Kraj

Imigranci nie znikną

Poprzednie ustawy abolicyjne były bardzo rygorystyczne, ta jest liberalna. I o to chodziło: żeby wyciągnąć ludzi z szarej strefy. Warto jednak usprawnić procedury.

Paweł Pieniążek: Od 1 stycznia 2012 działa ustawa abolicyjna, która pozwala nielegalnym imigrantom zalegalizować pobyt w Polsce. Czy nielegalna imigracja jest u nas poważnym problemem?

Myrosława Keryk: W przypadku tej ustawy sami imigranci wyszli z inicjatywą. Oznacza to, że problem naprawdę istnieje. Napisali otwarty list z prośbą o wsparcie. Później inne organizacje dołączyły i powstała koalicja, która rosła w siłę. W ciągu roku udało się doprowadzić do przyjęcia tej ustawy – to duży sukces.

Kim są nielegalni imigranci w Polsce? Oszukanymi pracownikami, ludźmi próbującymi za wszelką cenę przedostać się przez granicę? Czy postanowili zostać nielegalnie, gdy skończyła się im wiza?

Sądzę, że w większości to ta ostatnia grupa. Mogę się głównie wypowiadać o Ukraińcach, a w ich przypadku liczba osób nielegalnie przekraczających granicę jest znikoma. Z raportów straży granicznej wynika, że takie przypadki zdarzają się raczej wśród imigrantów z Azji.

Po wejściu Polski do strefy Schengen przekraczanie granicy stało się trudniejsze. Jak to wpłynęło na nielegalną imigrację?

Ciężko mówić o jakichś konkretnych liczbach, bo ci ludzie starają się być niewidoczni. Straż graniczna szacuje liczbę nielegalnych imigrantów na prawie 264 tysiące.

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” szef Urzędu do Spraw Cudzoziemców Rafał Rogala mówił, że jest ich około 80 tysięcy. To dość duża rozbieżność.

Właśnie w tym problem, że nie ma dokładnych danych. Straż graniczna liczyła osoby, która wjeżdżają i wyjeżdżają z Polski. Jednak ta metoda jest bardzo niedokładna, bo nie wiadomo, ile z tych osób zostało w Polsce, a ile wróciło przez inne państwo.

Z jakich państw przeważnie pochodzą nielegalni imigranci?

Najwięcej jest Ukraińców, Wietnamczyków i obywateli innych państw postradzieckich. Widać to też po wnioskach o abolicję – na 1300 zgłoszeń ponad 400 złożyli Wietnamczycy, a 300–400 Ukraińcy. Co ciekawe, z tych pierwszych zgłoszeń około tysiąca pochodzi z Warszawy i województwa mazowieckiego.

A czy przypadkiem nie wynika to z dostępu do informacji? Zapewne w mniejszych ośrodkach dużo trudniej dowiedzieć się czegoś na temat abolicji.

To też może mieć wpływ, ale jednak Warszawa jest skupiskiem imigrantów – to duże miasto, w którym jest wiele miejsc pracy, a do tego ciągle się rozwija.

Urząd do Spraw Cudzoziemców stara się dotrzeć z informacją do wszystkich zainteresowanych?

Specjalnie został stworzony oddział zajmujący się informowaniem o abolicji. Powstały filmy promujące akcję, plakaty i ulotki w czterech językach: po angielsku, polsku, rosyjsku, wietnamsku. Niestety nie ma wśród nich ukraińskiego, ale poważniejszym problemem jest to, że w pierwszej wersji ulotek pierwsze zdanie wprowadzało w błąd.

We wszystkich językach?

Tak. Było tam napisane, że jeśli jest się w Polsce od grudnia 2007 roku nieprzerwanie i nielegalnie, to można skorzystać z abolicji. A powinno być tylko „nieprzerwanie”. To mylące, bo według ustawy dana osoba może ubiegać się o abolicję, gdy przebywa nielegalnie w Polsce w dniu 1 stycznia 2012 roku. Wiele osób mogło przeczytać plakat lub ulotkę i uznać, że nie mogą się o nic ubiegać, bo ich pobyt początkowo był legalny. Teraz na szczęście już poprawiono tę pomyłkę.

Kogo obejmie abolicja?

