Komisja Macierewicza doszła do wniosków, do których prawdziwości – a przynajmniej jakości stojących za nimi dowodów – wątpliwości ma samo kierownictwo PiS. Macierewicz, jak widać, nie ma politycznej zgody na publikację raportu w obecnej formie. Niemniej jednak swoje „wymagające dopracowania” spekulacje już prezentuje światu w formie filmowej.
Minęło prawie sześć lat, odkąd PiS zdobył całość władzy w Polsce. Gdy obejmował rządy jesienią 2015 roku, obiecywał wyjaśnienie „prawdy o Smoleńsku” – choć sprawa od lat była zamknięta przez omawiający katastrofę raport Millera. Na początku 2016 roku powstaje podkomisja smoleńska przy kierowanym wówczas przez Antoniego Macierewicza Ministerstwie Obrony oraz specjalny zespół śledczy do wyjaśnienia katastrofy przy prokuraturze, już kierowanej przez Zbigniewa Ziobrę.
Oba te ciała miały pięć lat, by „dojść do prawdy”. Jak dotąd nie są w stanie wydać z siebie żadnych nowych, oficjalnych ustaleń, które znacząco podważałyby to, co wiemy z raportu Millera. Prokuratura właśnie przedłużyła śledztwo. Kierujący od początku 2018 roku podkomisją Macierewicz także ciągle przekłada publikację końcowego raportu. W sobotę, w 11. rocznicę katastrofy, Macierewicz zamiast oficjalnego raportu zaprezentował film przedstawiający efekty pracy komisji: w południe pokazała go Telewizja Republika Sakiewicza, wieczorem TVP.
Miał być raport, nie film
Co możemy w nim zobaczyć? Zanim odpowiem na to pytanie, trzeba na początku jasno postawić jedną sprawę: sam fakt, że zamiast po raz kolejny przesuwanego raportu dostajemy godzinny film, to po prostu żart. Podkomisja smoleńska kosztowała dobrych kilka milionów złotych – w samym zeszłym roku prawie 2,75 miliona. Wszystko z budżetu MON, ze środków podatników. Miały one iść na prace badawczo-śledcze, których efektem powinien być raport przedstawiający metodologicznie poprawne ustalenia na temat tego, co stało się w Smoleńsku, podważające, uzupełniające lub potwierdzające konkluzje raportu Millera. Abstrahując od tego, czy po raporcie Millera podkomisja była nam do czegokolwiek potrzebna – moim zdaniem nie – taki był jej cel. Nie dostała milionów złotych po to, by nakręcić własną, smoleńsko-narodową wersję znanego z Discovery programu Curiosity.
czytaj także
Komisja albo zakończyła pracę i ma jasne wnioski, co się w Smoleńsku stało, albo ich nie zakończyła. Jeśli je faktycznie zakończyła, to jej obowiązkiem jest przedstawić je w formie oficjalnego raportu – a dopiero później prezentować w mediach jego filmowe omówienie. Na to od miesięcy czekają zainteresowane osoby. Jeśli z kolei praca komisji nie jest jeszcze zakończona, to tym bardziej do mediów nie powinny przeciekać żadne z jej cząstkowych ustaleń. Nie tylko dlatego, że to wystawia państwo na śmieszność, ale także dlatego, że takie cząstkowe ustalenia – jak widać, zbyt słabe, by na ich podstawie już sporządzić oficjalny raport – mogą się przecież ostatecznie zmienić i publikowanie ich już teraz jest najzwyczajniej w świecie nieodpowiedzialne. Podkomisja, która ma ustalić „prawdę o Smoleńsku” – załóżmy na chwilę, że faktycznie w dobrej wierze powołano ją w tym właśnie celu – nie może lekko rzucać w przestrzeń publiczną ciągle „niedopieczonych” wniosków, ustaleń i oskarżeń.
Sam Macierewicz twierdzi co prawda – choćby w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” z ostatniej środy – że raport jest już gotowy, trzeba tylko dopiąć kilka kwestii proceduralnych. Co ciekawe, zupełnie co innego twierdzi w tym samym numerze tygodnika Sakiewicza sam Jarosław Kaczyński. Pytany o raport Macierewicza prezes PiS odpowiadał: „Antoni Macierewicz mówi, że raport jest gotowy i czeka jedynie na podpisy. Ale są też tacy, którzy mówią inaczej. […] Twierdzą, że konieczne jest jeszcze zbadanie kilku kwestii, bo wykonane analizy, badania, obliczenia – potężny materiał badawczy, co do tego nie mam wątpliwości – wymagają dopracowania. Chciałbym, żebyśmy doszli do takiego momentu, w którym wszelkie takie wątpliwości nie będą miały miejsca”.
czytaj także
Innymi słowy: komisja Macierewicza doszła do wniosków, do których prawdziwości – a przynajmniej jakości stojących za nimi dowodów – wątpliwości ma samo kierownictwo PiS. Macierewicz, jak widać, nie ma politycznej zgody na publikację raportu w obecnej formie. Niemniej jednak swoje „wymagające dopracowania” spekulacje już prezentuje światu w formie filmowej. Tak nie zachowuje się nikt, kto ma minimum odpowiedzialności za państwo i wspólnotę, zwłaszcza w tak wrażliwej kwestii.
Symulacje i spekulacje
Co konkretnie widzimy w prezentacji filmowej? W lwiej części odtwarza ona materiał, który od sierpnia 2020 wisi w internecie. Powtarza się większość scen oraz ogólny narracyjny szkielet filmowej prezentacji, jej układka montażowa.
