Myślałem, że katolicyzm się kończy, mimo obfitych dotacji od państwa. Tymczasem on ma się świetnie. Katolicy bowiem posiedli sztuczki, przy których Copperfield wypada blado.
Wywiad z małżonką doctoris honoris causa IV RP, Małgorzatą Terlikowską, odbił się szerokim echem w tym czymś, co nazywamy z braku lepszego i odpowiednio pogardliwego słowa mediami. Jak zareagowała strona prawa, nie wiem – przypuszczam, że Rafał Ziemkiewicz poprosił Tomasza Terlikowskiego, żeby ów nie rozrzucał już skarpetek po mieszkaniu i czy mógłby nie rozrzucać skarpetek śmierdzących, lecz wyprane? Przynajmniej w prasowych żony wywiadach? Media liberalne współczuły Małgorzacie Terlikowskiej. Że mąż ją przygniótł, zawłaszczył etc. Media lewicowe wywiadu jakby nie zauważyły albo ja nie zauważyłem, że zauważyły.
Bo i o czym to jest? Dojrzała, dobrze wykształcona matka czworga dzieci (piąte jest nieuniknione; Tomek kupił dla swej rodziny autobus i zostało w nim jeszcze jedno wolne miejsce; przecież nie będzie, to cytat, wozić powietrza, albo – to już moje dopowiedzenie – podwozić nieznajomych) ukazuje kłopoty i radości życia po katolicku. Mnie niezwykle zaintrygowało, iż „po katolicku” znaczy „pod górkę”. Znaczna część wywiadu skupia się na metodach „naturalnego” poczęcia, „planowania rodziny”, czyli – mówiąc wprost – na sposobach niezajścia w ciążę. Sposoby niezajścia w ciążę najczęściej określane są – w świecie pozakatolickim – mianem antykoncepcji.
Najprościej byłoby używać prezerwatyw albo tabletek, katolicy jednak wolą w ciążę (nie)zachodzić dialektycznie. Że niby wola boska, która zakazuje niepoczęcia, ale z drugiej strony boskiej woli pojawiają się ograniczenia domowego budżetu. Dobry Boże, tak sobie myślę, przecież możecie używać gumki! Dla Waszego wszechmogącego Boga to żaden problem perforować prezerwatywę! Zrobił Holocaust, poradzi sobie z małą dziurką.
Ciekawsze jest jednak co innego; dwie poruszone nieobficie kwestie. Po pierwsze, kosmiczny katolicki pomysł oddzielania grzesznika/człowieka od grzechu. Pomysł ów sprawdza się prawdopodobnie w patomorfologii, bo w życiu w ogóle nie. W skrócie, gdy przypadkowy kibol da mi w mordę i złamie mi nos, muszę wykonać operację następującej treści: jebnięcie w mój nos to uboczna czynność, „grzech”, natomiast bijący mnie kibol to człowiek. To bliźni (co pochodzi chyba od blizny). Taki sam jak ja. Poddany chwilowemu porywowi agresji, ciężarowi niedostatecznej pensji, kłopotom rodzinnym, jakości polskiej piłki, presji za drogiej wódki etc.
Otóż bzdura! Typowo katolicka hipokryzja. Gdy ktoś mnie bije, nie oddzielam pięści od PESEL-u.
Nie dostałem w pysk od antropomorfizacji. (Chyba że kibol jest antropomorfizacją wyższego rzędu, a nie istotą ludzką). Dlaczego katolicy wymyślili ten sposób opisu rzeczywistości? Bo jednak nie są szaleńcami i muszą sobie radzić ze światem dookolnym, który dramatycznie nie zmieścił się ani w Biblii, ani w nauczaniu Kościoła.