Tak jak już powiedziałam – ludzi, którzy od 20 grudnia 2007 roku nieprzerwanie przebywają w Polsce. Nieprzerwany pobyt oznacza, że nie wyjeżdża się poza granice Polski na dłużej niż sześć miesięcy, a przez cały okres pobytu nie wyjechało się łącznie na dłużej niż dziesięć miesięcy. Oprócz tego abolicja obejmuje osoby, które ubiegały się o status uchodźcy, i przed 1 stycznia 2010 roku została wydana decyzja o odmowie albo toczyła się kolejna sprawa o nadanie tego statusu.

Przed wejściem ustawy wiele organizacji lobbowało za tym, żeby przeprowadzono również tak zwaną małą abolicję. Duża to ta, która właśnie weszła w życie. Mała abolicja miała polegać na tym, że nielegalni imigranci mogą wyjechać z terytorium Polski, nie ponosząc żadnych konsekwencji, to znaczy – nie będą deportowani i nie dostaną zakazu wjazdu.

Chociaż mała abolicja nie została przyjęta, to tak naprawdę istnieje możliwość takiego wyjazdu na podstawie dużej abolicji. Ludzie, którzy przyjechali do Polski później 20 grudnia 2007, ale w czasie abolicji przebywają nielegalnie, mają prawo złożyć dokumenty, podając termin przyjazdu. Jeśli nie będzie braków formalnych – a to tylko kilka dokumentów – dostają zaświadczenie, że na ten moment ich pobyt staje się legalny. Oznacza to tyle, że na czas rozpatrywania wniosku mogą bezpiecznie wrócić do swojego kraju, nie tracąc prawa wjazdu do Polski. To mało nagłaśniane rozwiązanie, ale bardzo ważne.

Warto też dodać, że przypadku tej abolicji wiele spraw pozostaje w gestii wojewody; to od niego będzie zależeć, czy będzie ona mniej czy bardziej korzystna dla imigrantów.

Na jakie trudności mogą natknąć się osoby składające wnioski?

Krytykowano przede wszystkim to, że niektórzy urzędnicy wymagają więcej, niż powinni. Według ustawy to urząd ma sprawdzić, czy dana osoba jest w Polsce nieprzerwanie; przedstawiciele organizacji pozarządowych twierdzą jednak, że czasami zgłaszający wniosek dostają wezwanie, aby złożyli dokumenty potwierdzające pobyt. Oczywiście urzędnicy mogą o to poprosić – jeśli ktoś posiada takie dokumenty, to ułatwia cały proces – ale nie może być normą, że każdy musi udowadniać swój pobyt. Podobno też wiele osób próbuje zarobić na tej ustawie, wyręczając imigrantów przy wypełnianiu wniosków, ale nie wiadomo, jaki będzie skutek tej pomocy.

Kolejnym problemem jest to, że wniosek o abolicję jest taki sam jak na kartę czasowego pobytu. Powoduje to różne niejasności, bo znajdują się tam np. pola, w których trzeba podać powód, dla którego przebywa się w Polsce; ludzie miewają problemy z wypełnieniem tego wniosku.

Podczas spotkań z urzędnikami udzielano różnych, czasem sprzecznych informacji. To z kolei stwarza problemy dla organizacji pozarządowych, bo jeśli one usłyszą od Rzecznika Praw Obywatelskich czy Urzędu do Spraw Cudzoziemców jedno, a potem od innego urzędnika drugie, to ciężko pomagać ludziom i tłumaczyć, jak ustawa działa. Można też łatwo stracić zaufanie imigrantów. Trzeba jednak pamiętać, że minęło dopiero kilkanaście dni od wprowadzenia tej ustawy, więc mam nadzieję, że cała procedura zostanie usprawniona.

Po Ukrainie krążyła plotka, że złożenie wniosku o abolicję równa się deportacji. Czy imigranci chętnie korzystają z tej możliwości, czy jednak czują obawę i wciąż się ukrywają?

Zapewne wielu wciąż nie wie o tej ustawie. Byłam niedawno w siedzibie Związku Ukraińców w Polsce, gdzie mamy redakcję czasopisma „Nasz Wybór”. Ktoś opowiadał, że w pobliskim sklepie pracują Ukraińcy. Okazało się, że był tam mężczyzna, który mieszka tu już dziesięć lat, i nie wiedział nic na temat abolicji.

Problemem jest też po prostu strach przed państwem. Ukraińcy nie mają z nim dobrych doświadczeń i nie są przyzwyczajeni, że robi dobre rzeczy. Jedna kobieta, która złożyła wniosek o abolicję, opowiadała, że dzwoniła do niej matka, mówiąc, że polski rząd zbiera informacje o nielegalnych imigrantach i potem ich deportuje. Jej koleżanka z innego obwodu Ukrainy również słyszała te plotki, więc nie jest to sprawa pojedynczego regionu.

Jeśli będzie dobra kampania reklamowa, a podobno mają być informacje w pociągach, komunikacji miejskiej i tak dalej, to w końcu to dotrze do ludzi i przestaną się obawiać składania wniosków.

Czy porównując tę abolicję z poprzednimi, można uznać ją za sukces?

Tak, bo już teraz dogania pod względem liczby wniosków tę z 2007 roku. Jest bardzo liberalna, a o to chodziło: żeby wyciągnąć ludzi z szarej strefy. Kształt obecnej ustawy o abolicji w dużym stopniu wynika z tego, że w jej przygotowanie zaangażowali się sami imigranci i organizacje pozarządowe. Dzięki temu ustawa abolicyjna została wyjęta z ustawy o cudzoziemcach, która nie wiadomo, kiedy zostanie przyjęta.

A co zawiodło w przypadku poprzednich abolicji?

To były bardzo rygorystyczne ustawy. Zdaje się, że żaden Ukrainiec nie spełniał wyznaczonych w nich kryteriów. Z tego, co pamiętam, trzeba było udokumentować dziesięć lat pobytu w Polsce, udowodnić, że ma się miejsce zamieszkania, mieć pisemne oświadczenie pracodawcy o zamiarze zatrudnienia lub inne dokumenty. Wymagano różnych rzeczy, które są ciężkie do przedstawienia nawet przez Polaków. A do tego nie ogłaszano żadnych informacji o wejściu abolicji w życie. Były to ustawy robione na szybko; stąd wniosek, że teraz trzeba zająć się tym na poważnie.

W Polsce powszechnie zatrudnia się nielegalnych imigrantów, szczególnie tych z Ukrainy. Czy zdarza się, że pracodawcy pomagają w zalegalizowaniu pobytu swojego pracownika?

W tym roku weszła ustawa, która ma dosyć surowo karać przedsiębiorców zatrudniających nielegalnych imigrantów. Jednak najpopularniejsze zawody, w których pracują Ukraińcy, to przeważnie te, w których Polacy też są zatrudnieni na czarno, czyli rolnictwo, budowy i pomoc domowa.

Jak polska ustawa o abolicji wygląda na tle Europy? Państwa UE ostatnio starają się raczej blokować imigrację.

Polska trochę spóźniła się z tą ustawą. We Włoszech co jakiś czas odbywała się abolicja (choć pod koniec rządów Silvia Berlusconiego zaostrzono reguły). Dzięki temu wiele osób zaczęło normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Z kolei ci, którzy jeszcze pozostawali nielegalni, mogli płacić podatki, korzystać z różnych służb, byli zarejestrowani w niektórych urzędach. Dochodziło nawet do sytuacji, że policja łapała ludzi przebywających nielegalnie, ale nie miała obowiązku informować o tym straży granicznej. W Hiszpanii i Portugalii było podobnie. Teraz jest trochę ciężej.

Natomiast moi koledzy z czeskich organizacji pozarządowych bardzo zazdroszczą nam, że polskie władze przychyliły się do takiego projektu. Oni próbowali nakłonić rząd w Czechach, żeby zrobił taką ustawę abolicyjną jak w Polsce, niestety to się nie powiodło.

Polscy politycy są dosyć otwarci na ten problem. I dobrze – bo imigranci nie znikną. Lepiej podjąć wszystkie możliwe kroki, żeby ich zalegalizować. Wtedy przynajmniej będzie wiadomo, ilu ich jest, i będzie można zmniejszać szarą strefę.

*Myrosława Keryk – prezeska fundacji Nasz Wybór pomagającej imigrantom. Wykłada na Uczelni Łazarskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij