Kraj

Kaczyński, czyli inna polityka nie jest możliwa

Czy ta antykomunistyczna, katolicka i narodowa biografia jest fatum całego polskiego społeczeństwa?

Najwięksi przeciwnicy i największe zwolenniczki Jarosława Kaczyńskiego zgadzają się w jednym – na polskie standardy to polityk najwyższej próby. Pryncypialny, zdecydowany, nie zawsze może najskuteczniejszy, ale nie do zdarcia. Trochę z innego świata. Co więcej – jak wskazują wszystkie właściwie sondaże – zdolny do wzięcia całości władzy przy olbrzymim elektoracie negatywnym. I to po 8 latach politycznych porażek i osobistej tragedii.

O ile jednak większość obserwatorek i obserwatorów jest zgodnych co do politycznych zdolności Kaczyńskiego, to o faktyczną twarz jego polityki i przekonania można się spierać.

Czy jest Kaczyński – jak Viktor Orban, który przewędrował z centrolewicy na prawicę, i to skrajną – cynikiem, dla którego głoszone przekonania są zupełnie drugorzędne wobec walki o władzę? Inaczej: czy nie ma w nim treści, lecz brak programowej konsekwencji w większości spraw nadrabia genialnym zmysłem, który podpowiada mu, co i kiedy powiedzieć? Liberalna polityka gospodarcza jego rządów z lat 2005-2007, nieoczywiste nominacje (Sikorski, Meller, Gilowska), okresy „odwilży” w retoryce – to wszystko może sugerować, że „prawdziwy” Kaczyński nie jest z betonu. Podobnie jak fakt, że w końcu to on wolał skazać Marka Jurka na polityczną banicję, niż faktycznie zakazać w Polsce aborcji projektem proponowanym przez „obrońców życia”. Dla umocnienia swojej władzy bez oporów pozbyłby się zresztą ze swojej partii i środowiska każdego, bez względu na poglądy. A że relacje społeczne i ideologiczny przechył – przynajmniej w najbardziej popularnej opowieści o Polsce – zostawiają więcej pola manewru po prawej stronie, którą Kaczyński z małymi wyrwami opanował całą, to i tam konsekwentnie od lat sytuuje się jego polityka? Możliwe.

Dla mnie jednak bardziej prawdopodobne jest, że Kaczyński treść jednak ma. I wcale wokół niej nie lawiruje, lecz konsekwentnie realizuje wizję, którą sprecyzował – nawet jeśli nie wypowiedział jej wystarczająco dla wszystkich głośno – już dawno. Dla Kaczyńskiego to, co dla innych jest horyzontem polityki – gospodarka, relacje międzynarodowe, rozwój państwa i jego instytucji – stanowi tylko środek do ustanowienia porządku opartego na wartościach – patriotyzmu, katolicyzmu, narodowej tradycji i wynikającej ze wszystkich trzech hierarchii.

Jego celem nie są rządy o takim czy innym wektorze z tradycyjnego słownika – solidarne, konserwatywne, jakkolwiek by je nazwać – ale rządy o legitymacji moralnej, ważniejszej nawet niż demokratyczna.

Bez niej rząd nie ma prawa nazywać się rządem, nawet jeśli wygrał wybory. A jeśli w dodatku nie ma w Polsce „żadnego szerzej znanego systemu moralnego niż ten wyrastający z katolicyzmu, dlatego jedyna realną dlań alternatywą jest nihilizm”, to jasne też staje się, jaką jest jedyna możliwa forma i treść, jaką obrać może prawowity rząd.

W zwulgaryzowanej formie to maksyma: nieważne jak, ważne kto. Komuniści i postkomuniści, reprezentanci niemieckich interesów, rosyjscy agenci – ktokolwiek podpada w jedną z powyższych kategorii (a jest to w opowieści Kaczyńskiego naprawdę szerokie i inkluzywne grono) nie ma prawa moralnego do udziału w demokracji, nawet jeśli demokracja swoim kaprysem mu go udzieliła. „Nasi przeciwnicy to strasznie mali ludzie, marni pod każdym względem – intelektualnym i moralnym” – to zdanie z 2007 zdaje się odnosić do czegoś więcej niż jednorazowej sytuacji. Bez większego trudu da się w nim wyczytać wiecznotrwały PiS-owski aksjomat o totalnym podziale i wynikającej z niego konieczności totalnej walki.

