Kraj

Ikonowicz: Precz z łakomstwem!

Czy przeciętny majątek polskiej rodziny jest naprawdę wyższy od majątku rodziny niemieckiej?

Nierówności w Polsce są wyższe niż sądzono. Po dokładniejszym zbadaniu (a zrobił to ostatnio NBP w raporcie „Zasobność gospodarstw domowych w Polsce”) okazało się, że wskaźnik nierówności Giniego wynosi nie 0,31, jakby to wynikało z danych Eurostatu, lecz aż 0,38. Jeszcze większe jest polskie rozwarstwienie majątkowe, choć w bogatych krajach Zachodu, jak pokazuje raport, bywa ono jeszcze wyższe.

Co z tego (ważnego) raportu wyłapały polskie media? Niewiele. „Przeciętny majątek polskiej rodziny jest wyższy od majątku rodziny niemieckiej!” – grzmiały nagłówki prasowe po publikacji raportu. To domaga się wyjaśnienia.

Zacznijmy od tego, że raport NBP omówiono w artykule „Gazety Wyborczej”. Autorka tekstu, Patrycja Maciejewicz, cytuje swojego rozmówcę, który stwierdza: „im większe są nierówności w społeczeństwie, tym wolniejsze jest tempo wzrostu PKB”. Czy na pewno? Czy to zdanie nie ukrywa tego, że jest cała masa krajów, gdzie – tak jak w Polsce – wzrost gospodarczy mierzony wzrostem dochodu narodowego osiąga się WŁAŚNIE kosztem rosnącego rozwarstwienia, wyzysku, wykluczenia społecznego? Wystarczy stopniowo przestawiać produkcję na eksport, ograniczać popyt i konsumpcję wewnętrzną prowadząc politykę niskich płac i taniej siły roboczej, a „gospodarka rośnie” szybciej niż w krajach rozpasanej konsumpcji. Pamiętam nawet, jak prezydent Komorowski podawał Polki i Polaków za przykład postawy wzmożonego wysiłku i samoograniczanej konsumpcji, wzywając innych w Europie do wykazani się podobną „dzielnością”. Innym zaś razem prezydent Lech Wałęsa wzywał do inwestowania w naszym kraju, bo płace są tu wciąż bardzo niskie.

Fot. Frits Ahlefeldt-Laurvig, www.hikingartist.com

 

Wysokie rozwarstwienie, które może sprzyjać (i często sprzyja) wzrostowi PKB, nie sprzyja wszak zrównoważonemu społecznie rozwojowi.

Rozwarstwienie sprawia, że ludzie są mniej szczęśliwi, zmniejsza się tzw. dobrostan społeczny.

Im większe nierówności, tym więcej negatywnych zjawisk społecznych, takich jak niechciane, małoletnie ciąże, narkomania, alkoholizm, więcej ludzi w więzieniach, więcej przemocy, więcej ludzi otyłych, mniejsze więzi społeczne i słabsze poczucie wspólnoty, więcej chorób, w tym zaburzeń zdrowia psychicznego. Zjawisko to opisało dwoje wybitnych epidemiologów, Richard Wilkinson i Kate Pickett, w książce Duch równości.

Jednak wychowana w religii wzrostu PKB autorka omówienia w „Wyborczej” uznała, że jeżeli nierówność jest zła, to musi ujemnie wpływać na PKB, ale już o najważniejszych, o wiele bardziej fatalnych skutkach nierówności, w swoim tekście nie wspomniała.

Złe wrażenie artykułu mówiącego o większych niż sądziliśmy nierównościach ma zatrzeć pocieszająca informacja, że przeciętny Polak ma majątek większy niż przeciętny Niemiec. O większej zasobności polskich gospodarstw domowych ma świadczyć fakt kupowania przez Polaków mieszkań na własność (Niemcy częściej je wynajmują). Wypada więc zadać sobie pytanie: co ta informacja właściwie oznacza? Czy Polacy przez ostatnie ćwierćwiecze tak się wzbogacili, że kupili sobie te wszystkie mieszkania i należą one do nich?

Otóż nie. Po pierwsze za pomocą zwykłych zabiegów księgowych staliśmy się właścicielami majątku wytworzonego w ramach gospodarki socjalistycznej – albo poprzez wykup mieszkań komunalnych z ogromną bonifikatą, albo poprzez tzw. uwłaszczenie mieszkań spółdzielczych, też bez potrzeby kupowania mieszkań za cenę większą niż symboliczna. Wreszcie, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, ludzie mają mieszkania, bo je dziedziczą, a w Polsce, w odróżnieniu od krajów o lepszej redystrybucji, nie ma podatku spadkowego.

Trzeba tu szczególnie podkreślić, że wartość tych mieszkań została w naszym kraju sztucznie, spekulacyjnie zawyżona (podobnie zresztą jak cena najmu na wolnym rynku). Zauważmy, że wartość nowych mieszkań – tych, które jedynie niewielka część społeczeństwa jest w stanie, z dużym trudem i kosztem wieloletnich wyrzeczeń, kupować na kredyty hipoteczne po cenach rynkowych – jest zwykle zupełnie niewspółmierna do stanu majątkowego, czyli dochodów i płynności finansowej polskich obywateli i obywatelek.

Trudno zgodzić się z zastosowaną w analizie rozwarstwienia definicją własności, czyli zasobu. W przypadku mieszkania czy domu, który jest naszym jedynym dachem nad głową, można korzystać wyłącznie z jego wartości użytkowej, a nie wymiennej czy pieniężnej. Co gorsza ten jedyny często zasób polskich rodzin pada coraz częściej łupem wierzycieli, gdyż wystarczy stosunkowo niewielki dług, aby jedyne mieszkanie zadłużyć, a dłużnika zlicytować. Z tego punktu widzenia słabo zarabiający „właściciele” mieszkań są nawet bardziej narażeni na wykluczenie społeczne niż najemcy lokali komunalnych, bo najmu – o ile w miarę regularnie płaci się niewygórowany czynsz – nie da się zlicytować.

Bardzo trudno jest dziś pisać o polskim rozwarstwieniu w oderwaniu od polskiej biedy, a jednak autorce „Wyborczej” to się udało.

Po przeczytaniu artykułu czytelnik wciąż zachowuje błogie przekonanie, że niewiele odstajemy od Europy Zachodniej, a narastające tam rozwarstwienie usprawiedliwia zarazem rozwarstwienie u nas. Tyle tylko, że proces bogacenia się bogatych i ubożenia biednych na Zachodzie trwał przez kolejne pokolenia, a u nas nastąpił w ciągu zaledwie ćwierćwiecza, a więc jednego pokolenia! W czasach Polski Ludowej rozwarstwienie w Polsce było na poziomie zbliżonym do kapitalistycznej Szwecji czy Danii (ok. 0,25-0,28 w skali Giniego). Przyczyną rozwarstwienia, które nastąpiło później, była gwałtowna i niekontrolowana deindustrializacja kraju, połączona z gigantycznym aktem rozdawnictwa i uwłaszczenia elit, znanym jako prywatyzacja, a ostatnio reprywatyzacja.

Dane bankowe wskazują, że większość (bo aż 80) Polek i Polaków nie posiada żadnych oszczędności. 20 najuboższych gospodarstw domowych pożycza, głównie u lichwiarzy, na bieżące potrzeby życiowe. Większości ludzi pracy nie stać nawet na 7 dni urlopu poza miejscem zamieszkania. Słowem – rozwarstwienie sprawia, że duża, a nawet dominująca część społeczeństwa ma kłopot z zaspokojeniem swych podstawowych potrzeb życiowych, takich jak leczenie, wypoczynek, poczucie elementarnego bezpieczeństwa ekonomicznego czy socjalnego.

Fot. Frits Ahlefeldt-Laurvig, www.hikingartist.com

Żeby zrozumieć, jakie spustoszenie może siać niesprawiedliwy (bo nierówny znaczy niesprawiedliwy) podział dochodu, warto uzmysłowić sobie, że dochód na głowę mieszkańca w regionie warszawskim (według parytetu siły nabywczej) jest wyższy niż w regionie sztokholmskim, brukselskim czy paryskim.

A jednak ludzie uciekają z Warszawy do Paryża i Sztokholmu, a nie odwrotnie. Dlaczego? Bo większa redystrybucja budżetowa zapewnia wyższą jakość życia.

A u nas? Przewidywana długości życia mężczyzny z warszawskiej Pragi-Północ jest o 16 lat krótsza niż mężczyzny z lewobrzeżnego Wilanowa. W Berlinie liczbę ogrodzonych i monitorowanych osiedli liczy się co najwyżej na palcach obu rąk. W Warszawie jest ich kilkaset. Tak jak w trzecim świecie, bogaci i biedni oddzielają się od siebie. A podejście do takich zjawisk, jak rozwarstwienie, staje się coraz bardziej uzależnione od społecznej perspektywy badaczy i komentatorów. Taką perspektywę nakreślił tu Olof Palme, mówiąc: „problemem lewicy nie jest to, że są bogaci, lecz to, żeby biednych nie było”. Ale tak oczywiście może utrzymywać Szwed, obywatel bogatego kraju. W krajach biednych bogactwo jednych rodzi się głównie z nędzy i wyzyskiwania pozostałych. Piętnastu ludzi zamawia pizzę. Jeden bierze 14 kawałków, a reszcie zostawia tylko jeden. Do podziału. Ktoś mówi nieśmiało: „A czy nie mógłbyś wziąć choć trochę mniej?”. „To byłby socjalizm!” – odpowiada łakomczuch.

 

**Dziennik Opinii nr 362/2015 (1147)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Ikonowicz
Piotr Ikonowicz
Działacz społeczny, polityk
Działacz społeczny, polityk, dziennikarz, poseł na Sejm II i III kadencji. Przewodniczący Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
Zamknij