Pies jest pupilem i jest hołubiony. Jest kimś, nie czymś. Jednocześnie wegetuje uwięziony na krótkim łańcuchu lub cierpi w laboratorium jako obiekt doświadczalny.
Pies. Dzięki jego istnieniu możemy zobaczyć meandry naszych relacji ze zwierzętami. W naszym kręgu kulturowym jest obiektem zachwytów, pasji i troski. Ma swoich fryzjerów, ubrania, kosmetyki i konkursy piękności. Ma psychologów, zabawki i prawo do spania w naszych łóżkach. Mieści się w kadrze na rodzinnych zdjęciach. Zasługuje na oficjalny status zwierzęcia towarzyszącego, co daje mu ochronę prawną, o jakiej świnia może tylko marzyć. Na lekarzy, którzy leczą go z uwagi na niego samego. I pochówek na cmentarzu.
Jego krzywda może wyprowadzić tysiące oburzonych ludzi na ulice miast i rozpalić żądzę zemsty. Tak było kilka lat temu w przypadku psa, którego zabili dla zabawy trzej mężczyźni. Ciągnęli go za samochodem na lince holowniczej, aż oderwała mu się głowa.
Jeśli ktoś ma braki w słowniku odwetu i linczu lub uzupełnia katalog możliwych do pomyślenia tortur, powinien przeczytać nienawistne komentarze rozsierdzonych internautek i internautów, które pojawiły się w reakcji na to wydarzenie.
Pies jest pupilem i jest hołubiony. Jest kimś, nie czymś. Jednocześnie wegetuje uwięziony na krótkim łańcuchu lub cierpi w laboratorium jako obiekt doświadczalny. Zdradza się go bez mrugnięcia okiem i porzuca, chociaż jest esencją ufności i przywiązania. Tysiące niechcianych psów umiera w tak zwanych schroniskach. Ile psów zbiera ciężkie baty w zaciszu domowego ogniska, możemy się tylko domyślać.
Projektuje się go, modeluje i rozmnaża z myślą o zaspokajaniu ludzkich potrzeb. W przypadku wielu ras psów kończy się to problemami zdrowotnymi związanymi z budową ciała. Nieważne, pies ma wyglądać, a nawet zachowywać się wzorcowo. Ma spełniać wymagania. O tym, co jest prawidłowe i wartościowe, decyduje człowiek.
Historia psa również wcale nie jest pasmem obopólnie dobroczynnej przyjaźni z człowiekiem. Pies wykonywał wiele ciężkich prac: był siłą pociągową, stróżem, tragarzem (niektóre rasy psów mogły nosić na grzbiecie ciężary równe połowie swojej masy ciała), towarzyszył w polowaniach, był tresowany do walk. Nie tylko dla ludzkiej rozrywki – z innymi psami i innymi zwierzętami. Również w ramach wojen.
Był zabijany jako zwierzę ofiarne, ale także dla mięsa. Niektórych może zdziwić fakt, że w połowie XIX wieku w zachodnich Sudetach w licznych niemieckich wsiach były jatki z psim mięsem. Ta informacja może się przydać każdemu, kto na informację o jedzeniu psów we współczesnych Chinach czy Korei reaguje śpiewką o „dzikusach ze Wschodu, co własną matkę by zjedli”. No i nie zapominajmy o istniejących krajowych amatorach smalcu z psów.
Udomowiony od co najmniej kilkunastu tysięcy lat, pies jest częścią ludzkiego świata. Możemy się z nim porozumieć, chociaż to on wydaje się uważniej nas słuchać i obserwować. Nie powinno to dziwić, jest od nas zależny. Umiejętność znakomitego odczytywania sygnałów od ludzi dziedziczą nawet szczeniaki wychowywane w izolacji od człowieka. „Historia spotkań z psami jest zapisana nie tylko w kolektywnej pamięci kulturowej, ale też w molekułach, z których zbudowane są nasze organizmy” – pisze Julia Fiedorczuk na łamach Dwutygodnika.