W tej wizji instytucja moralnych rządów w kraju dopiero umożliwia politykę prawdziwą, czyli niekończące się rozszerzanie (prawnej, symbolicznej, historycznej) legitymacji projektu „narodowej zgody” wobec i przeciwko innym. Tak, aby nie tylko nie było dla niego alternatywy krajowej, ale żeby i Niemcy, i Rosjanie, i Amerykanie, i wszyscy inni uznali wreszcie uniwersalność racji uniwersalnych; tego, że „czarne jest czarne, a białe białe”, że Polska naszych marzeń (tytuł książki Kaczyńskiego z czasów IV RP) jest jedyną wersją Polski godną miana prawdziwej i niepodległej.

Jarosław Kaczyński zbyt dawno sformułował taką wizję polityki – lub sam uformował siebie według jej założeń – żebym dał się przekonać, że to wszystko tylko dla doraźnego zysku.

Lektura Jarosława autorstwa Michała Krzymowskiego także daje na to dowody. Warto ją przeczytać przed wyborami, nawet jeśli – zgodnie z podtytułem – bywa to „portret niepolityczny”.

Urok powstań i smuta PRL

Książkę otwiera epizod niesłychanie ciekawy, czyli nieistniejące wydanie „Rzeczpospolitej”, które Jarosław Kaczyński kazał wydrukować po katastrofie smoleńskiej w podziemiach siedziby PiS-u. Na „jedynce” gazety był zmyślony artykuł o przedłużającej się podróży morskiej prezydenta Lecha Kaczyńskiego z Ameryki Południowej, który miał służyć uspokojeniu matki, Jadwigi Kaczyńskiej, przebywającej wtedy w szpitalu i niepokojącej się o los – wtedy już nieżyjącego – młodszego z braci. Jarosław przekazuje jej ten, potem kolejny, spreparowany numer gazety, obawiając się, że prawda może ją zabić. Potem, gdy zdobędzie się, żeby powiedzieć jej prawdę, dojdzie do wniosku, że faktycznie zabił ją Donald Tusk i prasa – atakując brata i ideę pochówku na Wawelu. Widzimy Kaczyńskiego jako człowieka i polityka, którego życie publiczne i prywatne zlewają się w jedno, a troska o najbliższych i walka o polityczne zwycięstwo nie rozchodzą się nawet wtedy, kiedy sam Kaczyński rozdzierany jest najgorszymi osobistymi dramatami. To opis mocny i, zdaje się, bardzo prawdziwy.

Potem jednak w Tajemnicach Kaczyńskiego jest różnie. Idzie to tak: najpierw dłużące się – i, przyznajmy, kliszowe i stylistycznie nieznośne – opisy dzieciństwa we wczesnym PRL-u, potem ujęta w grzeczne ramy biografia dominującej matki, a następnie krótszy, ale stawiający odważniejsze tezy, portret nieobecnego ojca. Pop-Freud jak w Hollywoodzie, tylko w komunistycznych dekoracjach.

Autor reprodukuje zachwyty nad II RP, z piciem herbaty i salonowymi dyskusjami o powstaniach, a w tle tego codziennego życia majaczą przerażające budynki socrealizmu i białoruscy oraz żydowscy chłopi mordujący polską arystokrację. Trudno powiedzieć, czy Krzymowski jest dobrowolnym zakładnikiem popularnej polskiej mitologii, czy wyjątkowo przekonującym i utalentowanym referentem – ta narracja jest przecież tak bliska językowi samych Kaczyńskich.

