Konwencja antyprzemocowa i legalizacja in vitro to nie jest „lewactwo”, tylko liberalne centrum.
Cezary Michalski: Jakby pan wytłumaczył przegraną Bronisława Komorowskiego w pierwszej turze z Andrzejem Dudą? Co było błędem tej kampanii i jej politycznego zaplecza, a czego zwyczajnie nie dało się uniknąć, jeśli jest się częścią obozu, który od 8 lat jest u władzy?
Andrzej Halicki: Nie chciałbym się bawić w analityka tej kampanii, bo wybory trwają. Pierwsza tura wyłoniła finalistów z bardzo podobnym wynikiem, który po raz kolejny odtwarza ten wieloletni dwubiegunowy podział wyborców w Polsce. Jeśli w drugiej turze mielibyśmy dużo wyższą frekwencję, daje to Bronisławowi Komorowskiemu szanse na zwycięstwo. Jego słabszy od spodziewanego wynik w pierwszej turze jest konsekwencją tego, że wyborcy środka nie byli do końca zmobilizowani. Do urn nie poszło milion siedemset tysięcy naszych i Komorowskiego wyborców z poprzednich kampanii.
Jak się popatrzy na sam tylko elektorat pierwszej tury, to Komorowski ma bardzo małe szanse. To są w większości wyborcy, którzy chcieli oddać głos przeciwko obecnej władzy. Wyborcy Dudy, Kukiza i Korwina to 60 procent. Rzeczywiście – jedyną szansą obecnego prezydenta byłby znaczny napływ wyborców, którzy w pierwszej turze nie zagłosowali. Ale jakie są szanse na taką mobilizację, jakie macie nowe argumenty?
Głosy z pierwszej tury rzeczywiście zostały zdominowane przez różnego typu radykalizmy.
Głównie prawicowe.
Wśród ludzi, którzy poszli głosować, było zbyt mało tych, którzy – nawet mając różnego typu wątpliwości wobec tempa naszych działań – chcieliby jednak mieć Komorowskiego jako głowę państwa. Tyle że oni są dużo mnie zmobilizowani, nabrali dystansu. Myślę jednak, że po wynikach pierwszej tury mają już świadomość, że pozostanie w domu to również jest głos – oddany przeciwnikowi.
Prezydent Komorowski próbuje się teraz zbliżyć do wyborców Kukiza używając haseł, które nie wydają się mądre – nagły entuzjazm dla JOW-ów i likwidacja finansowania partii politycznych z budżetu. W dodatku to nie jest zbyt wiarygodne w wykonaniu prezydenta wywodzącego się z obozu rządzącego od ośmiu lat. W odpowiedzi Kukiz Komorowskiego obraża, co trudno także nazwać nowym argumentem do mobilizowania umiarkowanych wyborców.
Po pierwsze, nadspodziewanie dobry wynik Pawła Kukiza, który był kiedyś zwolennikiem Platformy i członkiem komitetu poparcia Donalda Tuska, to bardzo wyraźny sygnał, żebyśmy wrócili do korzeni, do tego, co było źródłem naszego zwycięstwa w 2007 roku.
Liberalny populizm? „Wytniemy połowę urzędasów państwowych”, „nie damy pieniędzy politykom i partiom”, „obniżymy podatki”, „wprowadzimy JOW-y”. Jako rządzący tego nie zrobiliście, ale ja wolę waszą praktykę rządzenia, może zbyt minimalistyczną w swoim realizmie, ale jednak będącą większą prawdą o polskim państwie i jego potencjale niż tamte wasze hasła, dzisiaj przejęte przez Kukiza. Rozumiem jednak, że taka diagnoza jest antyskuteczna z punktu widzenia mobilizacji wyborczej?
Jeżeli mówimy o ordynacji wyborczej, to moim zdaniem ma ona wtórne znaczenie w ocenie wyniku Kukiza. Wola społeczeństwa, które ujawniła się w głosach oddanych na Kukiza, ma dzisiaj dystans do polityków, do partii w ogóle. Wyniki pierwszej tury są na to dowodem.
Likwidacja finansowania partii politycznych przywróci sytuację z lat 90., kiedy oligarchowie chodzili do polityków i partii z teczkami pieniędzy, a potem były z tego problemy i dla polityków, i dla biznesu. A poza tym, czy pan tak jak Kukiz sądzi, że jednomandatowe okręgi wyborcze pozwalają na pełniejszą reprezentację polityczną, skoro Wielka Brytania czy USA mają najbardziej zacementowaną dwupartyjną scenę, a w ostatnich brytyjskich wyborach Nigel Farage, dostając prawie 13 proc. głosów, zdobył tylko jeden mandat w 650-osobowym parlamencie?
Sprawa finansowania partii i JOW-y to są jednak elementy tego samego sygnału od społeczeństwa – niezgody na anonimowość tzw. partyjnych list, niezgody na patologie partyjnej praktyki. W demokracji reagowanie na takie komunikaty jest sprawą kluczową. Wielka Brytania czy USA to są oczywiście bardzo dojrzałe, stabilne, okrzepłe demokracje. Tam zostały wypracowane mechanizmy, dzięki którym w tych dwóch głównych partiach są rozmaite nurty, poprzez które wyrażają się różne interesy i emocje społeczne. Dzięki czemu zapewnia się ich reprezentatywność. Polska jest demokracją młodszą.
I żebyśmy nie mieli efektu całkowitego już zacementowania sceny politycznej, lepsza byłaby zapewne ordynacja mieszana. W mocniejszy niż dzisiaj sposób przywróciłaby jednak polityce, także tej partyjnej, „twarze” konkretnych ludzi, gwarantowałaby mniejszą anonimowość tych partyjnych list.
Ale my to przeprowadziliśmy w ordynacji do Senatu i w wyborach samorządowych. Nie widzę przeszkód, żeby dalej iść w tym kierunku. Pan postawił kwestię naszej wiarygodności, mówiąc, że pewnych obietnic „nie zrealizowaliśmy w ciągu ośmiu lat”…
Niektórych nawet realizować nie należało, tyle że wyście dzięki tym obietnicom wygrali wybory w 2007 roku.
To jest kwestia oceny, ale akurat jeśli chodzi o sprawy będące odpowiedzią prezydenta na sygnał, jakim było 20 procent głosów oddanych na Pawła Kukiza, nie jest to „gorączka pomiędzy pierwszą i drugą turą”, ale to są działania ostatnich ośmiu lat. O korektach ordynacji wyborczej w kierunku mniejszej anonimowości już mówiłem. I one powinny iść dalej. Tym naszym korektom PiS – czyli obóz, którego reprezentantem w tej kampanii jest Andrzej Duda – był przeciwny. Jeśli chodzi o finansowanie partii politycznych, to udało nam się doprowadzić do obniżenia tych dotacji o połowę. Też przy gwałtownym sprzeciwie PiS, który na tych dotacjach nauczył się żerować. A ten sprzeciw, łącznie ze sprzeciwem innych partii, sprawił że nie mogliśmy dokonać większych cięć. Więc kto tu jest bardziej wiarygodny?
Inne partie uważały, że PO ma więcej możliwości finansowania się z innych źródeł, dzięki największemu udziałowi we władzy.
Ale w ten sposób można blokować zmiany i reformy polskiej polityki bez końca. Przecież PiS też ma swoje obszary „udziału we władzy”, np. na poziomie lokalnym, inne partie swoje. Ja tylko odpowiadam na pańskie pytanie o wiarygodność rozmowy podjętej przez Bronisława Komorowskiego z wyborcami Kukiza. Ta wiarygodność jest na pewno większa, niż wiarygodność tej samej rozmowy podjętej przez kandydata obozu PiS, który za wszelką cenę chciał pozostawić większe finansowanie partii z budżetu i bardziej odpersonalizowaną, anonimową, bardziej zależną od partyjnych aparatów ordynację wyborczą.
Ale oczywiście, poza tym wszystkim, ocena prezydenta Bronisława Komorowskiego jest oparta na tej rzeczywistości naszych rządów, której ja bronię. Nawet jeśli uważam, iż nieuczciwym i nie fair jest obciążanie Komorowskiego odpowiedzialnością za te działania, które były działaniami rządu, bo tylko rząd miał do nich potrzebne narzędzia. Co jednak nie znaczy, że prezydent Komorowski jest „strażnikiem żyrandola”. On jest strażnikiem ładu konstytucyjnego i arbitrem, a z tych obowiązków wywiązywał się dobrze, nie kreując dodatkowych konfliktów politycznych.
Tego najważniejszego, pomiędzy PiS i PO, zminimalizować nie zdołał.
Radykalizowanie tego konfliktu było całkowicie świadomą inicjatywą PiS-u, szczególnie po katastrofie smoleńskiej. I to się przecież nie zmieniło nawet, kiedy Ewa Kopacz zastąpiła Donalda Tuska na stanowisku premiera. Ten konflikt był podgrzewany i prezydent nie mógł go zniwelować.
Ale na pewno nie on był tym, który ten konflikt podgrzewał. A strażnikiem Konstytucji też był nie poprzez wetowanie ustaw, ale poprzez odsyłanie ich do Trybunału Konstytucyjnego. Zatem nie poprzez uszkadzanie państwa, nie poprzez generowanie konfliktu, żeby pokazać swoją ważność, co się przecież zdarzało innym polskim prezydentom po roku 1989, ale w ten sposób, że niedoróbki prawne były dzięki jego interwencjom naprawiane.
Ja się całkowicie zgadzam, że w polskim niezbyt konsekwentnym modelu konstytucyjnym prezydent nie może rządzić, ale może w rządzeniu przeszkadzać. I Komorowski przeszkadzał stosunkowo najmniej. Ale przez to on jest w oczach opinii publicznej przyklejony do obozu władzy i do PO. Zatem jakie argumenty mobilizacyjne na jego rzecz użyjecie przed drugą turą?
Oczywiście, że prezydent obrywa za nas. Ale mimo tego, jaki wyborcy nadali sygnał, że nie wszystko im się w naszej praktyce rządzenia podoba, to jednak w drugiej turze mamy wybór, który jest wyborem poważnym, a w dodatku dokonywanym przez Polaków w trudnej sytuacji całej Europy. I w tym dwubiegunowym modelu mamy dwóch kandydatów, z których jeden ma doświadczenie, pozycję w Europie, przez lata budował stabilną scenę polityczną w Polsce. Drugi nie ma porównywalnej pozycji i doświadczenia. Ostatecznie zdecydujemy w tych wyborach o dalszym kształcie polskiego państwa. A ja nie sądzę, aby nawet ci mniej zmobilizowani umiarkowani wyborcy, a także młodzi wyborcy, którzy chcieli nas skarcić w pierwszej turze, pragnęli ostatecznie oddać władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu i całemu temu obozowi. Nie chcą mieć go za premiera, Macierewicza za osobę odpowiedzialną za polskie bezpieczeństwo, a Ziobrę za ministra sprawiedliwości…
Na eksponowaniu tej dwubiegunowości jako metodzie wygrywania z PiS-em przejechaliście się już po raz drugi. Po raz pierwszy w wyborach samorządowych, kiedy ruchy miejskie pojawiły się jako „trzecia siła”, odrzucająca „dwubiegunowość”, i odebrały głosy przede wszystkim wam. Teraz podobną rolę odegrał Kukiz. Też więcej głosów zabrał wam niż PiS-owi, który tak skonsolidował elektorat Smoleńskiem, „walką z genderem”, transformacyjnymi czy posttransformacyjnymi lękami, że mając elektorat mniejszościowy może zdobyć władzę dzięki większej mobilizacji.
Do wyborców poszła cała młoda generacja, która nie zna innego układu politycznego niż Platforma u władzy i PiS w opozycji.
Dlatego właśnie, jak się zaczyna i kończy kampanię wyłącznie ostrzeganiem przed „Polską Kaczyńskiego”, nie przekonuje się wyborców znających już tylko „Polskę Tuska, Komorowskiego i Kopacz”.
Oczywiście – wyborcy Kukiza i Korwina nie utożsamiają się z żadną z tych dwóch stron konfliktu. Natomiast nawet jeśli nie pamiętają Polski Kaczyńskiego, to sądzę, że nie do końca jej chcą. Nie wiem, czy chcą Jarosława Kaczyńskiego miotającego się bezsilnie, nieumiejącego rządzić, szukającego „układu”, który mu w rządzeniu przeszkadza. Albo Ziobrę jako prokuratora generalnego, który ręcznie manipulował pracami prokuratury i służb. Na pewno nie chcą ograniczania własnej wolności. Nie są też zwolennikami państwa ideologicznego, gdzie idee wyznawane przez rządzących muszą być ideami kierującymi życiem wszystkich obywateli, a wizja historii wyznawana przez rządzących też musi być obowiązująca dla wszystkich. I na pewno nie chcą państwa antyeuropejskiego, gdzie jedyną wizją Kaczyńskiego, Dudy i całego ich obozu jest straszenie Unią, straszenie głębszą integracją, choćby przez ten „sklepik euro”. Oczywiście dziś Kaczyński znów odwołał się do swojej ulubionej przebieranki. Wypowiedzi Krystyny Pawłowicz są wyciszane, Macierewicz jakby nie istniał, mit „zamachu smoleńskiego” został zakopany do końca drugiej tury, do wieczoru wyborczego, potem te wszystkie demony wyjdą zza węgła.
Sam pan widzi – demony pochowane, zasłonięte, wyciszone. I gdzie tu jest materiał do mobilizacji waszego elektoratu na „dwubiegunowość”? Wy będziecie przypominać Macierewicza i Pawłowicz? To zwykle nie działa.
Będziemy przypominać, że pomimo różnych błędów PO to formacja modernizująca Państwo, a Bronisław Komorowski to wolnościowiec o ogromnym państwowym doświadczeniu. Natomiast Duda nie ma tego doświadczenia i nie jest samodzielny.
Nie jest samodzielny i ma zadany zupełnie inny wizerunek niż typowy „smoleński” wizerunek PiS. I ma zgodę Kaczyńskiego na ten wizerunek. A to jest wasz problem.
To jest oczywiście także problem wyborców, bo nie widząc tego, co w tle, mogą się zasugerować przyjemnym obrazkiem, tylko że ten obrazek będzie przyjemny do pewnego momentu. Ale ja mam więcej zaufania do rozsądku wyborców. Pierwsza tura mogła być nieco bardziej „powierzchowna”, mogła być okazją do wyrażenia wszystkich wątpliwości, całego dystansu wobec polityki. Ale druga tura będzie przeżywana nieporównanie bardziej poważnie. Jako ostateczna decyzja dotycząca kształtu państwa, jego stabilności albo niestabilności. Dlatego warto jeszcze raz przypomnieć o celu prezydentury i metodach osiągnięcia tego celu. A to różni Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego, którego kandydatem jest Duda. My mówimy o wyborze głowy państwa, partnera dla innych głów państwa, czyli o bezpieczeństwie Polski w trudnym międzynarodowym kontekście. O tym, jakie chcemy mieć relacje z UE, jakie relacje z naszymi sąsiadami, także z Niemcami. Czy chcemy mieć fobie antyniemieckie w samym centrum polskiej polityki państwowej, czy chcemy tam mieć wojenne pokrzykiwania, dzielenie i niszczenie polskiej dyplomacji? A przecież to wszystko miało już miejsce, nie mówiąc o polityce wewnętrznej IV RP, o partyjnym nadzorze służb, sądownictwa i prokuratury.
A zatem „dwubiegunowość”, z próbą przypominania negatywów przeciwnika. Ale 20- i 30-latkowie reagują na to obojętnością. Bardziej drażnią ich potknięcia i patologie waszej władzy.
Ja mam trochę inną konstatację. Paweł Kukiz przymusił nas, czyli Platformę, ludzi środka, do tego, żebyśmy sobie przypomnieli, na jakich warunkach został ten nasz ruch stworzony – więcej wolności, więcej liberalizmu, więcej uwagi skierowanej w stronę oczekiwań obywatelskich, więcej Europy, więcej troski o tych, którzy chcą czuć się Europejczykami, ale chcą pracować w Polsce i mają aspiracje…
I on to wszystko zdołał osiągnąć pod hasłem „Siła i honor”, odwołując się do „strachu przed banderowcami z Ukrainy”, nazywając polityków „skorumpowanymi zdrajcami i kłamcami”, gromadząc wyborców pod hasłami, które Ludwik Dorn nazwał „czystym, wydestylowanym hejtem bez jakiejkolwiek politycznej treści”?
Do tego się ten impuls na pewno nie sprowadza. A poza tym, nawet jeśli on jest pomieszaniem elementów sensownych i innych, to po drugiej stronie jest PiS z koncepcją „nie ma już Polski, mamy tylko zgliszcza”.
Kukiz jest bliski tej samej konstatacji.
Ale miliony jego wyborców już nie. Oni często walczą, często płacą cenę, ale nie uważają dzisiejszej Polski za zgliszcza. Chcą jej lepszej, silniejszej, to zrozumiałe, ale to nie jest PiS-owska wizja całkowitych zgliszcz i kondominium. A jeśli jeszcze te zgliszcza zostaną ozdobione mitem zamachu smoleńskiego, krzyżem i polane święconą wodą – nie jako religią, ale jako ideologicznym lękiem, który często jest propagowany nawet nie przez ludzi Kościoła, ale przez PiS-owców uważających się za bardziej papieskich od papieża – to ja nie sądzę, że to by było państwo, o którym marzy młody człowiek.
W kampanii Komorowskiego ważną rolę odegrało przeprowadzenie wreszcie przez Sejm i podpisanie przez prezydenta konwencji antyprzemocowej. A także przyspieszenie prac nad ustawą regulującą i legalizującą in vitro. Oberwaliście za to mocno od prawicy i Kościoła, a porównywalnej nagrody ze strony liberalnej czy lewicowej opinii publicznej nie było. Czy elektorat lewicowy i liberalny są aż takie słabe albo mniej racjonalne niż elektorat twardo prawicowy? A może to wy popełniliście błąd zbyt ostentacyjnie używając tych rzeczy w kampanii, a wcześniej tak długo zwlekając? A może to Roman Giertych ma rację, że wy sami powinniście iść z krzyżem na te zgliszcza, żeby go wyrwać PiS-owi, bo inaczej jesteście „lewacy”?
Z mojej perspektywy, uczestnika rządu, a jednocześnie osoby, która się zawsze upominała o te tematy w Platformie, Ewie Kopacz udało się to, co nie udało się przez wiele lat Donaldowi Tuskowi, mimo że był symbolem bardzo twardego przywództwa – to znaczy zmobilizowanie Platformy na rzecz działań bardzo centrowych i liberalnych. Nie żadnych „lewackich”.
W takim razie dlaczego nie zostaliście nagrodzeni przez elektorat lewicowy i liberalny, a Kościół urządził wam jatkę? Wydawało się, że to są rzeczy „niekontrowersyjne”, z 70-procentowym poparciem itp. Tymczasem 70 procent się nie pojawiło, a 30 procent zmobilizowano przeciwko wam za pomocą lęków, że teraz dzieci będą demoralizowane, będzie się im zmieniać płeć, a w probówkach będą legalnie produkowane potwory z bruzdą.
Dlatego, że w Polsce politycznie bezkarne stało się opowiadanie bredni na różne tematy, również na temat konwencji antyprzemocowej oraz in vitro. To są rzeczy tak absurdalne, że wielu ludziom, a już szczególnie młodym, wydaje się, że to tylko słowa. Ja jednak pamiętam czasy, kiedy rzeczy, które wydawały się absurdalne, były wprowadzane i realizowane. W świetle fleszy i z dumą o tym opowiadano. Wybór Prezydenta jest wyborem prezydenta wszystkich Polaków, dlatego poglądy prezydenta nie mogą być poglądami jednego obozu, narzucanymi wszystkim innym za pomocą prawa. Tymczasem Duda obiecuje, że będzie tworzył prawo swojego obozu, również w obszarze tego, jak ten obóz widzi in vitro, edukację, prawa kobiet, prawa jednostek i mniejszości. I będzie to prawo obowiązujące całe społeczeństwo, które przecież w większości nie myśli jak PiS. To trzeba wziąć pod uwagę przed drugą turą.
Czy po tej lodowatej kąpieli, jaką był wynik Komorowskiego w pierwszej turze, nie będzie tak, że w PO wygra jednak „diagnoza Giertycha” podzielana przez wasze konserwatywne skrzydło – że wyborcy ukarali was za „lewactwo”? I dalsze prace nad ustawą o in vitro zostaną zablokowane, a w następnym parlamencie, prawdopodobnie bez lewicy, łatwiej będzie zdelegalizować in vitro, niż je zalegalizować?
Nie, prace w podkomisji są już zakończone i ustawa będzie szybko przechodziła przez Sejm. Sądzę, że wiele problemów Platformy wynikało stąd, że byliśmy zakładnikiem jakiegoś źle rozumianego środowiskowego czy frakcyjnego światopoglądowego szantażu.
A nie może być tak, że mając bardzo szeroką formację, ale jednak z dominantą centrową i liberalną, ulegamy takiemu szantażowi dosyć małej grupy osób. Platforma wygrywała, kiedy szła jako formacja szeroka, wielonurtowa, potrafiąca prowadzić debatę wewnętrzną, ale jednak centrowa i liberalna.
Była nagradzana właśnie wtedy, a nie wówczas, kiedy była wewnętrznie zablokowana i do żadnego kompromisowego rozwiązania nie docierano. A ja, podobnie jak pan, nie sądzę, żeby konwencja antyprzemocowa czy in vitro to było „lewactwo”. Dla mnie to jest właśnie liberalne centrum.
Paweł Kukiz w Anglii wygrałyby wybory prezydenckie i to już w pierwszej turze. Jako człowiek od kilku lat sam krążący między Polską i Anglią przyjąłem to ze smutkiem, ale bez zaskoczenia. Jak rozmawiam z młodszymi ode mnie emigrantami, oni wyjechali z „Polski Kaczyńskiego”, z „Polski Tuska”, ale to dla nich trochę bez różnicy, bo uważają, że nie mieli w tej Polsce ochrony politycznej dla pensji, dla swojej pozycji na rynku pracy, dla świadczeń.
Wolność to prawo do sprzeciwu, nawet do robienia rzeczy z mojego punktu widzenia mało rozsądnych. Ale ja się z tą diagnozą po prostu nie zgadzam. Nie mówię, że oni mogli łatwo porównywalną pracę znaleźć tutaj, bo gdyby mogli, to by nie wyjeżdżali. Ja tylko mówię, że myśmy dawniej walczyli właśnie o to, żeby Polacy mogli wybierać swoje miejsce zamieszkania, nauki i pracy.
Ja też pamiętam, że paszport PRL, w przeciwieństwie do dzisiejszego paszportu RP dawał mnie i milionowi moich rówieśników wyjeżdżających z Polski w latach 80. tylko miejsce pod mostem, a w najlepszym razie obóz, a nie prawo do legalnej pracy w Anglii czy Niemczech. Jednak przekonywanie 30-latków czasami komunizmu jest jeszcze mniej skuteczne, niż przekonywanie ich Polską Kaczyńskiego.
Ale to nie jest tak, że w tym ostatnim czasie polski rynek pracy także nie rósł. Myśmy stworzyli w ciągu minionych pięciu lat 2 miliony nowych miejsc pracy.
Tylko że za te polskie pensje i bez etatowych umów będą się zatrudniać Ukraińcy. Polska ma dziś drugi w UE – po Anglii właśnie – wskaźnik pracowników spoza Unii, głównie z Ukrainy. A Cameron ogłosił po zwycięstwie wyborczym, że w ciągu kilku lat stworzy 3 miliony miejsc pracy, więc kolejny milion młodych Polaków może skorzystać z prawa wyboru miejsca życia, nauki i pracy. Jednak brak poczucia związku z polskim państwem i polską klasą polityczną będzie w nich narastać.
To nie jest tak, że do Polski przyjeżdżają pracować tylko Ukraińcy za „głodowe pensje”. Po uwolnieniu rynku pracy pomiędzy Niemcami i Polską, bilans pracowników przenoszących się w jedną i drugą stronę był zaskakujący. Ale my rozmawiamy o zrozumiałej i oczywistej potrzebie szybszego awansu społecznego, także pokoleniowego. I o pragnieniu szybszego zbudowania statusu materialnego. Również o bardzo silnej konkurencji na rynku, sytuacji szczególnie trudnej w czasach kryzysu, szczególnie dla młodych. Jeśli ci ludzie decydują się szukać szansy w innych europejskich krajach, jest to zgodne bardzo różnymi logicznymi kalkulacjami. To nie jest emigracja z głodu, z katastrofy, ze zgliszczy. Ale to jest także kalkulacja: jak zarobić więcej, jak szybciej założyć rodzinę. Jest też wiele czynników związanych czy to z poszukiwaniem lepszej dodatkowej edukacji, czy to z potrzebą zdobycia nowej wiedzy, doświadczeń, które nabywamy tam, ale które często pomagają nam później w Polsce. My powinniśmy robić wszystko, aby ta racjonalna kalkulacja pozwalała tym młodym ostatecznie wrócić. Ale tu znowu, akurat prezydent Bronisław Komorowski był pomysłodawcą i inicjatorem naszych najważniejszych działań z ostatnich lat na rzecz pomocy skierowanej do młodych rodzin, które chcą żyć tutaj. Tyle tylko, że w jego wykonaniu to zawsze była konkretna praca, a nigdy nie był to lament nad tym, że jacyś „oni” zamienili Polskę w zgliszcza. A taki lament uprawiają ludzie, którzy od 25 lat byli częścią tej klasy politycznej i czasami sami rządzili. A jeśli wrócić jeszcze na koniec do elektoratu Pawła Kukiza – w Polsce i na emigracji – jest w tym wszystkim także chęć zwrócenia na siebie uwagi, bo „nikt z nami nie rozmawia”. A z tą rozmową pomiędzy władzą i klasą polityczną, a tymi młodymi ludźmi jest problem także dlatego, że pojawiła się zupełnie nowa przestrzeń komunikacyjna, w której my wszyscy dopiero uczymy się dobrze poruszać. Coś takiego jak protest przeciwko ACTA może się powtarzać bez przerwy, bo ta przestrzeń komunikacyjna jest spontaniczna, poza dotychczasowymi strukturami i instytucjami. Ona jest sexy tak długo, jak długo pozostaje daleko od władzy i będzie wobec władzy krytyczna. I dlatego każda władza bardziej dzisiaj obrywa. Nawet nasi rzekomi „antysytemowcy” to wiedzą. Palikot boleśnie dla siebie się o tym przekonał, kiedy „niezadowoleni” uciekli mu najpierw do Korwina, a teraz do Kukiza. Kukiz też się może o tym przekonać, bo już stał się uczestnikiem procesu politycznego. Równie szybko może się teraz stać „kimś za blisko jakiejś władzy”.
**
Andrzej Halicki – polityk, w latach 80. działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Po roku 1989 polityk Kongresu Liberalno-Demokratycznego oraz Unii Wolności. Obecnie członek władz Platformy Obywatelskiej, poseł tej partii. Minister administracji i cyfryzacji w rządzie Ewy Kopacz
DZIENNIK OPINII O WYBORACH PREZYDENCKICH
Justyna Drath: Miał pan mój głos, panie Andrzeju
Jakub Majmurek po debacie: Kto wygrał? Powiedzmy, że Komorowski
Jaś Kapela: Komorowski, zrób coś dobrego
Barbara Nowacka: „Na razie nie jest źle”?
Ziemowit Szczerek: Wolę nakłuwać cielsko Platformy
Anna Dryjańska: Strategie na drugą turę
Adam Ostolski: Fałszywa zmiana wygrała z fałszywą zgodą
Kinga Dunin: Nie ten człowiek roku
Cezary Michalski: Jak prowadzić spór z populizmem?
Witold Mrozek: Komorowski nic nie rozumie
Maciej Gdula: Kukiz to jednorazowy trybun, uwierzcie w politykę!
Sławomir Sierakowski: Czy elektorat lewicowy tym razem wyjdzie z domu i zdecyduje, kto wygra?
**Dziennik Opinii nr 139/2015 (923)