Trzy czwarte polskich przedsiębiorców nie zarabia nawet średniej krajowej. Nie ma co marzyć, że będą dobrowolnie odkładać na emeryturę.
Państwu wolno w trybie przymusu, a społeczności za pomocą presji moralnej, ograniczać wolność jednostki tylko wtedy, gdy jej działania bądź zaniechania mogą narazić kogoś innego na szwank. Nie wolno natomiast wydawać nakazów lub zakazów, jeżeli podyktowane są one domniemanym interesem samego zainteresowanego, niejako dla jego dobra, ale są wbrew jego woli.
Ta fundamentalna zasada liberalizmu, po raz pierwszy sformułowana precyzyjnie przez ojca tej ideologii Johna Stuarta Milla, wydaje się czymś oczywistym. Choć owo „wydaje się” podważa sam Mill, który w przypadku wszelkich sądów, nawet najszerzej wyznawanych w społeczeństwie, domaga się nie tylko poczucia ich słuszności, ale i racjonalnego dowodu. Mill zauważa, że wolność wymaga pewnej elementarnej dojrzałości, stąd słusznie wyłącza spod działania tak sformułowanej zasady wolności jednostki: dzieci i (niesłusznie) barbarzyńców, czyli mieszkańców kolonii.
Samo jednak uzależnienie prawa do decydowania o sobie od osiągnięcia pewnego koniecznego stopnia dojrzałości intelektualnej nie jest wcale głupie. Prawa i autonomię jednostki przeciwstawia Mill dyktaturze większości, która przecież może się mylić. Jednocześnie jako jeden z pierwszych bardzo trafnie wskazuje słabe punkty demokracji przedstawicielskiej, która teoretycznie powinna być władzą „sprawowaną w imieniu nas wszystkich, a więc naszą władzą nad nami”. Zwykle bywa tak, że owa wybrana demokratycznie większość nie jest emanacją interesów i poglądów większości, lecz instrumentem w rękach najbardziej aktywnej elity możnych, którzy uzurpują sobie status „emanacji” ludu, narodu, społeczeństwa.
Tu jednak twórca liberalizmu zatrzymuje się na pozycjach konserwatywnych i zamiast drążyć problem uspołecznienia państwa, obywatelskiej aktywności mas, idzie w kierunku obrony wybitnych jednostek przed dyktatem zbiorowości; przeciwstawia arystokrację ducha i umysłu wywodzącą się z klas wyższych, mających dostęp do znakomitego wykształcenia, pospolitości, głupocie, nieracjonalnemu, owczemu pędowi „motłochu”.
W sytuacji nierównego dostępu do informacji, wykształcenia, wolnego czasu na zajmowanie się problemami innymi niż bezpośrednie ekonomiczne przetrwanie decyzje upośledzonej pod tymi względami większości mogą być obarczone o wiele większymi błędami, bardziej podatne na indoktrynację zewnętrzną, a więc mniej samodzielne i podmiotowe niż decyzje osób, które mają wszelkie warunki po temu, by je podejmować w wyniku głębokiej refleksji opartej na dostępnej wiedzy co do faktów i możliwych skutków poczynionych wyborów. W tej sytuacji Mill broni prawa wybitnych jednostek do nadawania tonu i wyznaczania kierunków oraz chce ograniczenia zakresu spraw regulowanych w wyniku głosowania wolą wyborczej większości. Ograniczenia do niezbędnego minimum, sprowadzającego się do regulacji tylko tych działań jednostki, które mogłyby zaszkodzić innym.
Całe to rozumowanie miałoby jakiś sens, gdyby decyzje podejmowane przez społeczeństwo były neutralne z punktu widzenia interesów tych „mądrych”, bogatych i wykształconych, jak i tych „głupich”, biednych i niedouczonych. Trudno jednak sobie wyobrazić, że elita ducha i rozumu, która, tak się składa, jest również elitą pieniądza, dokonuje racjonalnych z ogólnoludzkiego punktu widzenia wyborów zmierzających do upowszechnienia wykształcenia i zamożności, co umożliwi wszystkim podmiotowe uczestniczenie w sprawach publicznych. Taka decyzja byłaby bowiem równoznaczna z prawdziwą demokratyzacją, której ceną byłaby likwidacja elit jako takich.
Kanclerz Bismarck miał zapewne równie niskie zdanie o przezorności i dojrzałości mas ludowych co Mill. Dlatego wprowadził obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne. U podstaw tej decyzji nie leżało zapewne umiłowanie ludu, lecz pruskie przywiązanie do porządku, które było nie do pogodzenia z błąkaniem się po ulicach i gościńcach tabunów żebrzących starców i staruszek. W istocie jednak w systemie społeczno-ekonomicznym, w którym króluje spiżowe prawo płac, po raz pierwszy sformułowane przez Davida Ricardo, jednego z przedstawicieli szkoły ekonomii klasycznej (mówiące, że płaca robocza sprowadza się do odtworzenia siły roboczej), decyzja o dobrowolnym ubezpieczeniu jest niemożliwa – więc nie ma tu mowy o żadnej racjonalności ani dokonaniu jakiegoś wyboru.
Fakt, że dwie trzecie polskiego społeczeństwa nie ma żadnych oszczędności oznacza, że osiągane dochody zaledwie wystarczają na przeżycie. Decyzja o przeznaczeniu części tych dochodów na przyszłą emeryturę jest niezwykle trudna, a w przypadku szczególnie niskich dochodów i zadłużeniu wręcz niemożliwa. A zatem likwidacja państwowego przymusu ubezpieczeń społecznych musi oznaczać, że obok ludzi pracujących na czarno bez ubezpieczenia lub na umowach śmieciowych pojawi się kolejna duża grupa, która po zakończeniu pracy zawodowej będzie zmuszona żyć z pomocy socjalnej lub przymierać głodem.
Niedawno Ruch Palikota, z którym jestem związany, wysunął inicjatywę, aby przedsiębiorcy zostali wyłączeni z obowiązkowych składek na ZUS. Inicjatorzy tej zmiany wyszli najwyraźniej z założenia, że przedsiębiorcy stanowią tę dojrzalszą, światlejszą część społeczeństwa, której nie wolno w myśl zasady twórcy szkoły liberalnej zmuszać do działań w ich własnym interesie. Z opracowanej przeze mnie we współpracy z RP Diagnozy kryzysu społecznego w Polsce wynika jednak, że jedynie jedna czwarta spośród trzech milionów obywateli prowadzących działalność gospodarczą osiąga, jako osoby fizyczne, dochód zbliżony do średniej krajowej lub większy od niej (od średniej właśnie obliczane są składki na ubezpieczenia społeczne).
I o tę grupę możemy być raczej spokojni. Wielu z nich już dziś ubezpiecza się dodatkowo prywatnie, gdyż mają dochody umożliwiające podejmowanie takich dojrzałych decyzji mających ich zabezpieczyć na starość. Pozostali przedsiębiorcy, dziś ledwo wiążący koniec z końcem, z ulgą powitają sytuację, w której będą mieli do dyspozycji dodatkowe ponad 700 zł miesięcznie. Część z nich być może nawet uniknie dzięki temu plajty. Bo o tym, że zdecydowana większość zainwestuje tę kwotę w przyszłą emeryturę, raczej nie ma co marzyć.
I to nie dlatego, że są głupi, tylko dlatego, że są pod presją morderczej, wyniszczającej konkurencji, głównie zresztą ze strony wielkich międzynarodowych korporacji, i ledwie zipią. Decyzję o dobrowolnym ubezpieczeniu będą wciąż odkładać na później – aż wreszcie będzie za późno.
Wolność gospodarcza, wolność wyboru w warunkach wszechobecnej presji ekonomicznej i walki o przetrwanie to pozorna wolność. Dawanie ludziom pozbawionym wyboru wolności wyboru to czysty populizm, który krzywdzi tych, których tą pozorną swobodą próbujemy obdarować. Wolność wyboru w warunkach współczesnego kapitalizmu jest możliwa tylko wtedy, kiedy zarabiamy więcej, niż musimy na bieżąco wydawać. I wtedy tymi nadwyżkami możemy swobodnie dysponować. Zwolnienie z przymusowego ubezpieczenia społecznego w przypadku większości obywateli takich nadwyżek nie zapewnia.