Powiedzmy sobie uczciwie: jesteśmy na dnie, trzeba zacząć od nowa.
W wyborach w październiku będziemy mieć do wyboru (o ile uda się zebrać podpisy) kilka lewicowych list. Czy w sytuacji takiej słabości lewej strony i hegemonii prawicy lewica powinna się dzielić?
Intuicyjna odpowiedź mówi, że niekoniecznie. Ja jednak uważam, że jedność dla samej jedności niekoniecznie musi być wartością.
Mam wrażenie, że siły polityczne wokół SLD, skupione w Zjednoczonej Lewicy, są już tak politycznie zużyte, że nie ma sensu ich wzmacniać i uwiarygadniać dopływem nowych twarzy i świeżej krwi. Dlatego, choć do Partii Razem mam wiele zastrzeżeń, ich decyzja o próbie samodzielnego startu w wyborach wydaje mi się warta obrony.
Przyłączanie się do platformy Zjednoczonej Lewicy jest dziś bowiem niemal pewną drogą to tego, by cnotę stracić, a rubelka nie zarobić. Nie ma się bowiem co łudzić: dla koalicji SLD, TR i Zielonych próg 8% może się okazać zaporowy. Jeśli tak faktycznie się stanie, dobrze będzie mieć odwodzie świeżą inicjatywę, która może zacząć od nowa, korzystając z waloru nowości i braku negatywnej prasy.
Wenderlich w pakiecie
Słychać z różnych stron argument, że dzięki Zjednoczonej Lewicy do sejmu może wejść parę sensownych osób. Tylko czy ta gra naprawdę warta jest świeczki?
Mam poważne wątpliwości. Tak, też chciałbym widzieć w parlamencie Adama Ostolskiego, Kazimierę Szczukę, Barbarę Nowacką czy związanego z OPZZ Piotra Szumlewicza. Ale to ma być szczyt naszych politycznych kalkulacji?
Nie zapominajmy też, że w pakiecie z nimi dostaniemy Leszka Millera i Włodzimierza Czarzastego. Ale pół biedy nawet z nimi – cokolwiek sądzić o ich różnych wyborach, są faktycznie politycznie utalentowani, mają rzeczywiste polityczne doświadczenie, z którego polskie państwo mogłoby skorzystać. Za nimi jednak idzie szereg postaci tak szarych, bezbarwnych i pozbawionych wizji, że zniechęcają do parlamentarnej lewicy skuteczniej niż najbardziej wyrafinowana prawicowa propaganda. Czy naprawdę chcemy firmować te twarze? Ludzi nieprzerwanie zasiadających w każdym parlamencie po roku 1989? Mających tak potężny negatywny elektorat? Razem powstało na fali niechęci do takich ludzi i uprawianej przez nich polityki, z potrzeby wymiany klasy politycznej. Jakikolwiek sojusz z SLD oznaczałby dla Razem zmarnowanie tego entuzjazmu.
Sam kilkakrotnie zaciskałem zęby i przymykałem oczy na Irak, obniżki podatków, ustawę o eksmisji na bruk i głosowałem, a nawet publicznie namawiałem do głosowania na SLD, wychodząc z założenia, że lepsza jest taka lewica niż żadna, że nie można całkowicie oddać parlamentu prawej stronie. Ale w tym roku już chyba nie dam rady. Naprawdę nie wiem, w czym będzie lepszy parlament z Wenderlichem od parlamentu bez Wenderlicha. Nie mam poczucia, że parlament ze Zjednoczoną Lewicą w jakikolwiek sposób lepiej będzie reprezentował moje interesy niż parlament bez niej.
SLD po utracie władzy jest w sejmie od dziesięciu lat, Twój Ruch cztery. Jakie konkretne ustawy udało się im przeprowadzić, które nie przeszłyby, gdyby tych sił nie było w Sejmie? Jakie ważne interpelacje powstrzymały niekorzystną politykę rządów PiS i PO? Jaka mowa kogoś z TR czy SLD wyrażała to, co czujemy, i zapisała się w annałach polskiego parlamentaryzmu, tak że za pięćdziesiąt lat młode lewicowe adeptki polityki będą się na niej uczyć rzemiosła? Jakie idee zaistniały w debacie publicznej dzięki postawie posłów TR i SLD? Jakie alternatywne projekty polityki ekonomicznej wychodziły ze strony lewicowej opozycji? Jakie pomysły na wyjście z zaklętego kręgu niskich płac, niskich inwestycji, niskich zysków? Na politykę mieszkaniową?
Obawiam się, że poza ustawą o uzgodnieniu płci, skutecznie pilotowaną przez Annę Grodzką, i poza niektórymi interwencjami TR w kwestiach relacji państwo-Kościół czy bardzo mglistymi, ale jednak wartymi docenienia hasłami budowy fabryk podnoszonymi przez Palikota, odpowiedzią na wszystkie te pytania jest milczenie. Obie partie zmarnowały swój czas w opozycji (bardziej SLD, niż TR), zrobiły zbyt mało, bym znów mógł je ponownie wyborczo skredytować. Wiem, że politykom płacimy mało, ale naprawdę nawet za te pieniądze oczekuję więcej.
Droga przez pustynię
SLD jest dziś coraz bardziej politycznym zombie. Pakowanie w to zombie kolejnej kroplówki publicznych pieniędzy – co stanie się w wyniku sukcesu Zjednoczonej Lewicy w wyborach – nie ma żadnego sensu.
Zwłaszcza że pokolenie trzydziestolatków w SLD także nie prezentuje nic bardziej obiecującego, inspirującego, odpowiadającego na wyzwania XXI wieku niż wspomniany tu już Jerzy Wenderlich.
A to oni w pierwszym rzędzie skorzystają, jeśli Zjednoczona Lewica wejdzie do Sejmu, nie Adam Ostolski i Barbara Nowacka.
Zamiast szprycować trupa sterydami, może lepiej pozwolić mu umrzeć do końca? Może potrzebujemy Sejmu bez lewicy, nawet podzielonego wyłącznie między PiS a PO? Lewica i tak musi przejść przez pustynię. Być może fikcja parlamentarnej reprezentacji szkodzi o tyle, że pozwala nam, na lewicy i w liberalnym centrum, podtrzymywać iluzję, że wcale na pustyni nie jesteśmy.
By wyjść z tej pustyni gdziekolwiek w okolicy Ziemi Kanaan, lewica potrzebuje programowej gorączki. Setek dyskusji na temat tego, jak powinien wyglądać system podatkowy, strefa euro, emerytura obywatelska itd. Potrzebuje też liderów, którzy te dyskusje będą potrafili przekuć na emocje, zakorzenić je społecznie – postaci, które będą się dobrze czuły i na skłotach, i na związkowych wiecach, i na świniobiciu; i w akademii, i w negocjacjach z organizacjami pracodawców; i w merytorycznej dyskusji w think tankach, i na rozkładówce w lajfstajlowym magazynie, i w telewizji śniadaniowej. W Razem – przy wszystkich ograniczeniach tej formacji – widzę ten programowy ferment. W Zjednoczonej Lewicy, mimo obecności niegłupich ludzi, widzę głównie martwotę.
Razem nie ma z kolei liderów zdolnych nawiązać kontakty z masami. Być może dzisiaj kandydatami na takich liderów są Robert Biedroń czy Barbara Nowacka z ZL. Mają do wykonania mnóstwo pracy, ale wśród lewicowych polityków to wciąż jednoocy w krainie ślepców. Nie wiem jednak, czy w sejmowej lewicowej martwocie jakikolwiek rzeczywisty lider lub liderka zdoła wyrosnąć.
Razem z kolei musi zaakceptować, że nie stanie się hegemonem, nauczyć współpracy z mocnymi osobowościami i tworzenia szerokich koalicji. Ale na tym etapie budowa czegoś samemu wydaje mi się najlepszą opcją. Owszem, członkowie Razem nie mają żadnego politycznego doświadczenia i polityczne rzemiosło poznają dopiero na poziomie freblówki. Może faktycznie łatwiej byłoby się go uczyć w parlamencie – tak to wygląda w starych liberalnych demokracjach, gdzie proces dochodzenia do władzy trwa latami: zaczyna się w samorządzie, wiedzie przez kolejne kadencje w parlamencie, przez gabinety cieni; jednocześnie starsze pokolenia uczą się od młodszych. I tak też powinno to działać w Polsce – radykalnie nie zgadzam się z pomysłem Razem, żeby ograniczyć kadencje poselskie do dwóch i oddać politykę amatorom. Ale z drugiej strony stara polska lewica tak bardzo nie potrafi już niczego nikogo nauczyć, że autodydaktyzm wydaje się opcją przynajmniej wartą rozważenia.
Czasem zamiast zaciągać kolejne pożyczki na ratowanie upadającego przedsiębiorstwa, lepiej uczciwie ogłosić bankructwo i przekazać jego zasoby komuś, kto skuteczniej będzie umiał nimi rozporządzać.
Mam wrażenie, że lewica skupiona wokół SLD doszła dziś do tego punktu. Trzeba uczciwie powiedzieć: jesteśmy na dnie, musimy zacząć od nowa.
Czytaj także:
Kinga Dunin: Monumenty z gówna
**Dziennik Opinii nr 238/2015 (1022)