Istotnym wątkiem, który przewija się przez całą biografię, jest zero-jedynkowy podział na na „potomków Komunistycznej Partii Polski i potomków Armii Krajowej”.

Dotyczy on właściwie całego polskiego społeczeństwa, ale jest o tyle, o ile bardziej dotyczy kręgów elit, opozycji, inteligencji czy mediów. Coś, co wydawać by się mogło projekcją autorów Resortowych dzieci albo obsesjonatów w rodzaju Antoniego Macierewicza, Krzymowski przedstawia jako istotne, podstawowe wręcz rozróżnienie, jakim kieruje się Jarosław Kaczyński w życiu osobistym i politycznym. Z oporami, bo to jednak przerażająca przypadłość, ale daję w tym aspekcie wiarę autorowi Tajemnic…

Między AK i KPP

Potem w książce robi się już politycznie. I ciekawiej: od lektur i dojrzewania do opozycji na studiach przez KOR i Solidarność. Wpływ wczesnej biografii Kaczyńskiego na jego późniejsze wybory i mocowanie się z martyrologicznymi wątkami w życiorysach Kuronia czy Michnika ukazuje choćby opis przesłuchania Jarosława przez oficera bezpieki. Kaczyński będzie go elokwentnie zbywać i nic nie podpisze, ale nie może sobie wybaczyć, że jednak nie zostanie spałowany i zamknięty. Czuje się zdeklasowany do drugiego szeregu opozycjonistów, bo tak jak w 1968 nie mógł się wykazać, tak i lata później nie będzie mu dane być wrogiem ustroju ludowego numer jeden – choć sam zdaje się uważać, że sam jego nieprzejednany antykomunizm i retoryka całościowego odrzucenia systemu czyni z niego figurę ważniejszą niż w rzeczywistości.

O latach 90. Tajemnice… mówią wiele i dalekie są od hagiografii, mimo że Krzymowski, z czym można dyskutować, przypisuje Kaczyńskiemu pierwszoplanową rolę w zakulisowych rozgrywkach, pookrągłostołowych. Ale już historie „Tygodnika Solidarność” i początków PC są niesłychanie ciekawe, Kaczyński ujawnia się jako człowiek politycznie ukształtowany, ale do końca już owładnięty zasadą ograniczonej lojalności. A także podwójnych standardów – „swoim” można więcej, ale grono to ekskluzywne, łatwo z niego wypaść i na zawsze już znaleźć się po złej stronie.

Kryteria, jakimi kieruje się Kaczyński przy wyborach personalnych, to z jednej strony „dziedzictwo KPP (zamiennie: PRL)” albo „dziedzictwo AK”, ale też przesłanki dużo bardziej chimeryczne: opinia jego matki, maniery osobiste, plotki. Wtedy też po raz pierwszy Kaczyński zdradza swój potencjał figury zdolnej zdominować i „wchłonąć” całe środowisko. Porozumienie Centrum jest w centrum – między antysemicką prawicą i „postkomunistami” – bo tak wypada, choć wcale nie dlatego, że Kaczyński jest liberałem albo chadekiem z przekonania. Programem parasolowego, skoncentrowanego wokół braci Kaczyńskich środowiska PC jest tak naprawdę wola i przekonania Jarosława, a celem jest władza. Z przekonania Kaczyński jest tylko sobą, czyli antytezą „potomków KPP”, z „Gazetą Wyborczą” na czele.

Im bardziej przegrywa, tym mocniej utwierdza się w przekonaniu, że ma rację, a niepowodzenia jego politycznego projektu to dowód na trwałość komunistycznego dziedzictwa w III RP.

W końcu dojdzie do przekonania, że trzeba ją zanegować w ogóle, odkreślić stracone lata Polski i zająć się budową projektu państwa naprawdę niepodległego, które na chwilę zrealizuje się w projekcie IV RP. Tak Tajemnice Kaczyńskiego wracają do współczesności i Smoleńska, od którego zaczyna się książka.

Inna Rzeczpospolita możliwa nie była

To nie jest zła biografia. Przeciwnie, poza kiczowatym początkiem Tajemnice budzą szacunek bogactwem researchu, szeroką bibliografią, godzinami wywiadów o sprawach osobistych i niełatwych, które Michał Krzymowski in extenso wplata w narrację. Jest jednak z lekturą tej (nawet nie tyle zupełnie „niepolitycznej”, co „niekrytycznej”) książki pewien problem.

Jeżeli tak blisko i tak szczegółowo, jak robi to Michał Krzymowski, podążamy tropami myślenia, które bezpośrednio wiążą się z biografią bohatera – bez momentu pauzy, zmiany perspektywy, oddania na chwilę głosu komuś innemu lub próby zmierzenia się z nimi na własnych prawach – to musimy w końcu dojść do tych samych co nasz bohater konkluzji. Jeżeli zbrojna i wymagająca ofiar walka z komunizmem była jedynym przyzwoitym wyborem dla pokolenia jego rodziców i fantazją rządzącą jego wyobraźnią od lat dzieciństwa, jeżeli nie ma ostoi wolności i moralności innej niż Kościół, jeśli naród jest najważniejszy, a na bycie jego pełnoprawnym członkiem trzeba zapracować, to polityka inna niż antykomunistyczna, katolicka i ekskluzywnie narodowa po prostu nie jest możliwa.

Jeśli Kaczyński się tylko w tych przekonaniach utwierdzał, to staje się zrozumiałe, że tylko w tych kategoriach o polityce myśli. Ale czy to, w co wierzy Kaczyński, jest tak samo jasne dla wszystkich innych? Czy ta antykomunistyczna, katolicka i narodowa biografia jest czarno-białą, skrajną wersją jakiejś uniwersalnej biografii, która jest udziałem całego polskiego społeczeństwa? Czy polskie społeczeństwo było i jest na nią skazane?

Czy jedyne, do czego nas ta lektura ma prowadzić, to konstatacja, że inna polityka nigdy nie była możliwa?

Oczywiście, dopuszczam też inną interpretację: Michał Krzymowski tej logiki Kaczyńskiego wcale nie kupuje, ale ją – naprawdę świetnie – rekonstruuje. Żeby ci, którzy Kaczyńskiego nie znają, ale się go boją, poznali go i zrozumieli. I przestraszyli się przez to jeszcze bardziej.

Przedwyborczy termin publikacji „ku przestrodze” wielce to uprawdopodobnia. Ale jeśli tak jest, jeśli opowieść Kaczyńskiego ma nie uwodzić, lecz przerażać, jeśli ta intencja towarzyszyła pisaniu Tajemnic…, to wyszło dość dwuznacznie. Autor chciał wiele obnażyć i grał w grę, w której można wiele wygrać – wywracając opowieść Kaczyńskiego na nice i kierując ją poniekąd przeciwko niemu. Ale w tej spójnej, zdecydowanej, mocno udokumentowanej opowieści, momentami wręcz autonarracyjnej, to Kaczyński ma rację. Od lat studenckich po inwigilację prawicy w pookrągłostołowej dekadzie aż po śmierć brata i krwawą walkę – rzeczywistość utwierdzała go w jego wyborach, a te następnie prowadziły do politycznie racjonalnych i sprawnych ruchów. Racja moralna jest po jego stronie. Wygrywa na kartach tej książki, tak jak wygrać może najbliższe wybory – jednoznacznie i bez pardonu.

Jeśli tak rozumieć niepolityczność tej książki – jako odejście od otwartej polemiki z biografią, która mówi sama za siebie – to jednoznacznie przegrywa ona z politycznością opowieści, którą książka (czy tylko?) cytuje. Może dlatego wolałbym biografię od początku jawnie polityczną i krytyczną?

Michał Krzymowski, Jarosław. Tajemnice Kaczyńskiego, wyd. Axel Springer Polska, Warszawa 2015. Zdjęcie na okładce: Marcin Kaliński/Wprost.

 

**Dziennik Opinii nr 289/2015 (1073)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij