyznam, że dawno nie czytałem tak osobliwego i szkodliwego tekstu, który banalizuje akty antysemityzmu, a nawet – w moim odczuciu – usprawiedliwia je:
– frustracją opiekunki żydowskiego cmentarza (bo najwyraźniej sama ten napis namalowała, żeby sprawę później nagłośnić – a jeśli tak było, jako Czytelnik żądam dowodów!)
– rzekomym brakiem znajomości przedwojennej historii relacji polsko-żydowskich (przecież, jak czytamy, transparent był większy przed wojną i dotyczył konkurencji na polu ekonomicznym, co – jak przypomnę – „zmienia akcenty”).
Zaś „zabawa” w poszukiwanie macew to już naprawdę śmiech, że boki zrywać. A cała ta historia to nic więcej jak szkolna anegdota o donosie zamiast czyszczenia.
Ktoś zobaczył napis „Kalisz bez Żydów” na cmentarzu żydowskim w Kaliszu. Kogoś ten napis oburzył, kogoś dotknął. Tymczasem ten napis oszukał wszystkich, bo go w ogóle nie było. No, może pojawił się jako prowokacja „przybłędy” nazywanej też „pulpetem”.
Nie ma w nim antysemityzmu. Bo i nie ma konkurencji ekonomicznej. Przecież nie trzeba już organizować Tygodnia propagandy polskich warsztatów pracy. Więc o co chodzi z tym napisem? Że nie ma kaliskich Żydów? Nie ma. „Pulpety na Madagaskar”, czy jak tam było…
A wszystko to oczywiście w obronie Żydów (i ich pamięci) przed opiekunką żydowskiego cmentarza. Napis był podły – jak pisze autorka. Antysemityzm też. Tylko ani napisu, ani antysemityzmu nie było. I nie ma. I nie ma Żydów.