To historia jednej wystawy, jednego zdjęcia i jednego, ale za to wielonurtowego hejtu. To też opowieść o próbach cenzurowania sztuki i atakach na wolność słowa. To w końcu schemat, który coraz częściej odtwarza się w polskiej przestrzeni publicznej.
Zaczyna się we Wrocławiu na przełomie 2017 i 2018 r. Dr hab. Karolina Jaklewicz pracuje tam jako adiunktka w Zakładzie Malarstwa, Rysunki i Rzeźby na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Jest kuratorką programową Galerii Sztuki Socato. Tworzy głównie geometryczno-abstrakcyjne obrazy, co jednak nie znaczy, że niezwiązane z konkretną rzeczywistością społeczno-polityczną. Przykładem jest seria prac pokazana na wystawie pod tytułem Konsekwencje” – najpierw w Galerii „Pryzmat” w Krakowie, a potem w Galerii Miejskiej we Wrocławiu.
Jedna z prac pokazuje krzyż, który się rozpada, stopniowo zamieniając się w swastykę. Inna, nazwana Wandale, pokazuje krzyż przerobiony sprejem w symbol nazizmu. „Mam nadzieję, że nie dojdziemy do sytuacji, w której z krzyża powstanie swastyka. Ale bez wątpienia mamy do czynienia z sytuacją, w której to zagrożenie staje się realne”, mówi wtedy Jaklewicz.
Zdjęcia z wystawy Konsekwencje Karoliny Jaklewicz są dostępne na jej stronie internetowej. Całość ma ostrzegać przed faszyzacją, która zdaniem artystki krok po kroku narasta w Polsce: „Ruch odbywa się w złym kierunku”. Pechowo, dla tych prac i wystawy, artystka jest zarazem partnerką życiową posła Nowoczesnej Krzysztofa Mieszkowskiego. Na wernisażu ktoś robi mu zdjęcie. W tle Wandale.
czytaj także
Po ponad roku fotografia wraca jako element walki przedwyborczej. Mieszkowski, krzyż przerobiony na swastykę – to wystarczy, żeby rozwścieczyć prawicę. Im wypomina się regularnie faszystowskie ciągoty, tymczasem to „lewactwo” urządza sobie żarty z krzyża i jeszcze samo „smaruje” na nim swastykę. Rozpoczyna się medialna nagonka. Każde kolejne doniesienie nakręca spiralę.
Zaczyna 11 marca 2019 r. twitterowy profil portalu Polska Suwerenna, lokujący się ideowo gdzieś na przecięciu PiS i Ruchu Narodowego. Nie ma na nim za wiele informacji, głównie są to ataki na polityków PO i Nowoczesnej i komplementy dla nacjonalistów – zarówno tych z PiS, jak i lokujących się na prawo od niego.
„Niech ktoś mi powie, że to nie jest obraza uczuć religijnych”, twittuje osoba prowadząca profil portalu. „To obraza uczuć religijnych – twierdzi wielu użytkowników Twittera, komentujących zdjęcie”, deklarują następnego dnia rano, już bez znaku zapytania, dziennikarze prowadzący stronę internetową TVP Info. Informację podchwytuje również strona „Tygodnika Solidarność”. Temat rozwija TV Republika, znów obficie cytując anonimowych twitterowiczów. „W takich sytuacjach zawsze myślę o tych prześladowanych na całym świecie, którzy umierają z krzyżem w ręku. Ale co te szydercze twarze na tym zdjęciu mogą wiedzieć o takich dramatach? Mam nadzieję, że nigdy nie staną w roli fizycznych oprawców – w sferze psychologicznej już są”, cytuje jednego z nich.
czytaj także
Dalej info o wystawie podaje „Do Rzeczy”. Pod artykułem setki komentarzy. Artystka jest w nich „zerem” i „satanistką”, poseł „ubeckim cwelem”, „tumanem”, „debilem”, „syfiarzem”, „belzebubem”, „mendą”, wystawa „szambem”. „Zastrzelić to mało” – pisze kolejny komentujący. Do dziś wypowiedzi te wiszą pod artykułem na stronie „Do Rzeczy”, i to mimo podobno istniejącej tam moderacji. Wieczorem materiał wypuszcza związany z „Gazetą Polską” portal niezalezna.pl, obficie cytując wypowiedzi odpowiednio już nakręconych propisowskich twitterowiczów. Atmosferę podkręca Najwyższy Czas!. „Poseł Krzysztof Mieszkowski najprawdopodobniej już w 2017 roku propagował nazistowską ideologię”, stwierdzają autorzy tego pisma. Malarka z „upodobaniem maluje krzyże i poprzerabiane z nich swastyki”, dodają. „Jej prace można jednoznacznie zinterpretować jako wezwanie do odrzucenia chrześcijaństwa i zastąpienia go zbrodniczą ideologią narodowego socjalizmu”, piszą bez cienia ironii korwino-nacjonaliści.
