Z przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Piotrem Dudą rozmawia Cezary Michalski.
Cezary Michalski: NSZZ „Solidarność” w swojej historii pełniła już chyba wszystkie możliwe role. W latach 1980–81 była „ruchem społecznym”, po roku 1989 „otwierała parasol nad reformami Balcerowicza”…
Piotr Duda: W naszym biurze w Gdańsku wciąż jeszcze wisi stary plakat z tym parasolem (śmiech).
…Za czasów AWS-u sama próbowała zarządzać polityką „obozu postsolidarnościowego”. Potem była dość blisko Prawa i Sprawiedliwości, które obiecywało zbudowanie „solidarnej Polski”. Pan po swoim wyborze w 2010 roku zaproponował kolejny zwrot.
Ja w tym wszystkim, o czym pan mówi, sam uczestniczyłem. Współorganizowałem AWS na Śląsku. Dzięki naszemu wsparciu wybrano tu do parlamentu paru kluczowych polityków, w tym późniejszego premiera Jerzego Buzka. I właśnie te wszystkie doświadczenia doprowadziły mnie do przekonania, że związkowcy powinni wchodzić do polityki jedynie wówczas, kiedy mogą mieć pełną i realną władzę pozwalającą zrealizować postulaty pracownicze. Inaczej partie wykorzystają związkowe poparcie w kampanii wyborczej, a później jako pierwsze porzucą właśnie postulaty związkowe – bo przecież trzeba zawrzeć koalicję, trzeba z czegoś zrezygnować.
A partiom zawsze najłatwiej jest rezygnować z reprezentowania interesów pracowniczych.
W kampanii wyborczej 2005 roku pomiędzy PO i PiS-em toczył się spór o „Polską liberalną” i „solidarną”, ale później okazało się, że do koalicji nie doszło z powodu konfliktu o obsadę resortów siłowych, a nie z powodu konfliktu o obsadę Ministerstwa Pracy czy z powodu sporu o kształt polityki społecznej. Zabawa żołnierzykami okazała się ważniejsza od społecznych haseł.
Nawet w przypadku AWS-u tak było. Zawsze mogliśmy usłyszeć, że „nie możemy czegoś zrobić, bo naszym koalicjantem jest Unia Wolności, która nie pozwala”. I właśnie dlatego, że oglądałem to wszystko, kiedy zostałem przewodniczącym, zaproponowałem powrót do korzeni. Konsekwentne pełnienie przez nas roli związku zawodowego, broniącego praw pracowniczych. Można używać do tego celu wsparcia partii politycznych, ale nie wolno dać się im użyć.
Ja sam mam przyjaciół posłów PiS, mam przyjaciół posłów Solidarnej Polski, mam też bardzo dobrych znajomych w Platformie Obywatelskiej.
Kiedy rozmawiam z jednymi, mówi się, że zbliżam się do PiS-u, kiedy rozmawiam z innymi, mówi się, że jestem człowiekiem Platformy. A kiedy z naszym postulatem referendum w sprawie reformy emerytalnej poszedłem do Leszka Millera i uzyskałem poparcie SLD, to już w ogóle nie wiedziano, co mówić.
Tymczasem za każdym razem rozmawiałem wyłącznie o postulatach związkowych i wyłącznie na ich załatwieniu mi zależało.
Dziś mówi pan jednak o konieczności „obalenia rządu”. A udział NSZZ „Solidarność” w marszu „Obudź się, Polsko”, w którym poszliście razem z PiS-em, Solidarną Polską i obrońcami Telewizji Trwam, przesądził o jego sukcesie.
Kiedy zostałem przewodniczącym związku, liczyłem na poważne negocjacje z rządem. Tyle że one nigdy nie nastąpiły. I wcale nie chodzi tu wyłącznie o reformę emerytalną. Od dawna widzę upadek Komisji Trójstronnej rząd – pracodawcy – związki. Premiera reprezentuje tam minister pracy, który w tym rządzie ma pozycję coraz bardziej marginalną. Ten resort został zresztą oddany słabszemu koalicjantowi, co było znakiem, że Platformie nie zależy ani na tych kwestiach, ani na powadze Komisji. Ja jeszcze pamiętam czasy, kiedy rząd w rozmowach ze związkami reprezentowali ludzie mający naprawdę poważną pozycję. Leszek Miller…
On też był jeszcze wówczas „tylko” ministrem pracy.
Ale jego pozycja polityczna było nieporównanie poważniejsza, on był jednym z realnych liderów swojej partii, więc ustalenia z nim się liczyły. Potem był Longin Komołowski, który pełnił funkcję wicepremiera w rządzie AWS-UW i miał tam naprawdę silną pozycję. Potem do Komisji Trójstronnej trafił wicepremier Jerzy Hausner, który wręcz koordynował prace rządu w obszarze ekonomicznym i społecznym. To było rzeczywiste partnerstwo, którego dzisiaj nie ma. Dostajemy dokumenty przyjęte już przez Radę Ministrów. Przedstawienie ich na Komisji jest tylko formalnością. Jak partner nie chce rozmawiać, trzeba go do tego zmusić.
Jaki jest dzisiaj ideowy profil NSZZ „Solidarność”?
Jesteśmy organizacją chrześcijańsko-pracowniczą.
To zmusza was chyba do kłopotliwych wyborów? Na przykład Romney był kandydatem „chrześcijańskim” na prezydenta USA, a wy skrytykowaliście Lecha Wałęsę za jego poparcie.
Nie rozumieliśmy, dlaczego ani Wałęsa, ani Tusk nie spotkali się z kandydatem na prezydenta Francji, który był faworytem i prezydentem został, a celebrowali wizytę Romneya, który prezydentem nie został i nie było na to wielkich szans. Zanim napisaliśmy list do Wałęsy, próbowaliśmy się z nim skontaktować, wytłumaczyć mu, że łamie lojalność wobec amerykańskich związkowców, którzy zawsze byli wobec nas solidarni. AFL-CIO poparł Obamę dlatego, że demokraci podpisali ze związkami umowę, z której się wywiązują, a nie z powodów ideologicznych czy obyczajowych.
Małżeństwa gejów, liberalne stanowisko w sprawie aborcji. Wielu członków „Solidarności” chyba tego nie akceptuje.
Mam jedną zasadę i egzekwuję ją zdecydowanie. Na naszych spotkaniach zajmujemy się wyłącznie kwestiami związkowymi, a nie obyczajowymi czy religijnymi. I nie rozmawiamy o naszych wyborach partyjnych. Członkami związku są zarówno wierzący, jak też ateiści. Osoby zajmujące różne stanowiska w sprawie aborcji czy in vitro, a wreszcie osoby mające rozmaite sympatie partyjne. Na deklaracji członkowskiej nie ma takich pozycji.
Wzywacie do podpisania przez Polskę europejskiej Karty Praw Podstawowych. Cała prawica jest temu przeciwna.
Tłumaczymy im, że nie chodzi tam o kwestie obyczajowe, które i tak pozostają w jurysdykcji krajowej, ale o najważniejsze gwarancje praw związkowych i pracowniczych.
PiS, który w kraju was wspiera, w europarlamencie współpracuje nawet nie z chadecją, ale z brytyjskimi konserwatystami, którzy są przeciwnikami związków zawodowych. Solidarna Polska poszła jeszcze dalej, jej sojusznikami są partie, które związkowców w swoich krajach nazywają bandytami.
W Polsce kompletnie zdemolowano nie tylko dialog społeczny pomiędzy rządem i związkami zawodowymi. Zdemolowano też dialog pomiędzy partiami. Kaczyński poszedł do konserwatystów, żeby nie być w jednej frakcji z Tuskiem. Ziobro poszedł jeszcze dalej, żeby nie być w jednej frakcji z Kaczyńskim. A przecież ci ludzie, jeśli chcą kiedyś rządzić, muszą się ze sobą dogadywać. Także Tusk nie wszedłby do żadnej organizacji, w której musiałby być razem z Kaczyńskim. A my w tym wszystkim musimy szukać koalicjantów w naszej walce przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego i przeciwko deregulacji rynku pracy. Dzisiaj popiera nas w tej walce PiS, SP i SLD.
Premier, nie decydując się ostatecznie na oskładkowanie umów śmieciowych, doprowadził do tego, że jeszcze szerzej zaczną one wypierać normalne umowy o pracę. W ten sposób jego własna argumentacja na rzecz podniesienia wieku emerytalnego traci wszelki sens.
Miało to rzekomo ratować budżet ZUS-u, a tymczasem od coraz większej części naszych dochodów nie będą odprowadzane składki. Wygląda na to, że premierowi chodziło wyłącznie o twardy, efektowny gest, a nie o rozwiązanie problemu.
Piotr Duda, ur. 1962. Od roku 1980 pracownik Huty Gliwice, działacz NSZZ „Solidarność” i Ruchu Społecznego AWS. W 2002 roku wybrany przewodniczącym Regionu Śląsko-Dąbrowskiego „Solidarności”. W 2010 roku wygrał wybory na przewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” pokonując Janusza Śniadka.