Holokaust nie zastąpił Polakom rewolucji burżuazyjnej – on ją ostatecznie uniemożliwił. Polemika z tekstem Andrzeja Ledera.
„Z perspektywy czasu łatwo jest zrozumieć, że nadzieje na demokratyczną Europę Wschodnią po 1945 r. zawsze były płonne – pisał w Powojniu Tony Judt. – Europa Środkowo-Wschodnia miała niewielkie własne tradycje demokratyczne czy liberalne. Międzywojenne rządy w tej części kontynentu były skorumpowane, autorytarne, a niekiedy zbrodnicze. Dawne kasty rządzące często były przekupne. Prawdziwą klasą rządzącą w międzywojennej Europie Wschodniej była biurokracja, rekrutująca się z tych samych grup społecznych, które dostarczały później kadr administracyjnych państwom komunistycznym [podkreślenie – AK]. Pomimo całej retoryki socjalizmu przejście od autorytarnego zapóźnienia do komunistycznej demokracji ludowej było krokiem małym i łatwym. Nie jest wcale tak bardzo zaskakujące, że historia potoczyła się tak, jak się potoczyła”.
Z perspektywy owej klasy rządzącej, o której tak przenikliwie z pozycji bezstronnego obserwatora pisał Judt, największą rewolucją po 1945 roku było dokooptowanie kilkunastu tysięcy Żydów, którzy przeżyli wojnę i zaangażowali się w budowę komunizmu w Polsce. Ta rewolucja skończyła się w Polsce tak samo, jak we wszystkich demoludach i w ZSRR, aczkolwiek znacznie później – antysemicką czystką 1968 roku. Nie jest przypadkiem, że jednym z jej wykonawców był ówczesny szef MON, gen. Wojciech Jaruzelski. Przed kilkoma laty celnie, na łamach „Rzeczpospolitej”, ujął istotę rzeczy Mateusz Matyszkowicz: „Wiele można o Jaruzelskim powiedzieć, ale nie to, że był samotnikiem. Jego los i jego wybory były losem i wyborami dużej części pokolenia polskiej inteligencji, a przynajmniej tej części, która przetrwała wojnę i pierwsze lata sowieckiej okupacji, by potem wypłynąć na powierzchnię i na nowo przejąć w kraju rząd dusz – tym razem z sowieckiego nadania”.
Podczas dyskusji zainicjowanej wokół tekstu Andrzeja Ledera Kto nam zabrał tę rewolucję Antoni Dudek stwierdził, że „szacuje się, że w 1945 roku, w tej Polsce, która się wyłoniła z II wojny światowej, było 100 tysięcy ludzi z wykształceniem wyższym i średnim”. Do 1956 roku liczba ta wzrosła o około 900 tysięcy ludzi, z których 700 tysięcy zdobyło średnie wykształcenie, a 200 tysięcy wyższe. Nawet gdyby było prawdą, co głosiła propaganda peerelowska, i co Dudek i Leder biorą za dobrą monetę, że byli to z reguły ludzie z nizin społecznych – i nawet gdybyśmy za typowego reprezentanta owych „nizin” uznali np. Ryszarda Kapuścińskiego, który jako żywo nie był analfabetą wyrwanym z czworaków – to i tak wyjdzie na to, że w stalinowskiej Polsce co najmniej jedną trzecią osób z wykształceniem wyższym stanowili ludzie, którzy uzyskali dyplomy przed wojną.
Mimo to zarówno Dudek, jak i Leder domagają się od przedstawicieli współczesnej klasy średniej, by gremialnie uznali stalinowską proweniencję awansu społecznego swoich rodziców. By zaś ułatwić im ten coming out, Leder sugeruje nawet, że tak naprawdę nie mają się czego wstydzić, jako że ów awans dokonał się za sprawą „rewolucji”, która „została przeprowadzona rękoma obcych, na dodatek okupantów – niemieckich i radzieckich”. Innymi słowy, proponuje wykształconym dzieciom i wnukom chłopów, by gremialnie uznali się za potomków plebejskich żydobójców ze stalinowskiego zaciągu. A co z dziećmi i wnukami „Jaruzelskich” i „Kaczyńskich”?
Leder, jak sądzę, zdecydowanie przecenia nie tylko stopień „zniszczenia dominacji elit szlachecko-urzędniczych”, ale także społeczno-ekonomiczne skutki Zagłady na ziemiach Polski. Holokaust nie zastąpił Polakom rewolucji burżuazyjnej dokładnie z tego samego powodu, dla którego emigracja co najmniej dwóch milionów Polaków po 2004 roku (czy porównywalna z okresu stanu wojennego) nie zastąpiła nam „rewolucji mieszkaniowej”, „przemysłowej”, „demograficznej” czy jakiejkolwiek innej. Zdecydowaną większość trzymilionowej społeczności żydowskiej w II Rzeczpospolitej stanowili ludzie ledwo wiążący koniec z końcem; na tle powszechnej nędzy polskiej mogli oni wydawać się krezusami i byli łatwym celem ataków (podobnie jak ofiary niesławnego pogromu Romów w Mławie przed ponad 20 laty: w oczach biednych polskich sąsiadów uchodzili oni za bogaczy, a w dodatku „nie pracowali”, tylko „handlowali”). Wystarczy jednak zdać sobie sprawę ze skali strat materialnych i ludzkich, poniesionych przez wszystkie warstwy społeczeństwa polskiego w latach 1939–45, by zrozumieć, że nie mogło ich zrekompensować przejęcie własności żydowskiej, ani nawet niemieckiej. Holokaust nie zastąpił Polakom rewolucji burżuazyjnej – on ją ostatecznie uniemożliwił.
Awans szerokich mas społecznych w PRL jest faktem, którego nie sposób kwestionować. Należy jednak umiejscowić go w kontekście szerszym, niż tylko okres 1939–45, czy też 1918–39. Zdajmy sobie sprawę, że zniewolenie i nędza polskich chłopów na skutek tzw. wtórnego poddaństwa w XVI wieku oraz niedorozwój miast, a więc także rodzimego mieszczaństwa, czego skutkiem była również trwała pauperyzacja ludności żydowskiej – innymi słowy: najważniejsze składniki mieszanki wybuchowej, jaką u progu II wojny światowej była II Rzeczpospolita – nie były czymś przypadkowym, lecz skutkiem zamierzonej i konsekwentnie prowadzonej przez kilka wieków polityki polskich „elit szlachecko-urzędniczych”. Do ich potomków Andrzej Leder powinien skierować swoje morały.
Aleksander Kaczorowski jest publicystą i tłumaczem literatury czeskiej, redaktorem naczelnym kwartalnika „Aspen Review Central Europe”.
Czytaj też:
Tekst Andrzeja Ledera: Kto nam zabrał tę rewolucję?
Tekst Cezarego Michalskiego: Wielka rewolucja, czy „tylko” wielka trauma?
Zapis debaty: Czy Holocaust zastąpił Polsce rewolucję burżuazyjną?
Tekst Agaty Bielik-Robson: Psychoanaliza historyczna, czyli Polak na kozetce