Materiału tego nie da się pod żadnym względem uznać za raport. Ma on charakter wypowiedzi publicystycznej, wyraźnie nacechowanej emocjonalnie. W pierwszej i ostatniej scenie prezentacji słyszymy fragment przemówienia, które w Katyniu wygłosić miał 10 kwietnia 2010 prezydent Lech Kaczyński – nadaje to materiałowi wideo elegijny ton, zupełnie nie na miejscu w prezentacji oficjalnego państwowego raportu, mającego wyjaśnić fakty, a nie budować mit tragicznie zmarłego prezydenta.
czytaj także
W dalszej części jest tylko gorzej. Prezentacja zmienia się w jeden wielki akt oskarżenia pod adresem ekipy PO. Zarzuca się jej niedostateczne przygotowanie wizyty i pośrednie doprowadzenie do katastrofy. Prezentacja pełna jest wyrwanych z kontekstu wypowiedzi polityków i urzędników związanych z PO, mających „dowodzić” ich złej woli i niekompetencji w sprawie Smoleńska, zarówno na etapie przygotowania wizyty, jak i śledztwa. Te insynuacje często mimowolnie wypadają komicznie.
Przytoczona zostaje np. wypowiedź Dmitrija Miedwiediewa z końca 2010 roku, gdy ówczesny prezydent Rosji mówi, iż nie wyobraża sobie, by ustalenia śledztwa polskiego były inne od raportu Anodiny. Trudno, by rosyjski przywódca mówił coś innego i podważał ustalenia własnego państwa. Autorzy prezentacji interpretują to jako… polecenie dla polskiego rządu, które miało zostać skrzętnie wypełnione przez Tuska i Millera.
Prezentacja powtarza też po raz kolejny teorie na temat wybuchu jako przyczyny rozpadu tupolewa, jeszcze w powietrzu, nad ziemią. Na jej potwierdzenie widzimy na ekranie szereg wykresów i symulacji. Jak słyszymy, przy pomocy uczonych z całego świata i kalkulacji komputerów o „potężnej mocy obliczeniowej” udało się zbudować dokładne modele katastrofy „potwierdzające”, że jej przyczyną mógł być tylko wybuch.
Widzimy na ekranie wizualizacje tych symulacji. Najpierw symulację katastrofy zgodnie z założeniami raportu Millera – ekspertom Macierewicza wychodzi, że wrak samolotu powinien wyglądać zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Dopiero symulacja z wybuchem wydaje się pasować do znanego nam rozrzucenia szczątków samolotu. Badania laboratoriów z Zachodu mają sugerować, że do wybuchu użyto heksogenu, którym wcześniej posługiwali się terroryści z Libii i autorzy zamachów na moskiewskie osiedle przed drugą wojną w Czeczenii. Czy heksogen to ten „materiał używany przez lewackich terrorystów”, o którym mówił niedawno u ojca Rydzyka Macierewicz, czy obok trotylu i heksogenu podkomisja znalazła coś jeszcze, prezentacja niestety nie wyjaśnia.
Nie wiemy jednak kilku istotnych rzeczy, bez których trudno jest potraktować te spekulacje z całą powagą. Skąd podkomisja Macierewicza wzięła do nich dane wyjściowe? Swoją drogą wiemy, że te traktuje dość swobodnie. W pewnym momencie raportu słyszymy, że fakt, iż zapisy z urządzeń tupolewa pokazują co innego, niż zdaniem podkomisji powinny, ma wynikać z ich fałszowania przez Rosjan. Nie wiemy również, kto tworzył algorytm. Ani czy podobne narzędzia były wcześniej używane do rekonstrukcji katastrof lotniczych i z jakim skutkiem.
Wiarygodności ustaleniom podkomisji nie przydaje też to, iż prokuratura w ciągu kilku lat badań ekshumowanych ciał ofiar katastrofy nie znalazła nic, co świadczyłoby o hipotezie wybuchowo-zamachowej. Zaś zamówiona przez prokuraturę ekspertyza biegłych z 2017 roku hipotezę zamachu po prostu wyklucza, potwierdzając ustalenia raportu Millera. Trudno też uwierzyć w ustalenia komisji, które bardzo wygodnie potwierdzają to, co Macierewicz mówił od kilku lat o zamachu, w czasach, gdy nie miał na to jeszcze żadnych wyliczeń i komputerowych symulacji.
Krzyk śmierci w służbie partyjnej gry
Jednej ze scen takiej symulacji, przedstawiającej wybuch samolotu w powietrzu, towarzyszy nagranie audio z tupolewa tuż przed upadkiem. Propisowskie media uznały to najwyraźniej za główną atrakcję raportu: rano odpowiedni fragment udostępnił na swoim Twitterze Michał Rachoń. Słyszymy ostatnie chwile umierających ludzi, ich przedśmiertny autentyczny krzyk. Podobnych materiałów media na ogół nie ujawniają. Z szacunku dla śmierci, dla uczuć osób, które straciły swoich bliskich.
czytaj także
Tu nikt takich skrupułów nie miał. Autentyczny krzyk śmierci służy uzasadnieniu wątpliwych spiskowych teorii, których podkomisja Macierewicza nigdy nie udowodniła – bo gdyby miała dowody, to już dawno byłby raport, za którym poszłyby działania odpowiednich służb.
Zamiast przedstawić dowody, Macierewicz znów gra Smoleńskiem w partyjną grę. Raz jeszcze okrutnie kpi sobie z katastrofy. Wszyscy, którzy oburzają się, że Smoleńsk z przedmiotu narodowej pamięci zmienił się w przedmiot jej sporu, a dla wielu w żart i mem, powinni właśnie jemu podziękować.