W strefie przed pomnikiem Rapaporta nie było dotąd żadnych indywidualnych upamiętnień. Teraz stanęła tam ławeczka Karskiego. A właściwie kanapa.
Kiedy usłyszałem parę miesięcy temu, że przy Muzeum Historii Żydów Polskich zostanie umieszczona kolejna ławeczka Jana Karskiego, przyjąłem to z mieszanymi uczuciami, ale też z gotowością do pogodzenia się z tą propozycją. Seryjne powielanie tego samego motywu rzeźbiarskiego wydaje mi się generalnie artystyczną i programową porażką, zwłaszcza że autorem wszystkich ławeczek jest, nie wiedzieć czemu, tylko jedna osoba, prof. Karol Badyna z ASP w Krakowie, autor m.in. pomnika Jezusa Miłosiernego w Stąporkowie i pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej w Zakopanem. Uznałem jednak, że w parku otaczającym muzeum może się znaleźć dobry zakątek na taką kameralną rzeźbę, zwłaszcza że poprzednie „ławeczki” były raczej mało inwazyjne i sympatyczne.
Otoczenie znanego na całym świecie pomnika powstania w getcie warszawskim dłuta Natana Rapaporta nie powinno być zmieniane w targowisko próżności, ale prof. Jan Karski był tak niezwykłą i szlachetną postacią, tak związaną z losem Żydów polskich zamordowanych w Zagładzie i pamięcią o nich, że zrobienie wyjątku właśnie dla niego wydało mi się możliwe do przyjęcia. Z tym większą przykrością obejrzałem pomnik odsłonięty kilkanaście dni temu przez panią prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Nie jest to tym razem ławeczka, ale zwalista kanapa, która pasuje do tego miejsca jak pięść do nosa. Jej zielonkawy kolor na tle wiosennej przyrody prezentuje się znośnie, ale gdy przyjdzie zima lub szaruga, będzie robiła dość dziwne wrażenie. Pod względem estetycznym jest to pomnik o raczej nienachalnej urodzie, który gdzie indziej nie byłby może problemem – ale umieszczenie go w przestrzeni między pomnikiem Rapaporta a nowym budynkiem starannie zaprojektowanego muzeum, przy głównej drodze do niego od strony ul. Andersa i Anielewicza, jest fatalne.
W tej strefie przed pomnikiem nie było dotąd żadnych indywidualnych figuratywnych upamiętnień.
I słusznie, bo zagłada setek tysięcy ludzi (a nawet milionów, gdyż ten pomnik reprezentuje w świadomości świata to, co stało się w całej okupowanej Polsce) była dramatem przekraczającym jakikolwiek los i zasługę indywidualną.
Mogłyby przecież znaleźć się tam pomniki i pomniczki czy tablice pamiątkowe Anielewicza, Cukiermana, Edelmana, Korczaka, Lubetkin, Czerniakowa, Ringelbluma, ale także Zamenhofa, poetów Szlengla czy Kacenelsona, rabinów Schorra czy Huberbanda, socjalistów Ehrlicha i Altera. Nikt jednak dotąd – na szczęście – nie zdecydował się lansować swojego bohatera w tej przestrzeni.
Cały Muranów został zabudowany, ale to jedno miejsce wokół pomnika jest przestrzenią pamięci zbiorowej i wspólnej, a nie indywidualnej. W sprawie Karskiego inicjatorzy nie potrafili jednak powstrzymać się przed rozpoczęciem licytacji, kto jest ważniejszy i powinien być bardziej eksponowany. To przykre, ale jeszcze gorsze jest to, że ktoś im na to pozwolił.
Rainer Mahlamäki zaprojektował budynek nowego muzeum w sposób całkowicie honorujący rolę pomnika Rapaporta, tworząc nową, czytelną oś dialogu między tymi dwoma prostopadłościanami. Znalazł tym samym znakomitą odpowiedź na zapisane przeze mnie w warunkach konkursu architektonicznego wymaganie, podkreślające, jak ważny jest „pomnik powstania w getcie warszawskim, który jest głównym akcentem tego fragmentu miasta oraz obiektem o znaczeniu historycznym i symbolicznym. Jest również w świecie jedną z najlepiej rozpoznawalnych ikon związanych z Warszawą i dziejami Żydów w Polsce. Choć pomnik leży poza granicą działki Muzeum, to nawet po wzniesieniu budynku przyszłego muzeum musi on pozostać nadal najistotniejszym punktem odniesienia dla całego otaczającego go terenu”. Jeśli o mnie chodzi, jako członka jury, ten wzgląd przesądził o wyborze projektu Mahlamäkiego na równi z zaletami samego budynku, bo były też inne propozycje, równie świetnie zaprojektowane, ale nie tak mądrze wpisane w pamięć miejsca.
Mahlamäki chciał zaprojektować cały park otaczający muzeum, włącznie z otoczeniem pomnika, ale urzędnicy miejscy uznali, że to wykracza poza jego zadanie jako projektanta budynku i że sami sobie z tym lepiej poradzą. Tak naprawdę chodziło o to, że teren Muzeum był w zarządzie jednej świątyni biurokracji, Stołecznego Zarządu Rozbudowy Miasta, a okolicą, pomnikiem i otoczeniem zrządza inna głowa tego molocha, czyli Zarząd Terenów Publicznych. Porozumienie się i wspólne działanie przerosło możliwości warszawskich urzędników.
W efekcie Zarząd Terenów Publicznych wyciął niemal całą zieleń między muzeum a pomnikiem (z wyjątkiem jednego drzewa).