Na związanym z pismem „Sieci” portalu wpolityce.pl zdjęciom z wystawy towarzyszy już fotografia Mieszkowskiego z tęczową flagą na Paradzie Równości. Podobne nawiązania stosują propisowscy twitterowicze, jak np. Alonzo Mourning, który pisze: „Promuj sobie homoseksualizm do woli, ale przerabianie Krzyża na swastykę?”. Skąd tu nagle geje i lesbijki, nie do końca wiadomo.
Atakowana artystka próbuje się bronić. Wysyła do „Do Rzeczy” list, w którym tłumaczy swoje intencje. Pisze w nim, że obraz Wandale został pozbawiony tytułu, który stanowi integralną część dzieła, przez co widzowie i czytelnicy zostali wprowadzeni w błąd i nie mieli możliwości zrozumienia tego, co im pokazano. Pisze, że na obrazie nie ma swastyki. Jest krzyż symbolizujący dominującą w Polsce kulturę, który został zdewastowany przez tytułowych wandali przy pomocy graffiti. „Obraz pokazuje to, z czym mamy do czynienia w Polsce – z powracającymi aktami wandalizmu. Praca jest reakcją m.in. na publiczny akt spalenia kukły Żyda we Wrocławiu. Pytanie, kim są tytułowi wandale? Kto nocą, w pośpiechu niszczy nasz kraj? Kto zaprasza neofaszystów do życia publicznego?”, pyta Jaklewicz czytelników „Do Rzeczy”. Brak jest jednak ze strony pisma jakiejkolwiek odpowiedzi.
Wsparcia udziela jej obecna i na zdjęciu, i na wystawie pisarka Olga Tokarczuk. „W Wandalach bezpieczny i godny znak krzyża przemienia się w nienawistny znak swastyki. Artystka pokazuje tę przemianę symbolu, za pomocą bardzo prostych środków artystycznych – wystarczy domalować sprejem cztery pionowe kreski, żeby znak zmienił swój sens”, komentuje Tokarczuk. „Ten rodzaj wandalizmu wykracza poza pełne nienawiści napisy na murach naszych miast, sięgając głębiej i pokazując, jak łatwo jest zdegenerować podstawowe wspólnotowe sensy. W mocny, plakatowy, wyrazisty sposób nawiązuje do rzeczywistości naszych ulic”. I dodaje: „Prawica traci konkretne argumenty, po które mogłaby sięgnąć w kampanii wyborczej, dlatego desperacko szuka «skandali», najlepiej obyczajowych. Potem za pomocą publicznych mediów robi z nich aferę. Wyczerpała swoje argumenty merytoryczne, więc stają się coraz bardziej irracjonalne – tak rozumiem atak na Karolinę Jaklewicz”, podsumowuje aferę wokół wystawy pisarka.
Ani jedna, ani druga nie jest jednak już w stanie zatrzymać fali hejtu. Prowadzony przez ks. Ryszarda Halwę portal prawy.pl określa dzień później posła Mieszkowskiego już wprost jako człowieka „o inteligencji średnio rozwiniętego australopiteka, ponieważ człowiek z Cro-Magnon jest już od niego inteligentniejszy”. Sprawa trafia do Minęła dwudziesta, głównego programu publicystycznego TVP Info.
czytaj także
Sprawa jest niezwykle typowa, a co za tym idzie, godna opisania. Dlaczego? Bo nie jest ani pierwsza, ani ostatnia. Z podobnymi atakami na wolność słowa będziemy się mierzyć raz po raz. Z podobnymi manipulacjami i przekłamaniami ze strony prawicowych mediów trzeba będzie coraz częściej walczyć. Kochają one bowiem takie tematy. Niczego nie trzeba naprawiać, reformować, zmieniać. Ich partie nie muszą wydać ani złotówki. Służba zdrowia może być dalej kulawa, nauczyciele nisko opłacani, a żłobki niedostępne. A jednak dzięki tym emocjom, które wzbudzą dziennikarze prawicy, jacyś wzmożeni chrześcijanie i patrioci – „prawdziwi Polacy” – mogą poczuć, że naprawili świat. Że atakując wystawę, tak naprawdę uratowali Kościół, wspólnotę, dobre imię ich boga i religii.
To, co w tej fali hejtu tracimy, to dobry stan naszej sfery publicznej. Wolność komentowania aktualnych tematów. Następny artysta pomyśli – po co mi to? Czy naprawdę chce mi się być bohaterem histerycznych ataków wzmożonych moralnie prawicowców? Czy mam na to czas? Zapasy spokoju ducha? Nie mam lepszych zajęć niż wykłócanie się z rozmodlonymi protestującymi pod galerią? Niż przepychanki z próbującymi blokować wejście nacjonalistami? Czy mam ochotę czytać w mailach i na Messengerze pogróżki, obelgi i bluzgi? Nieważne, czy mówimy o teatrze, sztukach plastycznych czy literaturze, wszędzie w Polsce narasta nacisk na artystów, próbujący zniechęcić ich do mówienia tego, co myślą, wyrażania swojej opinii, lęków i fantazji. Wywoływane są na siłę emocje. Następuje ich cyniczne rozegranie. Skacze punkcik w sondażach. I znów działa mechanizm, który nie kosztuje nic, poza jakością naszej demokracji.