Dygresja: Szymon Hołownia, mój białostocki krajan i naczelny teolog TVN-u, shar-pei Bozi (to taka rozczulająca rasa psa, ma wszędzie fałdy, potrafi jednak zagryźć wszystko; wiem, bo miałem, oczywiście nie wszystko, tylko shar-peia), jest w mniej więcej moim wieku, przed czterdziestką, napisał wiele o Bogu i religii. A ja chciałbym Szymona zapytać, jak to jest? Masz lat prawie czterdzieści, nie masz żony ani męża, nie masz żadnego ministranta wokół, czyli że nigdy nie uprawiałeś seksu? Jeśli uprawiałeś, to zgrzeszyłeś przedmałżeńsko i pójdziesz do piekła, w które, świetnie wiem, nie wierzysz (apokatastaza to potęga równa Coca-Coli). Jak to jest – nie chcę powiedzieć: łgać w żywe oczy – ale pogodzić w sobie niezgodność życia codziennego z wymogami niecodziennej i kompletnie odjechanej religii? Aha, zapomniałbym, jest przecież kolejny katolicki wynalazek, tzw. „Trójca słabsza” – spowiedź, pokuta, czyste konto. Gdzieś Szymon pisał, że zużywa rocznie kilka różańców, nie jest więc może tak kompletnie dla rozkoszy cielesnych stracony…
Po drugie, Małgorzata Terlikowska dość uważnie i subtelnie stara się odpowiedzieć na pytanie o niezgodność świata zewnętrznego z rodzinnym. Bo w świecie rodzinnym Tomek schował Harry’ego Pottera na najwyższą półkę, rozrzuca wszędzie własne skarpetki, kupił autobus, sypia z żoną raz przynajmniej w miesiącu, kocha dzieci i żonę, gdy pani Małgorzata wyjeżdża, dzwoni do upadłego, aż małżonka musi wyłączyć telefon, i chodzą wspólnie do kina całą rodziną, choć zdarza się, że w oglądanych filmach pojawia się rzeczywistość zewnętrzna (jakaś niedawno oglądana z dziećmi kreskówka odważyła się mieć dziecko lub jelonka, nie pamiętam, z poprzedniego związku!).
Katolickie życie rodzinne rozciągają państwo Terlikowscy poza dom, na katolickie szkoły, do których posyłają dzieci. Dzięki temu minimalizują prawdopodobieństwo spotkania swoich pociech z takimi pojęciami, jak rozwód, samotna matka (wdowa – BTW – jest chyba w porządku, bo wdowa to jest taki rozwód zalegalizowany przez Bozię) czy homoseksualizm. Teraz muszę zdać się na własną pamięć, ponieważ nie zapłaciłem za Piano, a „Wysokimi Obcasami” z wywiadem rozpaliłem kilka dni temu w piecu – pada pytanie, jak pani Małgorzata wytłumaczy dzieciom, że jakieś dziecko ma dwie mamy albo dwóch tatów. Otóż to jest spory problem, stwierdza pani Małgorzata. Bo jak wytłumaczyć dziecku, że ich kolega/koleżanka jest równocześnie taka sama (czytaj: nie gorsza) od nich, a – nadal – równocześnie, że ta formuła życia rodzinnego nie jest akceptowana przez państwo Terlikowskich? Jak oddzielić pięść od osoby?
Widziałem niejednokrotnie konsekwencje takiego katolickiego chowu. Dzieci dorastają, wychodzą w świat i zdają sobie sprawę, że rzeczywistość wygląda inaczej, niż im ją przedstawiano. Część postanawia pozostać wierna wpojonym za młodu zasadom (w końcu są oazy, a jakby coś poszło nie tak, zawsze można trzepać różańce…), część postanawia żyć tak, jak żyje większość. Wtedy konflikt z rodzicami jest nieunikniony, co więcej, nie ma szansy na porozumienie, ponieważ – wbrew katolickiemu pomysłowi – pewnych rzeczy nie da się oddzielić; człowiek bijący nie oddziela się od swojej pięści.
A teraz czas na dwie, mam nadzieję, że krótkie, konkluzje. Pierwsza: czytając wywiad z Małgorzatą Terlikowską, czułem kompletną kulturową obcość. Jakby ona do mnie grała na cymbałkach z Bliskich spotkań trzeciego stopnia. Druga: myślałem wcześniej, że katolicyzm się nieodwołalnie kończy, podobnie jak LOT, mimo obfitych dotacji z budżetu państwa. Te afery, pedofilia, nieprzejrzystość struktur zarządzania, pazerność na kasę i władzę, arogancja, biskup nadbałtycki pod ksywką Flaszka, i tak dalej, tymczasem wywiad ów uświadomił mi, iż katolicyzm ma się świetnie. Oni bowiem posiedli sztuczki, przy których Copperfield wypada blado. To, co Copperfield znikał, to jest pikuś w porównaniu do tego, co katolicy potrafią zniknąć.
Podłużnego jajka dwojga żółtek życzę czytelnikom na okoliczność.
Ignacy Karpowicz – pisarz, autor m.in powieści „Balladyny i romanse”, która przyniosła mu Paszport Polityki 2010.