Miasto

Dla kogo wyspa?

Być może nie wszyscy wiedzą, że w Gnieźnie na jeziorze Jelonek istnieje wyspa. Jak powstała i dlaczego dziś nie tętni życiem?

Wyspa to całkiem spory obszar ziemi otoczony jeziorem i z jednej strony rowem z wodą, który od reszty lądu oddziela tylko betonowo-metalowy mostek. Jednak ten zielony teren, który mógłby być kolejnym miejscem do odpoczynku i rekreacji gnieźnian, od kilku lat jest wyraźnie zaniedbany.

Jeszcze kilka lat temu pomysłów na jego zagospodarowanie pojawiło się kilka. Jednym z nich była np. idea postawienia słowiańskiego grodziska, co przyciągałoby turystów i mieszkańców zainteresowanych średniowieczną historią. Realnym przedsięwzięciem funkcjonującym już dobre parę lat temu okazał się bar. Dziś na wyspie, gdzie położono także częściowo kostkę brukową tworzącą utwardzony placyk – nie ma już nic. Bruk został rozkradziony, a mieszkańcy chodzą tam jedynie bez większego entuzjazmu na spacery lub połowić ryby.

Wspaniała przeszłość i koncepcja

Wcześniejszą i ciekawszą historię tego miejsca zna m.in. Aleksander Karwowski, społecznik, regionalista oraz jeden z prowadzących „Pustostan”, czyli stronę na Facebooku poświęconą dziejom miejsc w Gnieźnie i okolicy. – „Wyspa tak naprawdę jest tworem sztucznym. Kiedyś była częścią wielkiego planu według którego powstał nad jeziorem Jelonek Park Piastowski.

Twórca tego parku, znakomity i zasłużony dla miejskiej zieleni ogrodnik Edmund Sokołowski był też współautorem projektu, w ramach którego znalazło się: upiększenie zachodniego brzegu jeziora w zieleń, skalniaki, ścieżki oraz budowa amfiteatru, kolejki dziecięcej, miasteczka ruchu drogowego, ptaszarni czy kawiarni na specjalnie stworzonej wyspie.

I tak właśnie w latach 60. z przekopu podnóża półwyspu powstała ów wyspa na której ulokowano kawiarnię” – opowiada Aleksander Karwowski. I dalej wyjaśnia, że stworzenie terenu odciętego od lądu to był właściwie pomysł pana Sokołowskiego, a miejsce wówczas autentycznie żyło i do dziś jest dobrze wspominane wśród starszych gnieźnian.

Dziś problemem wyspy według regionalisty, któremu nieobca jest również architektura krajobrazu, jest jej „zapuszczenie” wraz z zachodnią częścią parku od jeziora. – „Zagospodarowanie tego obszaru, ale także całego Parku Piastowskiego, to jedna z tych spraw, które można naprawdę niskim kosztem zrobić dla ludzi. Na początek trzeba by uporządkować gęste zarośla i samosiejki, które dają poczucie niedostępności, braku bezpieczeństwa czy są po prostu nieatrakcyjne. I tutaj wystarczyłoby „prześwietlenie” tej roślinności, które odsłaniając budynek Muzeum Początków Państwa Polskiego ożywiłoby tę stronę parku i z czasem pozwoliło też placówce «otworzyć się» na park” – uważa mój rozmówca. Na samej wyspie widziałby porządną trawę i ławki, a do tego może pomost ze stylizowanymi lampami. Poza tym nie wyklucza wspomnianego na początku pomysłu z średniowieczną instalacją, o ile nie byłaby to tandeta. Podświetlane w nocy przekroje dawnych wałów, miniatury kolejnych faz przebudowy katedry czy makieta starego Gniezna dla niewidomych – to tylko niektóre propozycje. – „Zwrócenie się ku ludziom przez tworzenie dla nich rekreacyjnych miejsc wypoczynku, spotkań i uprawiania sportu to przecież jeden z priorytetów miasta przyjaznego nie tylko turyście ale i własnym mieszkańcom” – podsumowuje Karwowski.

Wspólna przestrzeń bez komercji

Ludzie zaś, a dokładniej aktywizacja gnieźnieńskiej społeczności, to z kolei ważny punkt dla Pawła Bartkowiaka, koordynatora Klubu Krytyki Politycznej w Gnieźnie, który jeszcze w lipcu współorganizował piknik „Wpłyń na wyspę”. – „Ważne w tym wszystkim jest, aby to sami mieszkańcy nauczyli się korzystać ze wspólnej przestrzeni. Ponieważ wyspa graniczy z kampusem Uniwersytetu, czyli Instytutem Kultury Europejskiej, to mogłaby np. przyczynić się do większej integracji studentów z miastem. Myślę tutaj o stworzeniu czegoś na wzór wrocławskiej Wyspy Słodowej, gdzie zarówno całe rodziny jak i młodzież, mogliby odpocząć przy grillu lub innych atrakcjach, bo po odpowiednim przygotowaniu widziałbym tu także koncerty lub mniejsze wydarzenia kulturalne” – podkreśla Paweł Bartkowiak i dodaje:

– „Tak naprawdę sposób zagospodarowania tego terenu ogranicza tylko nasza wyobraźnia i chęci włodarzy miasta. Jednak konieczne jest, żeby ta przestrzeń pozostała ogólnodostępna i nie uległa zbytniej komercjalizacji, bo wtedy na pewno wykluczy część osób ze wspólnego odpoczynku.

Co ciekawe, członkowie Klubu KP podczas pikniku „Wpłyń na wyspę” przeprowadzili też konsultacje społeczne i za pomocą mapek tej części parku zapytali przybyłych, co widzieliby w tym miejscu. Odpowiedzi były różne. Przeważały w nich pragnienia: ławek, placu zabaw dla dzieci, sezonowego baru lub kawiarenki, podstaw infrastruktury sportowej (metalowy stół do ping-ponga, stałe paliki do siatki potrzebnej przy grze w badmintona lub siatkówkę), małego pomostu czy letniej sceny. Jest jeszcze jeden problem. – „Ciągle nie umiemy korzystać z własności publicznej i jeśli jej nie uszanujemy, to żadne działania tu nie pomogą. Dlatego więc najpierw trzeba postawić na edukację w tym zakresie, a potem mimo wszystko «ożywiać» różne miejsca” – przyznaje społecznik.

W kierunku oddolnej kultury

Jeśli chodzi o pikniki, to ich propagatorem, oczywiście na skalę gnieźnieńską, jest Jakub Dzionek z kolektywu Szajse Records i Stowarzyszenia Ośla Ławka, który także zaznacza, że robi to ze znajomymi i przyjaciółmi dla „ożywienia” przestrzeni miejskiej. Mając na swoim koncie m.in. dwie tego typu imprezy w tym roku na tzw. gnieźninku w Parku Miejskim, tłumaczy: – „Przez takie akcje pokazujemy pewną alternatywę do coniedzielnych spacerów i zakupów w centrach handlowych czy siedzenia przed telewizorem lub komputerem. Zachęcamy tym samym do spędzania czasu nie tylko w gronie rodzinnym, ale również wśród znajomych, a do tego aktywnie i na świeżym powietrzu. Gniezno zaś ma wiele miejsc wręcz stworzonych do piknikowania. Jest gnieźninek, jest wyspa czy teren za aulą I Liceum Ogólnokształcącego.”

Dalej, w trakcie rozmowy aktywista powoła się jeszcze na obowiązującą do niedawna ustawę zakazującą deptania trawników, która jego zdaniem była kompletnie nietrafiona, bo w miastach na zachodzie Europy już dawno wszelkie parki, skwery i trawniki, oblegane są przez ludzi, którzy chcą odpocząć i spędzić czas wśród zieleni. Natomiast co do samej wyspy, Jakub Dzionek stwierdzi: –  „Myślę, że to jest idealne miejsce, które można zagospodarować, na przestrzeń kulturalno-rekreacyjną. Ten teren aż się prosi, żeby stworzyć na nim coś na podobieństwo poznańskich KontenerART, BogdanKi czy warszawskiego Temat Rzeka. Przy relatywnie małych kosztach i co ważne, dobrym zarządzaniu, Gniezno mogłoby mieć miejsce tętniące życiem, kulturą, sztuką czy designem, przyciągające mieszkańców jak i turystów. Swoiste centrum kultury «na wakacjach», na luźniejszych zasadach i najlepiej tworzone oddolnie. I to może być klucz do sukcesu!”

Wsparcia dużego nie będzie?

Tyle, że mimo pięknej idei „oddolności”, nawet najlepszemu pomysłowi potrzebne są pewne strukturalne ramy.

Grupa społeczników i wolontariuszy, choćby działała w najlepszej wierze, to „z doskoku” między pracą, a domem, nie zapewni temu przedsięwzięciu stabilności. I tutaj powinien już wkroczyć samorząd.

– „Jeśli pojawi się propozycja by ten teren wynająć pod jakąś działalność to nie będziemy robić problemów” – twierdzi Grzegorz Ostach, dyrektor Wydziału Techniczno-Inwestycyjnego w Urzędzie Miasta i zaraz dodaje: – „Jednak jeśli miałaby to być np. mała gastronomia, to muszą być toalety, bo inaczej sanepid się nie zgodzi, a na wyspie nie ma sieci kanalizacyjnej. Do tego z przenośnymi obiektami też jest problem, bo z kolei trudno je przewieźć większym samochodem niż osobowy, który zmieści się na parkowych ścieżkach prowadzących do wyspy.”

Co do innych inicjatyw dyrektor Ostach wydaje się otwarty i podkreśla, że tego lata oprócz pikniku był jeszcze festyn rodzinny w tym miejscu, a bierność Urzędu Miasta w stosunku do tego terenu wynika głównie z braku pieniędzy i wandalizmu. – „Za każdym razem jak tylko próbujemy coś zrobić, obojętnie czy to ławki czy wybrukowany plac, to wszystko jest niszczone. Z tego ostatniego to nie tyle została ukradziona kostka, co po prostu «dla zabawy» wrzucona do jeziora, więc jeśli to się nie zmieni, to nie widzę sensu działań” – uważa urzędnik. Dalej zapytany jeszcze o potencjalny monitoring obszaru, stwierdza, że nawet on „nie będzie w stanie tego upilnować” i apeluje raczej o zmianę mentalności.

Tekst ukazał się na łamach tygodnika „Przemiany na Szlaku Piastowskim” 16 sierpnia 2013 r.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij