Lewica nie wygra z Kaczyńskim i Tuskiem w konkurencji na manipulację emocjami.
Cezary Michalski: W rocznicę zamordowania Gabriela Narutowicza SLD i Ruch Palikota zorganizowały pod Zachętą spotkanie, w którym pan także uczestniczył. Z kolei Leszek Jażdżewski z liberalnego „Liberte” wyszedł sam z tablicą upamiętniającą zabójstwo Narutowicza naprzeciw łódzkiej manifestacji narodowców. Co wynika z tych form upamiętnienia dla szans skutecznego politycznego zorganizowania zarówno polskiej lewicy, jak też polskiego liberalizmu?
Andrzej Mencwel: Zacznę od Jażdżewskiego, bo to był ważny i mocny gest. Ten człowiek ryzykował, chylę przed nim czoło. To ma siłę poruszenia świadomości, a takie poruszenie świadomości zbiorowej jest konieczne, aby uprzytomnić sobie skalę problemu ekstremistycznej prawicy. Co do spotkania pod Zachętą, to uważam, że było ono dobrym pomysłem. Trzeba bowiem dawać tego typu świadectwa i nie mogą być one odosobnione. Nie może być tak, iż wszystkie znaki naszej przeszłości i tożsamości są zmonopolizowane przez prawicę, nierzadko skrajną. Polska republikańska, demokratyczna, liberalna, socjalistyczna, laicka – też musi mieć swój publiczny wizerunek.
Wypadałoby upamiętnić nawet polski konserwatyzm, który np. z „posmoleńską prawicą” nie ma nic wspólnego.
To pozostawmy środowiskom konserwatywnym. Dzisiaj trzeba uprzytamniać wielopodmiotowość naszych dziejów i naszej współczesności – czynić Polskę różnoimienną, różnorodną, kolorową, bujną. W tej perspektywie inicjatywa upamiętnienia Gabriela Narutowicza była dobrym pomysłem, słusznie popartym przez partie parlamentarnej lewicy. Dobrym pomysłem było także to, że nie zorganizowano jakiegoś marszu czy wiecu, lecz po prostu wspólne spotkanie. Oby więcej takich spotkań, to i ludzi będzie więcej, bo na razie było ich mało. Natomiast inscenizacja tego wydarzenia nie była zbyt udana. Przede wszystkim dlatego, że liderzy partyjni, których znamy jako medialne gadające głowy, znowu wystąpili jako gadające głowy. Jakby poza nimi nikogo już na lewicy nie było – żadnych środowisk pracowniczych, związków, stowarzyszeń, klubów. Tam się przeciskał przez tłumek niepostrzeżenie, niezauważony z estrady, dostojny wspaniały biały łabędź, czyli Franciszek Pieczka. On po prostu chciał tam być, dać jakieś świadectwo, jak każdy z nas. Gdyby Franciszka Pieczkę poproszono, a on powiedziałby jednym zdaniem, że ma już tej prawicowej histerii dość, to cała Polska by wstrzymała oddech. Ale tu nie chodzi wyłącznie o osoby rozpoznawalne publicznie. Na spotkaniu pod Zachętą nie było też związków zawodowych, nauczycieli, młodzieży. Praktycznie żadnych reprezentacji środowisk społecznych, poza partiami politycznymi. I poza tymi osobami prywatnymi, które podobnie jak ja przyszły tam, bo chciały coś poświadczyć. Nie tak to trzeba było robić, liderzy polityczni powinni stać pod trybuną i wspierać tych, którzy wypowiadali by tam społeczny głos. Dobrze by było raz usłyszeć ich wymowne milczenie.
Jarosław Kaczyński robi wszystko, żeby mieć na swoich manifestacjach działaczy „Solidarności”, żeby przemawiali obok niego, legitymizując go politycznie. Nawet jeśli raz mu się to udaje, jak w marszu „Obudź się Polsko”, a raz nie, jak 13 grudnia, kiedy związek nie chciał się zgodzić na partyjne zużycie tej tożsamościowej dla siebie rocznicy.
Tymczasem pod Zachętą można było odnieść wrażenie, jakby żadne społeczne poparcie nie było organizatorom potrzebne. Nie było widać OPZZ, Związku Nauczycielstwa Polskiego. Nie zaproszono, na przykład, Krytyki Politycznej. Mówię o KP nie dlatego, że pan ze mną rozmawia, ale dlatego, że chcę podkreślić, iż właśnie zdolność do codziennej współpracy z realnym zapleczem społecznym, ze związkami, z instytucjami, ze środowiskami, które już w całym kraju istnieją, będzie rozstrzygająca dla tego, czy w Polsce lewica społeczna odbuduje się jako realna siła, czy też pozostanie grupkami zawodowych polityków z góry godzących się na to, że całe pola przeszłości i przyszłości oddają prawicy. Jeśli każde pozapartyjne spotkanie zostanie sprowadzone do kolejnej okazji potwierdzenia przywództwa partyjnego, to liderzy nigdy nie osiągną tego, co lewica zrobić musi, aby Polska była taką Polską, jakiej pragniemy! Nawet jeśli ci liderzy słusznie tym razem nie atakowali się nawzajem, wskazali na wspólne możliwości programowe, a ich własne wystąpienia były dobrze przygotowane. Bez poruszenia i skupienia szerokiego zaplecza społecznego nie zmienią polityki polskiej i nie osiągną władzy rzeczywistej.
Czy z organizatorów spotkania przed Zachętą może wyrosnąć jakaś polityczna siła, która zrównoważy obecny przechył na prawo polskiej polityki, a w związku z tym również polskiego państwa i ładu prawnego?
Ja naprawdę nie potrafię panu odpowiedzieć na pytanie, kto, z kim, w jakiej konfiguracji. To mnie, przyznam szczerze, mało interesuje. Dla mnie najważniejsze jest – również zresztą w kontekście pańskiego pytanie – to, czy oni wszyscy razem lub każdy z osobna są w stanie pobudzić w Polsce siły społeczne, pozapolityczne.
Czyli nawet najbardziej zjednoczona lista partyjnych liderów, wzmocniona nieprawicowymi „celebrytami”, może nie wystarczyć do odbudowy silnej politycznej lewicy?
Kluczem do odbudowy lewicy politycznej w Polsce musi był odbudowa i zorganizowanie lewicy społecznej. Narzędzia, o które pan pyta, mogą w tym oczywiście pomagać, ale taka ekipa bez oparcia społecznego, medialnie wykreowana, poszerzy tylko obecną alienację polskiej polityki. Zatem nie wystarczą „celebryci”, konieczne jest przebudzenie społeczne wokół grup, instytucji, środowisk, tematów, które już przecież istnieją. Pojawiają się w debacie społecznej na razie okazjonalnie, ale winny być jej głównym nurtem.
Coraz głośniejsze jest narzekanie, że lewica nie ma swojego populizmu, że nie potrafi skutecznie organizować społecznego gniewu. Ale chyba nie wszystko jest przedmiotem arbitralnego wyboru. Lewica w Europie w znacznej części wzięła współodpowiedzialność za ład polityczny panujący na naszym kontynencie. W ten odcięła sobie drogę do łatwego populizmu, ale też stała się zależna od kształtu europejskiego mainstreamu. Kiedy UE staje się technokratyczna, kiedy porzuca projekt Europy socjalnej, najsilniej uderza to właśnie w reformistyczną lewicę.
To jest na pewno cena, którą być może należało zapłacić, także wtedy, kiedy rozstrzygało się nasze wejście do Unii. Tylko że dzisiaj, a szczególnie w Polsce, sytuacja jest inna i trzeba ją pojmować na nowo. Powoływaniem się na dawne ofiary też się już jej nie wytłumaczy. Widać wyraźne zamykanie się sceny politycznej, redukcję partii politycznych do orszaków partyjnych liderów. Pogłębia się społeczne wyalienowanie partii. To smutne, o ile nie skandaliczne, że w naszej demokracji liberalnej od dawna już nie sposób usłyszeć głosu polityka, który byłby głosem własnym. Ludzie klubów politycznych mówią wyłącznie to, co mówią liderzy i to w sposób akceptowany przez wizerunkowych doradców. Jeśli lewica nie zacznie tego przezwyciężać, zwracając się wprost do realnych środowiska społecznych, jej los widzę marnie. Bo ona akurat w takiej wyalienowanej polityce musi z prawicą przegrać.
Kaczyński i Tusk dali sobie radę z alienacją polityki. Oni po prostu obeszli swoje partie i komunikują się z ludem bezpośrednio. Kaczyński nauczył się perfekcyjnie manipulować tymi, którzy czują się odrzuceni. Tusk umie terapeutyzować nowe polskie mieszczaństwo. Obecni polityczni liderzy lewicy raczej Tuskowi i Kaczyńskiemu tych umiejętności zazdroszczą.
Jeśli lewica i środowiska liberalne będą się w tej konkurencji ścigać z Kaczyńskim i Tuskiem, to z nimi przegrają. A jeśli przegrają, to pozostanie nam monopol zarówno panującej dziś wyalienowanej społecznie polityki, jak też monopol tych, którzy najlepiej się w niej czują. A wówczas jedyna zmiana jaką można sobie wyobrazić, to będzie co najwyżej zastąpienie Tuska przez Kaczyńskiego, albo zastąpienie PO i PSL przez partie „prawicy smoleńskiej” – a to jest nie do przyjęcia.
A jeśli ta formuła polityki społecznie wyalienowanej okaże się stabilna, to czy nie należałoby traktować PO tak jak ludzie z „Wiadomości Literackich” traktowali kiedyś sanację? Grając na „lewicowych pułkowników” i atakując pułkownika Koca z jego ciągotami w stronę narodowców?
Taką analogię można rzeczywiście poczynić i jest ona nawet zabawna. Ja jednak uparcie będę obstawał przy swoim. Warto zauważyć różnice ideowe w Platformie, warto ośmielać tam polityków bardziej lewicowych czy liberalnych w sensie społecznym, a polemizować ze skrzydłem „ozonowym”. Ale nie tu jest klucz do jakiejkolwiek zmiany, w ten sposób żadnego wpływu na kształt polskiego państwa lewica nie uzyska. Jedyną skuteczną odpowiedzią może być przełamanie całej tej politycznej alienacji, w której liderzy obłaskawieni przez media monopolizują komunikację społeczną. Jedynym wyjściem jest społeczne zakorzenienie polityki lewicowej czy liberalnej w Polsce.
Prof. Andrzej Mencwel (1940) – kulturoznawca, historyk idei, twórca Instytutu Kultury Polskiej UW, wybitny znawca m.in. twórczości Stanisława Brzozowskiego, a także idei paryskiej „Kultury”, laureat nagrody Polskiego PEN Clubu im. Jana Strzeleckiego. Autor licznych książek, m.in. Sprawa sensu (1971), Stanisław Brzozowski – kształtowanie myśli krytycznej (1976), Spoiwa (1983), Etos lewicy (1988), Przedwiośnie czy potop (1997), Wyobraźnia antropologiczna (2006), Rodzinna Europa po raz pierwszy (2009).