Niektórzy mówią: to nie jest zależność, to jest zniewolenie. Psy nie należą w pełni do żadnego świata, ani ludzkiego, ani świata zwierząt pozaludzkich. Żyją, podatne na krzywdę, często w środowisku, którego nie rozumieją i którego się boją. Powoływanie do życia zwierząt, które „nie pasują do tego świata”, jest czymś złym, mówi amerykański teoretyk praw zwierząt Gary Francione.
Twierdzi także, że usprawiedliwianie rozmnażania takich zwierząt faktem, że dzieci też muszą na nas polegać i są wrażliwe na skrzywdzenie, nie ma sensu. W przeciwieństwie do ludzkich dzieci psy nigdy nie staną się autonomicznymi jednostkami. Pozostaną uzależnione od człowieka w podstawowych aspektach swojego życia, jak to, „gdzie i kiedy jedzą i piją, gdzie i kiedy śpią i odpoczywają, do kogo się przywiązują”.
Wychodzę na spacer z yorkiem, którym przyszło mi się opiekować, mając te wszystkie myśli w głowie. Z psem, który panicznie boi się nie tylko burzy, co lekkiego deszczu. Który robi uniki przed mijanymi budkami telefonicznymi, najwidoczniej widząc w nich zagrożenie. Jego autonomia ma zasięg pięciu metrów. Tyle, ile rozwijana smycz, na której musi chodzić, bo mieszka teraz w wielkim mieście, którego nie zna.
Kiedy idziemy razem na spacer, mijani po drodze ludzie śmieją się pod nosem i mówią do siebie: „O, jaki mały, mniejszy niż kot!” lub „Popatrz, jaki słodziak, jaka śmieszna maskoteczka”. Szczerze, to nie da się traktować go bez paternalizmu. Ma oczy jak guziki i czasem uroczo niewinnie wystaje mu z buzi końcówka różowego języka. Z buzi, nie z pyska, naprawdę.
Donna Haraway może sobie pisać swoje manifesty i mówić, że nie powinniśmy traktować psów jak „kudłatych dzieci”, ale głos sam robi się wyższy, kiedy się mówi do tego psa. Pieska. Poza tym człowiek od razu zaczyna o sobie lepiej myśleć, kiedy taki ktoś liże mu na przywitanie dłoń. I wszystko wskazuje na to, że naprawdę bardzo się cieszy, że cię widzi.
Kontakt z kimś takim to prawdziwe wyzwanie. Szczególnie po latach poważnych lektur o tym, że powinniśmy szanować podmiotowość zwierząt. Mniejszy od kota piesek może dać tu kilka cennych nauk. Na przykład spacer ma być głównie dla niego. Trzeba dać mu możliwość decydowania o kierunku marszu. Oczywiście w pewnych granicach, dopóki jego wybór nie zagraża jemu samemu.
Trzeba też cierpliwie czekać, aż przestanie wąchać kępkę trawy, jakkolwiek standardowa i nieatrakcyjna by się wydawała. Nie zmuszać go, żeby przestał, nie ciągnąć za sobą. Piesek prawdopodobnie wie o jej wyjątkowości znacznie więcej. No i nie dzwonić, kiedy ukochana osoba idzie z nim na spacer, bo odbierając, ma prawo powiedzieć: jestem na spacerze z pieskiem. Nie mogę robić dwóch rzeczy naraz, później porozmawiamy.
I jeszcze – słuchać uważnie i zapamiętać, kiedy ta sama osoba mówi do pieska: „Możesz warczeć na tego psa, masz prawo go nie lubić. To jest twoja psia autonomia, a ty jesteś podmiotem i masz swój punkt widzenia, który się liczy”.
Zastanawiam się, w jaki sposób i od kogo moglibyśmy odbierać takie nauki, gdybyśmy zrealizowali scenariusz całkowitego odejścia od udomowienia zwierząt. Musielibyśmy przerobić niektóre ulotki i hasła. Nie znając bliskości i uczuć, które się z niej rodzą, trudno by było pytać „Jedne kochasz, drugie zjadasz. Dlaczego?”