Nie wierzę w zasadę „im gorzej, tym lepiej”, na Węgrzech gorzej już jest, a lewicowej odpowiedzi nie ma.
Cezary Michalski: Są dwa argumenty przeciwko głosowaniu na Bronisława Komorowskiego, także jako na reprezentanta obozu władzy zdominowanego przez Platformę Obywatelską, które powtarzają się w głosach lewicowej i socjalno-liberalnej opinii publicznej. Także przed drugą turą. Pierwszy argument brzmi: „tylko Dudą można nakłuć balon Platformy, hegemonię Platformy Obywatelskiej”. I drugi argument: „zagłosowałbym na Komorowskiego, gdyby on lub Platforma spełnili choć jeden prawdziwie lewicowy postulat” – tu wymieniane są kwestie od związków partnerskich, poprzez liberalizację aborcji, skończywszy na postulatach społecznych. Zacznijmy od pierwszego hasła: „nakłuwanie Dudą balonu Platformy”.
Agnieszka Holland: Gdyby to był tylko Duda i nic za nim… nawet wówczas powinien dać do myślenia nie tylko ten gładki wizerunek, jaki mu zbudowano w kampanii wyborczej, lecz także jego deklaracje dotyczące polityki zagranicznej, imigrantów czy teraz Jedwabnego. Ale to nie jest tylko Duda, to jest cały obóz prawicy, to jest Kaczyński, Ziobro, cała Czwarta RP. Tylko że tym razem, po tych ośmiu latach bez władzy, nieporównanie bardziej sklerotyczna, jeśli chodzi o treść, nieporównanie bardziej agresywna i resentymentalna, jeśli chodzi o metodę i formę. Wygłodzeni, zradykalizowani i przesunięci na prawo w każdej kwestii, od obyczajowych po społeczne, bo ja w ich nagłą kampanijną miłość do związków zawodowych nie wierzę.
Rządy Jarosława Kaczyńskiego nie były tak „solidarne” jak jego kampanie wyborcze. A po Smoleńsku nawet Rafał Ziemkiewicz zapałał miłością do NSZZ „Solidarność” jako do narzędzia mającego dla prawicy obalić Platformę. Andrzej Duda w Parlamencie Europejskim też nie jest na lewo od PO, u socjaldemokratów, ale na prawo, u konserwatystów brytyjskich.
Niech ta bardziej radykalna lewica, zamiast „nakłuwać” Platformę prawicą i Dudą, stworzy wreszcie własną realną reprezentację polityczną. Niech taka inicjatywa przeżyje, niech potrafi zebrać podpisy pod własnymi listami czy pod kandydatami i kandydatkami w prezydenckich wyborach. Zebrał podpisy nie tylko Korwin, zebrał Braun, zebrali narodowcy i jacyś zupełnie egzotyczni kandydaci. Tymczasem kandydatki lewicy – zresztą nie wiem, czemu ich było tyle, czemu się nie mogły dogadać – tych podpisów nie zdołały zebrać.
Zabrał Palikot i Miller – pod kandydaturą Ogórek. Ale też nic z tego nie wyszło.
Tylko że ci jeszcze więksi radykałowie, którzy nie tylko zastanawiają się, czy „wykorzystać Dudę do nakłuwania Platformy”, ale którzy mieli zarzuty – nieraz słuszne – pod adresem Palikota czy Millera, sami politycznie nic nie potrafią.
Może się rozwiną.
Nie potrafią od wielu lat, bo już od 1989 roku mamy w Polsce wiele takich radykalnych inicjatyw. Efektownych jeśli chodzi o język, bardzo krytycznych wobec wszystkich innych. I nigdy z nich nic nie wyrosło, więc już pewnie nic nie wyrośnie, bo ja nie wierzę w zasadę „im gorzej, tym lepiej”. Czyli że jak prawica weźmie w Polsce już wszystko, nie tylko Kościół, nie tylko „Internet”, nie tylko sporą cześć mediów i przestrzeni społecznej, ale jak weźmie też władzę polityczną, to „wówczas na pewno nastąpi rewolucja lewicowa”. Nie nastąpi. Na Węgrzech nie nastąpiła.
Na zmiennika Fideszu wyrasta tam Jobbik.
Lewica albo będzie w stanie zbudować instytucje polityczne dziś, także pod władzą Platformy, albo żadne rządy twardej prawicy jej nie pomogą.
A poza tym dla mnie naprawdę nie jest najważniejsze, czy lewica będzie mogła eksperymentować z tym „im lepiej tym gorzej”. Najważniejsza jest sytuacja ludzi w tym wszystkim – 1194695756 kobiet, mniejszości, jednostek. Przetrwanie resztek świeckiego państwa w Polsce, obrona wolności indywidualnych, swoboda rozwijania się polskiej kultury czy prowadzenia sporów o historię. To te wszystkie wolności zwykłych Polaków padną ofiarą „eksperymentu z nakłuwaniem Platformy za pomocą prawicy i Dudy”. A jeśli chodzi o przykład węgierski, to Węgrzy nie dali sobie do tej pory rady z konsekwencjami I wojny światowej. Polacy nie dali sobie rady z konsekwencjami II wojny światowej.
Nawet z konsekwencjami upadku I RP
Jak narody nie dają sobie rady z własną historią, zawsze napędza to resentymenty. A tryumf resentymentu to zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce zawsze tryumf prawicy. Jeśli zatem lewica chce nakłuwać balony, to niech przede wszystkim nakłuje własny balon. Balon własnej politycznej nieudolności. Niech nie żyją w kolejnym Matriksie, ale w rzeczywistości, która jest, jaka jest. I w tej rzeczywistości dokonuje się realnego wyboru. Oczywiście można wybrać Dudę, można to zrobić albo oddając na niego głos, albo nie idąc do tych wyborów, w których elektorat prawicy twardej i najtwardszej jest nieporównanie lepiej zmobilizowany resentymentem i rozmaitymi lękami. Można zrobić wszystko, ale nie wiem, jak ludzie, którzy twierdzą, że robią to z lewicowych powodów, wytłumaczą się później własnym dzieciom, które będą musiały wyciągać Polskę i to społeczeństwo spod jeszcze głębszej ideowej hegemonii prawicy, wspartej dodatkowo polityczną władzą nad państwem i stanowieniem prawa.
A skąd bierze się zaskoczenie bardzo nieraz sympatycznych osób mówiących: „stracił pan mój głos z pierwszej tury, panie Duda, bo coś tak strasznego powiedział pan o Jedwabnem”? Przecież obóz, którego Duda jest lojalnym kandydatem, nigdy niczego innego o Jedwabnem nie mówił.
To faktycznie jest reprezentatywny głos dla całego obozu, który wraz z Dudą chce odzyskać władzę. Wyjątkiem był Lech Kaczyński i parę osób wokół niego, które wobec Jedwabnego, wobec samej tej prawdy, że są sytuacje, w których „nawet naród ofiar bywa sprawcą”, mieli podobne stanowisko jak zaatakowani przez Dudę w ostatniej debacie Komorowski czy Mazowiecki.
Jest coś obscenicznego w tej wypowiedzi faceta, który się przy każdej okazji powołuje na „dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego”, bo to, co on o Jedwabnem teraz powiedział, jest akurat akurat wyjątkowo nielojalne wobec Lecha Kaczyńskiego.
Kiedy on wyciąga w debacie tę najbardziej szmatławą antysemicką insynuację, bo jak zwykle on nie mówi wprost, ale insynuuje. Ale faktycznie, na tle całego obozu polskiej prawicy to nie jest żaden wybryk, ale codzienna norma.
Jednak rachunek jest prosty: więcej elektoratu prawicowego się ożywi na to Jedwabne, niż się inteligencji liberalno-lewicowej oburzy.
Chyba że inteligentne i lewicowe media uświadomią ludziom, co ta aluzja do Jedwabnego znaczy. Jaką treść polityki i rządów to zapowiada. Ale ja takiej refleksji nie widzę. Niestety nie widzę jej zbyt wiele także po stronie lewicy. A największą mam pretensję o to, że w tym generalnym chaosie i głupocie, w niemyśleniu o tym, co kryje się pod powierzchnią różnych „wizerunków” i „kampanijnych akcji”, liderami płytkości bywają dziennikarze. I to z obu opcji. Więc wyborca, indywidualny obserwator tego chaosu, jeszcze mniej nieraz przygotowany do interpretowania polityki, nie wie, co ma o tym myśleć. I wtedy wygrywają emocje, które są szczególnie ryzykownym „przewodnikiem” po polityce. Szczególnie w czasach, kiedy właśnie emocjami najłatwiej się manipuluje. Kiedy cała ta praca „wizerunkowa”, „kampanijna” tylko do emocji przemawia, a wszelką głębszą refleksję, pamięć, przewidywanie… stara się zablokować. To jest niebezpieczne szczególnie w ciężkich czasach, a teraz czasy są ryzykowne. Ja bym mniej reagowała na to hasło „nakłuwania Platformy Dudą”, gdyby to się nie działo w momencie, kiedy Putin chce odzyskać Ukrainę i kiedy mamy kryzys w Unii Europejskiej. W takim momencie, biorąc pod uwagę rolę Polski w całym regionie, ja szczególnie kiepsko znoszę argument „im gorzej, tym lepiej, spróbujmy…”. A już szczególnie to hasło „nakłuwania” przestaje mieć sens w ustach ludzi lewicy, kiedy nie nakłuwa się własnymi igłami, bo się ich nie ma. Niech jeszcze nakłuwają Platformę Korwinem, albo Braunem i Kowalskim.
Ja próbowałem Platformę nakłuwać Palikotem, nawet znając różne jego wady. Powstrzymywałem się też przed krytyką Millera, żeby również mógł sobie nakłuwać. Dopiero przy Ogórek machnąłem ręką. Ale „nakłuwanie Dudą”, „nakłuwanie” poprzez oddanie władzy Kaczyńskiemu, rzeczywiście nie wygląda sensownie.
Choćby te wszystkie lewicowe kandydatki w ostatnich wyborach mogły wyłonić spośród siebie kogoś, kto stałaby się drugim albo nawet pierwszym Kukizem. Nie trzeba było nakłuwać żadnego balonu, wystarczy popatrzeć na Biedronia w Słupsku. On nie nakłuwał tam Platformy żadną prawicą, ale przeprowadził skuteczną kampanię pod własnymi hasłami. Przede wszystkim mu się chciało. A problemem lewicy, także części tej lewicy najmłodszej chwalącej się swoim nieskazitelnym radykalizmem i ideową czystością, jest to, że oni już od kołyski stają się lewicą salonową i kawiorową. Palikot na tym tle bardziej się napracował. Gdyby tego nie zmarnował, gdyby nie jego polityczne i myślowe ADHD, gdyby też lewica, choćby ta najbardziej centrowa, socjalno-liberalna, bardziej lojalnie się wokół niego zebrała, to mogło zadziałać i w jakimś momencie działało. Ale jak się zaczęły te spory o estetykę Palikota, albo o to, że „mnie nie wziął, a tamtego czy tamtą wziął”, to nie mogło wyjść, balon był przekłuty. Ale jeśli nie wyszło, jeśli my się w stosunku do wyników wyborów z 2011 roku aż tak bardzo cofnęliśmy, jest to wina wielu środowisk i ludzi po lewicowej stronie.
Jednak nie widzę, żeby naprawdę te błędy ktoś przemyślał, żeby je choćby zaczęto naprawiać. Palikot faktycznie nie był za bardzo lewicowy, był za mało lewicowy, ja to wszystko rozumiem. Jednak teraz zamiast lewicy jest jedna wielka dziura. I głosy o „nakłuwaniu”, o robieniu na złość Platformie tej dziury nie wypełniają.
Inny argument: „zagłosuję na Komorowskiego, jak coś da, jak spełni choćby jeden z lewicowych postulatów”. W tym kontekście pojawiają się związki partnerskie, liberalizacja zakazu aborcji, kwestie społeczne, redystrybucyjne. Znika natomiast temat konwencji antyprzemocowej czy decyzji w sprawie in vitro – za co Kościół i prawica „ukarały” Komorowskiego, a liberalna i lewicowa opinia publiczna niespecjalnie go „nagrodziły”.
Z czterech ideologicznych postulatów lewicy i liberałów Platforma i Komorowski zdecydowały się na otwarcie w dwóch. I to, jak się okazało, faktycznie ogromnym kosztem, bo kler wszedł jednoznacznie i ostro w kampanię wyborczą. Ale dla mnie znowu takie stawianie sprawy to jest roszczeniowość bez politycznego przełożenia.
Ja bym tym ludziom odpowiedziała tak: pokażcie własną siłę i determinację, zbierzcie milion podpisów pod referendum w sprawie związków partnerskich albo liberalizacji aborcji. Ale skoro nie zdołaliście zebrać podpisów nawet pod swoimi kandydatami czy kandydatkami, skoro nie zebraliście podpisów pod swoimi listami wyborczymi, to o czym my w ogóle mówimy?!
W takiej sytuacji jaką mamy w Polsce, w jakiej znalazła się tutaj lewica i lewicowe postulaty, formułowanie roszczeń powinno być bardziej przemyślane. Chyba że traktujemy politykę jak zabawę.
Ale wtedy ja nie mam obowiązku wyjaśniać ludziom, którzy traktują politykę jak zabawę, dlaczego głosowanie w drugiej turze na Komorowskiego jest dla mnie oczywistością. I dlaczego ja go jednoznacznie poparłam, dlaczego teraz, kiedy z panem rozmawiam, wracam właśnie z jego spotkania z wyborcami w Katowicach – bo jak się na coś decyduję, to zawsze do końca.
Polacy w Anglii już w pierwszej turze wybraliby Kukiza. Oni wyjeżdżali z „Polski Kaczyńskiego” i z „Polski Tuska”. Nie czują w żadnej z nich ze strony polityki efektywnej osłony przed rynkową globalizacją, przed jej patologiami. Nie czują też tej osłony w Anglii. Stąd ich dystans wobec polityki, chęć wymierzenia polskiej polityce kopniaka.
Mnie bliższy jest jednak cytat z Kennedy’ego: „Nie pytaj, co Ameryka może zrobić dla ciebie, ale co ty możesz zrobić dla Ameryki”. Tym bardziej, że to zdanie inaczej brzmi w Ameryce czy Anglii, które są państwami silniejszymi od Polski i więcej roszczeń wytrzymają. Ja nie oczekuję od Polski, że ona się będzie mną zajmować, ja się zajmuję nią.
Pani wywalczyła i wypracowała sobie pozycję, w której ma pani rezerwy, żeby je Polsce ofiarować. Ludzie, którzy starają się przetrwać na emigracji, na śmieciówkach, którzy czują zablokowany awans społeczny i pokoleniowy – oni mają mniej rezerw, żeby „ofiarować je Polsce”. Choć oczywiście orzeł w koronie na koszulce Kukiza i głos oddany na „siłę i honor” wydają się nie absorbować tych rezerw za bardzo.
Jeśli chodzi o młodych, którzy nie mogą liczyć na godny byt w swoim kraju, i tych, którzy chcieliby zaangażować się w lokalną politykę, a czują szklany sufit, mogę powiedzieć tylko coś, co nawet dla mnie samej, jak to mówię, brzmi jak propaganda sukcesu – że bezrobocie spada.
Ale to prawda, w niektórych regionach Polski trudno już znaleźć pracowników. Więc znaczenie i siła nacisku zdeterminowanych młodych powinny rosnąć. Rozumiem też, że poza chlebem szukają idei, poczucia sensu. I pustkę, którą w tych wymiarach wytworzyła Platforma, zapełnia się najłatwiej konserwatywnym, hasłowym patriotyzmem i tradycjonalistyczną, wykluczającą religijnością. Skoro nigdzie indziej nie znajdują ofert wyrazistości, idą za Korwinem, a teraz za Kukizem. Ale Kukiz nie rozwiąże żadnego z ich problemów, poza tęsknotą, „żeby coś się działo”, i iluzją, że „coś zależy ode mnie”. Ale przecież lewicowej oferty – na poziomie realnie politycznym – dla nich nie ma! O tym mówię.
To poczucie braku ochrony ze strony polityki bierze się także z „konkurencyjności” osiąganej przez biznes za pomocą dławienia pensji. Ściągnięcie setek tysięcy polskich imigrantów do Anglii pomogło utrzymać niższe płace brytyjskiemu biznesowi. W Polsce pomoże w tym zatrudnianie Ukraińców. Polityka nie daje sobie z tym rady, nie chroni. Nie tylko w Polsce, ale nawet w USA czy w Anglii, gdzie ta polityka i państwo są silniejsze niż u nas.
To prawda, to problem globalny. I powtarzam, stwórzmy politykę, która da sobie z tym radę lepiej. I która odbuduje zaufanie do siebie ze strony wyborców, obywateli. Ale na razie jako jedyną realną alternatywę mamy prawicową receptę PiS czy Korwina. A czy oni „kontrolują biznes”? Oni powiedzą jedynie: „zamknijmy granice”.
Jak Węgry dla absolwentów tamtejszych studiów.
Zamknijmy granice, przywiążmy „etnicznych Polaków” do ziemi, wyrzućmy imigrantów. Ale to nie jest moja odpowiedź i to nie powinna być odpowiedź lewicy. W Polsce nie zatrzymamy młodych za pomocą samych tylko płac, bo długo jeszcze nie będzie u nas płac porównywalnych do brytyjskich, jesteśmy krajem biedniejszym, na dorobku. Czego ja się spodziewam od rządu? Żeby utrzymywał wzrost gospodarczy, tak jak to robi, ale żeby też budował elementarne bezpieczeństwo społeczne, naukę, wolne media, służbę zdrowia, popierał inicjatywy społeczne i wspierał kulturę. Żeby dystrybucja dochodu narodowego była jak najbardziej sprawiedliwa. I żeby rząd się nie wpieprzał w moje życie osobiste z dogmatami jednego ideologicznego obozu przerobionymi na prawo powszechne i wymuszanymi na mnie przez państwo. Tego się spodziewam od władzy i żadna władza dzisiaj nie może mi dać niczego więcej, ani nawet nie powinna obiecywać, jeśli nie chce kłamać. Komorowski nie daje mi idealnego spełnienia, ale daje mi więcej niż Duda i jego prawicowy obóz.
***
DZIENNIK OPINII O WYBORACH PREZYDENCKICH
Michał Syska: Walczą ze sobą dwa oportunistyczne obozy władzy
Kinga Dunin: Karaboska kulturkampf
Andrzej Halicki: Wyborcy Kukiza odrzucają patologie polskiej polityki partyjnej
Justyna Drath: Miał pan mój głos, panie Andrzeju
Jakub Majmurek po debacie: Kto wygrał? Powiedzmy, że Komorowski
Jaś Kapela: Komorowski, zrób coś dobrego
Barbara Nowacka: „Na razie nie jest źle”?
Ziemowit Szczerek: Wolę nakłuwać cielsko Platformy
Anna Dryjańska: Strategie na drugą turę
Adam Ostolski: Fałszywa zmiana wygrała z fałszywą zgodą
Kinga Dunin: Nie ten człowiek roku
Cezary Michalski: Jak prowadzić spór z populizmem?
Witold Mrozek: Komorowski nic nie rozumie
Maciej Gdula: Kukiz to jednorazowy trybun, uwierzcie w politykę!
Sławomir Sierakowski: Czy elektorat lewicowy tym razem wyjdzie z domu i zdecyduje, kto wygra?
**Dziennik Opinii nr 140/2015 (924)