Plac został wybrukowany kostką granitową, co uczyniło z niego coś w rodzaju małego placu Defilad, zapewne ku uciesze kompanii reprezentacyjnej Wojska Polskiego, gdy tam ze dwa razy do roku przyjeżdża.
Teraz na skraju tej pustki umieszczony został Jan Karski, nieco z boku, za paroma drzewami. Siedzi na wygodnej kanapie, odwrócony niemal tyłem do pomnika Rapaporta. Trochę zafrasowany, ale – obecnie obsypany kwiatami – robi wrażenie całkiem zadowolonego. A jeszcze bardziej rozradowani są turyści przysiadający się, by zrobić sobie fotkę w tym miłym kontekście. Kanapę usytuowano w taki sposób, że prawie blokuje przejście jednym z chodników parkowych, a co gorsza stwarza nieznośną estetyczną i rzeczową konkurencję dla odległego o kilka metrów pierwszego pomnika powstania, wzniesionego w 1946 r. – kolistej płyty pamiątkowej z napisem: „Tym, którzy polegli w bezprzykładnej bohaterskiej walce o Godność i Wolność narodu żydowskiego, o Wolną Polskę, o wyzwolenie człowieka – Żydzi Polscy”. Pomnikowy Karski kompletnie to świadectwo historii ignoruje i – spoglądając w inną stronę – opowiada o początkach swojej pracy w polskim MSZ przed wojną.
Kanapa-pomniczek została bowiem wyposażona w element interaktywny. Po naciśnięciu przycisku kanapa odzywa się głosem Karskiego, ale głośniki umieszczono z tyłu przy ziemi, więc żeby dobrze zrozumieć wypowiedź, trzeba obejść pomnik i stanąć za nim. Wysiłek nie jest odpowiednio nagrodzony, gdyż kanapa opowiada przez półtorej minuty o młodości i kilku szczegółach biografii Karskiego sprzed wojny, co w tym miejscu nie wydaje się niezbędne. Wtrącona uwaga, że Karski chodził do tej samej szkoły w Łodzi co Julian Tuwim, jest jedynym wątkiem łączącym treść nagrania z tematem miejsca, w którym jest ono odtwarzane. Dodatkowo Muzeum Historii Polski umieściło z boku placu kilka dość prozaicznych kubików planszowych z opisem biografii Karskiego.
Miałem zaszczyt kilka razy spotkać się z Karskim w ostatnich latach jego życia i nie mam wątpliwości, że należał do najskromniejszych, najszlachetniejszych i najbardziej wrażliwych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Myślę, że byłby zażenowany powstałą sytuacją, zwłaszcza że odsłonięcie z nagła jego pomnika następuje w trakcie ciągle niezamkniętej dyskusji na temat umieszczenia w tej okolicy pomnika Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Zaraz zacznie się licytacja, co jest ważniejsze, a przecież niedaleko jest też kamień z tablicą poświęconą „Żegocie” i alejka Ireny Sendlerowej. Zapowiadane są także kolejne przemianowania lub nadania patronów ulicom i uliczkom przy muzeum, a jeszcze więcej jest pomysłów napływających z różnych stron, kogo należałoby w tym miejscu uhonorować. Przeważnie są to całkiem zasadne propozycje, ale przecież niemożliwe do zrealizowania w jednym miejscu i szkodliwe, gdy oznaczają instrumentalizowanie pomnika powstania w getcie i nowego muzeum dla takich czy innych potrzeb aktualnej polityki historycznej.
Tragedia z pomnikami ma swoje źródło przede wszystkim w tym, że za każdą taką bardzo piękną lub mniej piękną ideą stoją jacyś zaangażowani ludzie, gotowi na wiele, by tylko ich umiłowana postać lub sprawa doznała uwznioślenia. Od dawna wiadomo, że widzenie zmącone zaangażowaniem przeważnie nie pozwala odróżnić tego, co dobre, od tego, co kiepskie. Dlatego wymyślono procedury, komisje artystyczne, publiczne konkursy, aby zmniejszyć ryzyko wpadki. W Warszawie jednak to wszystko nie działa jak trzeba, a w urzędniczych korytarzach przeważnie można po cichutku wychodzić sobie przychylne decyzje. Zwłaszcza że włodarze uwielbiają przecinać wstęgi i odsłaniać to, co może być odsłonione. I już projekt jest gotowy czy naszkicowany, a do tego – świetny argument – ktoś gotowy jest zapłacić itd., itp. A potem przestrzeń publiczna upstrzona jest tymi Starzyńskimi z malutkimi główkami, Korczakami pod potwornym betonowym drzewkiem, nie mówiąc już o papieżach z plastiku. I tak będą stać przez dziesięciolecia, uniemożliwiając postawienie czegoś naprawdę wartościowego.
Nagranie w gadającej kanapie Karskiego można wymienić na jakieś sensowne, cały pomnik zaś przesunąć w bardziej odpowiednie miejsce. Chciałbym, żeby to nastąpiło. Bardziej prawdopodobne jest jednak, przy obecnym bezhołowiu i niekompetencji, że otoczenie Muzeum zacznie z czasem wypełniać się kakofonią konkurujących ze sobą upamiętnień i jarmarcznym zgiełkiem, jak – nie przymierzając – alejki prowadzące na Jasną Górę.
Jerzy Halbersztadt – prezes Fundacji PARTNERSTWO W KULTURZE. Twórca i do 2011 r. dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie. W latach 1992–2003 dyrektor Programu Polskiego Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie.